Ta sama ustawa, która obejmuję lustracją dziennikarzy dotyczy także pracowników naukowych. Także więc na uniwersytetach zaczynają się nerwowe ruchy. Kolejne osoby deklarują, iż nie będą składać oświadczeń. „Nieposłuszeństwo obywatelskie” (oczywiście pisze to z ironią) rozszerza się.
Tymczasem moim zdaniem lustracja na uniwersytetach jest potrzebna dużo bardziej (i w dużo ostrzejszej formie) niż w mediach. Gazety można kupować lub nie, tymczasem studenci na uczelniach znajdują się w sytuacji podległości wobec kadry naukowej. Logicznym jest, by naukowcy ujawnili szczegóły swoich życiorysów. Jest to potrzebne w celu udowodnienia ich kwalifikacji. Znamy już przykłady księży robiących karierę w hierarchii kościelnej dzięki protekcji SB (wyżej umocowani agenci wspierali tych niżej). Nietrudno założyć, że podobne zjawisko zachodziło w placówkach naukowych.
Jestem przekonany, iż duża część polskich naukowców nigdy nie uzyskałaby swoich stopni naukowych, gdyby nie wsparcie SB, czy też innych służb PRL. Sądzę, że podobne wrażenie ma większość studentów. Każde z nas przynajmniej kilka razy spotkało profesorów będących kompletnymi imbecylami (nawet, a może zwłaszcza w swoich dziedzinach). Na uniwersytetach roi się od „docentów marcowych” i ludzi, którzy przez kilkadziesiąt lat kariery nie wydali żadnej poważnej naukowej publikacji, a mimo to są profesorami zwyczajnymi.
Osoby te są niczym rak na tkance polskiej nauki. Trzymają się na swoich stołkach blokując kariery młodych naukowców i zatruwają życie studentów. Niczego nie są w stanie nauczyć, bo sami nic nie umieją. Pora wyleczyć tę chorobę.
Inne tematy w dziale Polityka