Tzw. rekonstrukcja rządu przypomina bardziej masową ucieczkę. Piastujący od lat stanowiska ministrowie nagle znikają, i w sumie nawet nie wiadomo dlaczego. Oczywiście, nie byli dobrymi urzędnikami państwowymi, ale przecież w rządzie Donalda Tuska nikt nie jest dobry, łącznie z premierem. Wygląda to trochę, jakby w Kancelarii Premiera zagrano, bo ja wiem, w dwa ognie, i kto dostał piłką, ten odpadł.
Jednak jedno nazwisko na pewno nie jest przypadkowe – Jan Vincent Rostowski. Kiedy pojawiły się pierwsze pogłoski o zmianach w rządzie wszyscy "eksperci" twierdzili, że minister finansów akurat na pewno nie zostanie wymieniony, bo przecież jest zbyt istotny, zbyt wiele działań podjął i zbyt duża osobista odpowiedzialność za szereg decyzji na nim spoczywa,
Tymczasem okazało się, że JVR także zniknął z rządu. Niezależnie od tego, czy sam uciekł, czy jego odejścia chciał Tusk – nie świadczy to dobrze o obecnych władzach. Albo bowiem polskim ministrem finansów był człowiek, który rozgrzebał mnóstwo spraw ważnych dla milionów Polaków, a potem nagle uciekł – albo premie przez lata wspierał kontrowersyjne decyzje swojego ministra, aby nagle zdjąć go ze stanowiska. Oba te scenariusze brzmią jak kpina z Polski i Polaków, ale niestety jeden z nich jest prawdziwy.
Gdyby Rostowski zniknął z rządu sam, wywołałoby to zapewne znacznie większą medialną burzę, niż towarzyszy obecnej "rekonstrukcji". I wobec ogólnej absurdalności tych zmian w rządzie, mam wrażenie, że cała ta Operacja Rekonstrukcja została przeprowadzona tylko po to, aby nieco "przykryć" zniknięcie Rostowskiego ze stanowiska.
Inne tematy w dziale Polityka