W Gdyni było mi dane zwiedzać kiedyś jedno z ciekawszych muzeów w Polsce - Muzeum Emigracji. Już sama siedziba muzeum jest sama w sobie bardzo interesująca - to oryginalny budynek Dworca Morskiego na Nabrzeżu Francuskim. Dokładnie z tego miejsca wyruszały polskie transatlantyki (zresztą nadal obok muzeum cumują wielkie współczesne statki pasażerskie). Wyremontowane wnętrze wygląda jak w latach dwudziestych i stanowi tło dla niedużej, ale treściwej ekspozycji.
Wystawa ma charakter narracyjny, opowiadający losy kilku konkretnych polskich emigrantów, co sprzyja skupieniu się na śledzonej historii i zapamiętywaniu szczegółow, takich na przykład jak zachwyt polskich emigrantów nad tym, że w USA mogą sobie pozwolić na codziennie jedzenie mięsa. W Galicji pod koniec XIX wieku było to niemożliwe (na początku XX zresztą też nie) - mięso było tylko od święta. A w Ameryce mogli jeść mięso codziennie, mieć swój dom, pracę i jeszcze pieniędzy starczało na wiele innych rzeczy. To najprostsze wyjaśnienie, czemu 100-150 lat temu do USA ciągnęły miliony, w tym z ziem polskich.
Ameryka była dla Polaków (i nie tylko) krajem wielkich możliwości nie tylko w XIX wieku, ale też długo potem. A każdy, kto wysiadał na amerykańskim brzegu (jeśli oczywiście przeszedł wszystkie procedury, z czasem coraz bardziej skomplikowane i upokarzające) szybko stawał się prawdziwym Amerykaninem.
Ameryka i Amerykanie przechodzili swoje kryzysy, ale nie oszukujemy się, były one niczym wobec tego co spotykało narody Europy i innych kontynentów. Wojny były daleko, po kryzysach gospodarczych przychodziły czasy prosperity. Każde kolejne pokolenie Amerykanów było bogatsze od poprzedniego, a wszystkie żyły dużo lepiej, niż reszta świata. I to zwykle niezależnie od statusu społecznego.
To wszystko zaczęło się kończyć dopiero w XXI wieku i chyba w Europie nie zdawaliśmy sobie do końca z tego sprawy, ciągle zapatrzeni w “amerykański sen”. Efektem kryzysu w 2008 roku było pozbawienie milionów Amerykanów ich domów (a w zasadzie nie ich, tylko banków, w czym był właśnie problem), a przede wszystkim złudzeń. Jak się okazało, pierwszy raz w historii nowe pokolenia Amerykanów wchodzących na rynek pracy musiały zacząć się liczyć z wizją niższej jakości życia od pokolenia rodziców. Wzbudzające tyle emocji Obamacare okazało się wydmuszką, która w żaden sposób nie rozwiązywało problemów Amerykanów z ochroną zdrowia. Większości średniozamożnych obywateli USA po prostu nie stać na dobrej jakości pomoc medyczną.
I teraz do tego wszystkiego dołączył koronawirus. Nie mam niestety wątpliwości, że epidemia srogo dotknie USA. Jest to bowiem społeczeństwo wyuczone, by jak mniej korzystać z pomocy medycznej - bo to po prostu kosztuje. Tam nikt z kaszelkiem do lekarza nie chodził. Pierwsze przypadki zachorowań na koronawirusa kończyły się rachunkami na 35 tysięcy dolarów. I efekt jest, jaki jest - wkrótce w samym Nowym Jorku będzie więcej zachorowań i zgonów niż w całych Włoszech.
Ameryka jednak, czy tego chcemy, czy nie, to centrum świata. Kłopoty USA doprowadzą do kolejnych zaburzeń w gospodarce, co dotknie i nas, i wszystkich. Taki sam wpływ na cały świat będzie mieć chaos polityczny, jaki może zapanować w USA. A sama Ameryka może mieć wielki wewnętrzny problem z reakcją swojego społeczeństwa na kryzys. Jak to może wyglądać pokazuje to, co działo się w Luizjanie po huraganie Katrina. Wtedy nawet oddziały wojskowe sprowadzone wprost z Iraku miały problem z zaprowadzeniem porządku. Nie ma przypadku w tym, że w USA oblężenie przeżywają sklepy z bronią. Amerykanie widzą, co ich może czekać.
Inne tematy w dziale Polityka