Radosław Sikorski peregrynuje od wczoraj po stacjach telewizyjnych polskich i zagranicznych, opowiadając o wczorajszych negocjacjach w Kijowie. Wygląda jednak na to, że porozumienie zawarte przy udziale Sikorskiego nie przetrwa nawet 48 godzin. Najpierw złamał je Janukowycz, uciekając z Kijowa i nie podpisując uchwał parlamentu dotyczących przywrócenia konstytucji z 2004 roku.
Tymczasem to właśnie przywrócenie konstytucji jest głównym punktem porozumienia i podstawą dalszych zmian. Miały być wprowadzone w ciągu 48 godzin. Bez podpisu prezydenta dalsze działania ukraińskiego parlamentu są de facto zamachem stanu.
Ale parlament nie ma wyboru, i właśnie w ten zamach stanu idzie. Na antenie stacji informacyjnych możemy obserwować członków Rady, którzy pracują właśnie nad, po pierwsze, sposobem ominięcia braku podpisu prezydenta, a po drugie, powołaniem nowego rządu. Prawdopodobnie deputowani ogłoszą, że fotel prezydenta jest pusty i rolę głowy państwa pełni szef parlamentu. W tej chwili już trwa odwoływanie najwyższych urzędników, np. prokuratura generalnego.
Obecni deputowani z Partii Regionów stawiają niewielki opór i część z nich głosuje razem z dotychczasową opozycją.
Oczywiście Janukowycz (który prawdopodobnie jest w Charkowie razem z całym rządem) raczej nie podporządkuje się zmianom wprowadzanym właśnie przez parlament. Jeśli Janukowycz nie ucieknie z kraju, a postanowi bronić, to na Ukrainie w ciągu kolejnych godzin powstaną dwa ośrodki władzy – w Kijowie i Charkowie (lub innym mieście na wschodzie kraju).
Tym samym Ukraina stanie (lub już stoi) na krawędzi wojny domowej i rozlewu krwi znacznie większego, niż ten, który miał miejsce ledwie przedwczoraj.
W pełni się zgadzam z Partyzantką, że łatwo szafować krwią Ukraińców, siedząc przed komputerem w Polsce. Problem jednak w tym, że Ukraińcy najwyraźniej sami chcą swoją krwią szafować. Oczywiście, nie dla jakiegoś szaleńczego kaprysu, ale dlatego, że taka jest niestety sytuacja. Ukraińcy chcą odzyskać swój kraj, a Janukowycz najwyraźniej bez walki im go nie odda.
Warto zwrócić uwagę na postawę politycznych liderów opozycji, którzy najpierw podpisali porozumienie, a teraz dążą już do natychmiastowego obalenia Janukowycza. Na ich postawę bez wątpienia wpłynęła wizyta na Majdanie, jednoznacznie wrogiemu wizji trwania Janukowycza przy władzy.
Niewykluczone jednak, że ukraińscy politycy dostrzegli oczywisty fakt – obóz władzy wpadł w panikę (zapewne za sprawą zmiany postawy części oligarchów, co wpłynęło na zachowanie deputowanych Rady) i nie ma co zwlekać z dobijaniem go – zwłaszcza, że lud tego chce.
Przypominam, że już wieczorem w tragiczny czwartek Rada przejęła inicjatywę, dzięki dezercji deputowanych Partii Regionów. To był sygnał, że doszło do zmiany, i ten sygnał odebrał Janukowycz. Dlatego nie miał problemu z podpisaniem porozumienia. Wiedział, że kupuje sobie czas, bo na na wydarzenia w Radzie patrzyło też wojsko i milicja. To raczej nie przypadek, że gdy wieczorem w Radzie doszło do zwycięstwa opozycji, to na ulicach strzały zaczęły milknąć.
Tym bardziej niepotrzebne były więc słowa Sikorskiego, który straszył liderów protestów pewną śmiercią podczas rzekomego stanu wyjątkowego. Niewykluczone, że w chwili wielkich emocji na majdanowców to wpłynęło, ale kiedy ochłonęli i przeanalizowali fakty musieli dostrzec, jaki błąd popełnili dając się zastraszać.
Wczorajsze porozumienie nie było więc raczej żadnym przełomem, a jedynie kolejnym chwilowym zawieszeniem broni. Zawieszeniem broni, które zostanie wkrótce złamane przez którąś ze stron. No chyba, że Janukowycz jednak odpuści i ucieknie. Ale pytanie, czy on w ogóle może odpuścić?
Inne tematy w dziale Polityka