Jedna z postaci w filmie „Uwikłanie” - historyk IPN – opowiada głównej bohaterce, że nie lubi filmów Stanisława Barei, bo tak naprawdę oswajały one brutalną PRL-owską rzeczywistość. Coś w tym jest – Bareja sprowadzał PRL do absurdu i śmiechów-chichów, a przecież był to ustrój autorytarny, gdzie ludzie ginęli na ulicach.
Z drugiej strony jednak, z perspektywy czasu coraz lepiej widać, że filmy Barei wcale nie były o PRL-u. Były o Polakach, zniszczonych przez totalitarny system, zmienionych w grupę cwaniaczków walczących o nieliczne frukty.
Teraz fruktów jest więcej, ale mentalność została, niestety, ta sama. Nie dziwi więc, że w sieci pojawiał się już (zmontowany przez Ruch Narodowy) filmik zestawiający koszty słynnego już prounijnego spotu z (jeszcze słynniejszą) sceną z „Misia” - tą, w której Ochódzki tłumaczy, czemu tytułowy Miś musi być tak bezczelnie drogi.
Smutna prawa jest taka, że monolog Ochódzkiego pasowałby też to setek (tysięcy?) innych okazji, gdy w III RP wydawano publiczne pieniądze. Mentalność bohaterów filmów Barei siedzi w Polakach nadal i trzyma się mocno. I nie wiadomo, kiedy z nich wyjdzie, i czy w ogóle.
O tym, jak niedużo dzieli nas tak naprawdę od czasów, gdy Bareja kręcił swoje filmy, przekonałem się też podczas wielkanocnego spaceru wrocławskim Starym Miastem. Oto na ulicy Świdnickiej (głównym deptaku miasta) ustawiono plakaty będące efektem konkursu urządzonego przez lewicową europosłankę Lidię Geringer de Oedenberg. Ta inicjatywa może zbyt dużo nie kosztowała podatników, ale efekty są porażające. Gdy wrzuciłem zdjęcia plakatów na Instagram, użytkownicy serwisu myśleli, że hasła żywo przypominające szczytowy PRL to jakiś żart. Ale to nie żart. Tak się promuje UE.
Inne tematy w dziale Polityka