Fragment wątku z książki „Czarne anioły”, wydanej w 1984 roku w wydawnictwie Czytelnik w Warszawie.
Akcja dzieje się podczas pierwszej wojny światowej i po 1919 roku na południu Polski.
„Ukończyłam czteroklasową szkołę podstawową. Następne trzy klasy można było ukończyć w Mielcu odległym około 9 kilometrów. Ja pierwsza z mego rodzeństwa skorzystałam z tej możliwości i ukończyłam klasę siódmą, a później szkołę średnią. Stało się to jakoś przypadkowo, jakoś dziwnie, że właśnie ja zapoczątkowałam kształcenie się młodzieży w mojej wsi rodzinnej. W latach kiedy rozpoczynałam swoją edukację, w szkole podstawowej stosowano kary cielesne. Za każde najmniejsze przewinienie chłostano uczniów trzciną lub dębową linią, kantówką. Za mniejsze przewinienia bito w jedną dłoń, za większe w obydwie, a za bardzo duże uczeń kładł się na ławce lub krześle, a wychowawca bil go w tyłek. Taka metodą uczono tabliczki mnożenia. Uczeń dostawał tyle uderzeń, ile miał wynosić wynik. Na przykład jeżeli nie wiedział, ile jest pięć razy pięć, dostawał dwadzieścia pięć cięgów w jedną dłoń lub rozłożył na obydwie. Uczeń musiał głośno liczyć każde uderzenie. Pośladki i dłonie nieraz tak spuchły, że winowajcy przez parę dni nie mogli siedzieć ani pisać. Podczas chłosty chłopcy krzyczeli. Każdą taką scenę bardzo przeżywałam. Siedziałam zawsze w ostatniej ławce w kącie, skąd był bardzo dobry punkt obserwacyjny. Aby nie oglądać tego widowiska, zasłaniałam oczy, kiedy wywołany delikwent szedł na środek klasy. Póki nie słyszałam krzyku, to siedziałam cicho lub płakałam, gdy jednak usłyszałam krzyk, to mój płacz stawał się głośniejszy, zależnie od tego, jak reagował bity. Wychowawca widząc moje zachowanie większe kary wymierzał w komórce gospodarczej. W taki sam sposób reagowałam na bicie dzieci przez rodziców. Nie mogłam się z tym pogodzić, żeby człowiek dorosły, silny, rozumny wyładowywał swoją energię na bezbronnym dziecku.
Podczas jednej takiej przykrej sytuacji w trzeciej klasie szkoły podstawowej postanowiłam zostać nauczycielką, bo mi się zdawało, że gdy ja będę pracować w zawodzie nauczycielskim, to nikt nie będzie bił dzieci. Z myślą o zostaniu nauczycielka nigdy się nie rozstawałam, dopóki nie doszłam do celu. Nikomu o tym nie mówiłam. Sama z sobą rozmawiałam w skrytości ducha. Przyrzekłam sobie, że swoje życie poświęcę jedynie szkole i poznawaniu świata”.
Głos innej postaci z tej książki:
„Uważam, że do pewnego wieku dziecku trzeba wkropić, bo będzie człowiekowi chodziło po głowie”.
„Czarne anioły”, str. 117-118.
Skąd się brało to pedagogiczne okrucieństwo? Czyżby nauczyciele rozpoznawali zagrożenie przestępczością już w klasach 1 – 4 i wypalali przejawy zła w uczniowskich charakterach? Działo się tak 94 lata temu.
A co ja − autor „Czarnych aniołów” − pamiętam z mojej szkoły podstawowej z roku szkolnego 1945/1946/1947 w Wielkopolsce?
Na czołowej ścianie klasy wisiał krzyż.
Pod krzyżem były portrety: Bolesława Bieruta, który był również prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej, sekretarzem generalnym PZPR, premierem rządu PRL; na drugim portrecie wisiał zdaje mi się Józef Cyrankiewicz, albo Osóbki-Morawski.
Lekcje zaczynały się od modlitwy. Na świadectwach figurowała religia. Od początku po wojnie uczono nas języka francuskiego. Ludowe Wojsko Polskie przychodziło w zwartych szeregach na mszę do kościoła.
Na co dzień w szkole stosowano kary cielesne. Byłem bity trzcinką lub linijką w dłonie. W tym specjalizowały się panie nauczycielki. Pan nauczyciel od matematyki bił uczniów otwartą łapą w twarz. Był to widocznie jakiś frontowiec, bo dwa palce prawej dłoni miał urwane. Ja też dostałem po buzi tym kikutem. Kary cielesne trwały do końca siódmej klasy. Bici byli przerośnięci wskutek wojny uczniowie. Prawie dorosłe chłopy.
Nie wiem jak to długo trwało w podstawówce, bo wyjechałem na dalsze nauki. W szkole średniej już nie bito, za to uczono języka angielskiego. To było dobre, ten angielski, aż tu pewnego dnia stop. Nie ma już języka angielskiego, tylko wyłącznie rosyjski. Nie ma religii na świadectwach. Nie ma wojska w kościele.
Dziś nauczyciele nie biją uczniów. To uczniowie omal nie biją nauczycieli. Zwierzył mi się na ulicy znajomy matematyk. Podeszło do niego czterech uczniów i powiedzieli: „Jeśli nas nie przepuścisz z klasy do klasy, to się z tobą policzymy”. Nauczyciel stawia im trójki, bo się zwyczajnie boi, chce żyć spokojnie w miasteczku, gdzie roześmiani bandyci spacerują ulicami. A ludzie schodzą im z drogi.
Moje książki wydane w Belgii. "Drugi brzeg miłości" powieść 2010. "Smak wiatru w Auschwitz-Birkenau" powieść 2015 . „Inna barwa księżyca”reportaże 2012. "Dziewczyna w okularach" opowiadania 2015. "Moje zmory i marzenia" felietony 2013. "Czarne anioły" powieść 2015. "Zdobycie rzeki" opowiadania 2016. "Morderstwo w klubie dziennikarza" powieść 2017.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości