W tym roku po raz pierwszy od lat nie będę osobiście obserwował tego, co wydarzy się na ulicach Warszawy 11 listopada. Uznałem, że to po prostu nie ma sensu. Osobiście nie czuję sympatii ani do obecnych polskich władz (reprezentowanych 11 listopada głównie przez policję), ani do organizujących Marsz Niepodległości narodowców. To bardzo dobrze, że także PiS oraz Kluby Gazety Polskiej w końcu zrozumiały, że tego dnia nie mają czego na ulicy Warszawy szukać.
Byłem w Warszawie na 11 listopada trzy razy – w 2010, 2011, i 2012 roku. Zawsze wydarzenia zamieniały się w ciąg prowokacji i zamieszek, których jedynym efektem stawało się obrzydzanie Polakom zarówno Święta Niepodległości, jak i idei masowego demonstrowania.
Nigdy nie maszerowałem w Marszu (ani w żadnym kontrmarszu) – obserwowałem wszystko z boku, robiąc zdjęcia i opisując. Mogłem się przy okazji przekonać, że faktycznie najgorzej mają ci, co siedzą okrakiem na barykadzie – chwilami musiałem uchylać się od kamieni rzucanych zarówno przez narodowców, jak i lewaków, a do tego jeszcze kryć się przed policją, która nie bardzo się przejmowała kogo pałuje.
Było to jednak w sumie zabawne, i zacząłem traktować warszawskie "świętowanie" 11 listopada jak coś w rodzaju sportu ekstremalnego oraz żywą rekonstrukcję stanu wojennego, lub, bo ja wiem, wydarzeń w Kairze. Podobnie zresztą na to spoglądali moi koledzy z "ekstremalnych" spacerów po warszawie 11 listopada. W końcu była to okazja do zdobycia wyjątkowych zdjęć i poczucia prawdziwej adrenaliny.
Pojawia się jednak oczywiste pytanie: czy tak powinno wyglądać świętowanie polskiego Dnia Niepodległości? I to w stolicy? Przecież w innych miastach Polski wygląda do zupełnie inaczej godnie, chociaż lekko nudnawo i zwykle deszczowo (moim zdaniem świętowanie niepodległości akurat 11 listopada jest w ogóle nieco sensu, ale o tym może innym razem).
Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że czemu niby przeciwnicy obecnej władzy i obecnych elit mają oddawać pola akurat w Dniu Niepodległości. Pewnie, pewnie – tylko jakoś oddają pole i 3 maja i 15 sierpnia. To tak samo ważne święta państwowe – a jednak wtedy nikt marszów nie organizuje.
To, co się dzieje od pewnego czasu 11 listopada jest efektem absurdalnej logiki polskiej polityki oraz mediów. Skoro raz, parę lat temu, doszło do pewnych wydarzeń, to teraz będziemy je tego jednego dnia co rok powtarzać. Gdyby swego czasu narodowcy zorganizowali zakończony zamieszkami marsz np. 15 sierpnia, to co rok "ekstremalnym" świętym byłaby rocznica Bitwy Warszawskiej. Ale urządzili akurat 11 listopada, więc cyrk rozgrywa się 11 listopada.
Krótko mówiąc – jeśli chcecie obalać "republikę Okrągłego Stołu", to róbcie to co dnia. Co dzień naparzajcie się z policją, co dzień walczcie. A urządzanie kryterium ulicznego akurat jednego dnia w roku, i to w Dzień Niepodległości jest po prostu coraz bardziej śmieszne. I żałosne.
Inne tematy w dziale Polityka