Wybory samorządowe już za półtora miesiąca. W małych miejscowościach kampania się rozpędza. Mogłem się o tym przekonać, odwiedzając wczoraj pewną podwarszawską gminę. Na każdym większym samorządowym obiekcie wiszą tam bannery z informacjami o osiągnięciach lokalnych władz, podpisane nazwiskiem wójta.
A to jeszcze nie wszystko. W najnowszym numerze gminnej gazetki (stale zresztą spełniającej rolę propagandowej tuby wójta i lokalnych radnych) umieszczono specjalną wkładkę z – oczywiście – spisem osiągnięć wójta w ciągu ostatniej kadencji. To wszystko okraszone zdjęciami wójta, cytatami z wójta oraz... osobistym przesłaniem wójta do mieszkańców.
Kto zna polską prowincję wie, że takich kieszonkowych Kim Dzong Unów jest na pęczki. Ale akurat w gminach i powiatach kampanie wyborcze bywają wyjątkowo zażarte. Mimo bowiem lokalnych układów zawsze znajduje się ktoś, kto chce je rozbić. Inna sprawa, że gminne minibiurokarcje szybko takiego buntownika wciągają do systemu. I szybko wtapia się w tłumek podobnych mu bezbarwnych działaczy.
Wydawać by się mogło, że – skoro w małych miasteczkach trwa już wyborcza gorączka – to tym bardziej powinno być gorąco w metropoliach. Tymczasem jest co najwyżej letnio. Na największym polu samorządowej walki – czyli w stolicy – kampanię robi sobie (np. wożąc się nową linią metra) tylko obecna prezydent. Działania jej konkurentów są praktycznie niezauważalne. Czyżby uważali, że mają jeszcze dużo czasu?
Może chodzi o czas, a może chodzi o nastawienie. Pani Hanna trzyma się mocno i odnoszę wrażenie, że inni kandydaci nie bardzo wierzą, że mogą ją pokonać. Jest to znane zjawisko, podobnie bowiem już nie raz przebiegały wybory samorządowe w wielu polskich miastach. Z jakiegoś powodu bowiem, Polacy bardzo szybko przyzwyczają się do swoich burmistrzów i prezydentów. Wystarczy, że ich miasta rozwijają się w minimalnym stopniu, a już wszyscy są zadowoleni i nie widzą powodu do zmian.
W efekcie próby poszukiwania kandydatów na prezydentów niektórych miast kończą się paniczną ucieczką branych pod uwagę polityków. Nikt nie chce ryzykować. Brak wyrazistych kontrkandydatów skutkuje kolejnym zwycięstwem starych włodarzy miast, co znowuż powoduje strach przed rzucaniem im wyzwania – i tak w kółko.
Trudno więc być zdziwionym, że kampania przed wyborami samorządowymi wygląda, tak jak wygląda. Dziwi, że w Polsce jest tak mało odważnych ludzi. Władza ponoć kusi, ale najwyraźniej nie zawsze.
Inne tematy w dziale Polityka