Redaktor obudził się, gdy słońce było już wysoko na niebie. Kolejny raz pogratulował sobie, że nie musi zwlekać się na piątą rano, jak ten biedny Jaruś. „Uff, nie dość, że imię do bani, to jeszcze żyje jak nietoperz” - pomyślał, ale bez współczucia dla młodszego kolegi.
- Aaaa psik! - kichnął nagle Redaktor, bo od resztek białego proszku zakręciło mu się w nosie. Leżąca obok kobieta drgnęła, ale się nie obudziła. Mężczyzna popatrzył na nią w zadumie. „Kasia? Basia? No nic, wywali się ją szybko z domu, to nie będzie zamieszania z imionami. Tylko czemu ma na sobie kostium tygrysicy?”
Dopiero wtedy Redaktor dostrzegł, że sam jest odziany w (częściowo pozdzierany) kostium owczarka niemieckiego.
- Hm... - mruknął, przypominając sobie szczegóły poprzedniego wieczoru. Dotknął szyi, trafiając oczywiście na obrożę. Smycz wiła się po łóżku, kryjąc pod tygrysimi prążkami.
Zmęczony tymi oględzinami Redaktor opadł ponownie na łóżko. „W sumie można jeszcze pospać”.
***
Kiedy dziewczyna ubierała się i wychodziła, udawał, że nadal śpi. „Mądra lalunia, wie jak to się załatwia. Może trzeba jednak przypomnieć sobie jej imię?”. Gdy drzwi się zatrzasnęły, natychmiast pobiegł do toalety. Załatwiając jakże pilną potrzebę, spoglądał na ustawioną nad sedesem kolekcją Wiktorów i Telekamer. Trafiły tu, gdy w salonie trzeba było zrobić miejsce na poduszkę z orderem od prezydenta. „Są nagrody ważne i ważniejsze”.
Szybki prysznic, śniadanie, szklaneczka whisky i można było pomyśleć o pracy. W zasadzie, praca sama się robiła, miał przecież od tego ludzi. O, na maila przyszło właśnie krótko info od reporterów wysłanych na konferencję opozycyjnego kandydata na prezydenta: ZROBIONE. Znaczy, wykonali postawione wcześniej zadanie: mieli pójść w trójkę i zadawać ciągle jedno, absurdalne pytanie.
- Trzeba tego ch...ka zniszczyć – mruknął do siebie Redaktor, przeglądając dalszą korespondencję. W sumie nuda. Tematy się robią. Wiadomo: coś o wrednej opozycji, coś o dobrym obecnym (i oby przyszłym) prezydencie, a potem – jeśli za granicą nie wydarzyło się nic szczególnego – to już typowe rzeczy typu smutna historia chorego dziecka albo jakaś kpiąca historyjka o głupkach z prowincji. Byle tylko nie zasugerować, że np. dziecko jest chore, bo na leki nie starcza za sprawą regulacji Ministerstwa Zdrowia.
Musicie wiedzieć, że Redaktor nie jest nawet wielkim zwolennikiem obecnej władzy. W zasadzie, władze, to on ma głęboko pod ogonem owczarka niemieckiego. Nie, Redaktor jest po prostu wielkim zwolennikiem siebie. A pomysł na siebie miał taki, jak wielu innych pracowników Stacji – robić to, co każą, a jeśli akurat nic nie każą, to na wszelkie wypadek walić w tych, co zawsze.
Ta prosta metoda zbudowała wiele karier, najwyraźniej była więc bardzo skuteczna – a to najważniejsze.
Po zaplanowaniu wieczornego programu, Redaktor nie miał już właściwie nic do roboty. To było najlepsze – można zgrywać ważniaka, bzykać stażystki i wydzierać się na stażystów, a przecież cała praca to czytanie raz dziennie przez pół godziny z promptera. I czasem jakiś pseudowywiad po programie. Oczywiście, głos musi być, wygląd musi być. Ale nie zmieniało to faktu, że ostatnią dziennikarską robotę Redaktor zrobił jakieś 16 czy 17 lat temu – sam już nie pamiętał. Potem został Panem Z Telewizji. I piął się coraz wyżej w telewizyjnej hierarchii, odczytując miliardy słów i dbając o trzymanie linii... ideologicznej.
***
Wieczorem, patrząc w obiektyw kamery, Redaktor nie myślał nawet o tym, co odczytuje. Pilnował tylko, aby brzmieć odpowiednio dobitnie i dostojnie. Przed oczami migotał mu już magiczny biały proszek, a dłońmi gładził (czyste) biurko, wyobrażając sobie, że to młode kobiece ciało. Oby tak zawsze było, myślał Redaktor, oby tak zawsze...
Inne tematy w dziale Polityka