RCL RCL
251
BLOG

Koniec Polski oczyma Rosjan

RCL RCL Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 30

Znalazłem piękny tekst autorstawa Faddieja Bułgarina (Tadeusza Bułharyna) (fragment jego książki Wspomnienia). Mam go niestety tylko w wersji rosyjskiej, i próby znaleźć tę książkę na sieci w wersji polskiej się nie powiodły. Dlatego spróbowałem własnych sił w jego tłumaczeniu...

Tekst był pisany archaicznym rosyjskim, starałem się tę archaiczność przekazać. Ale niestety, nie władam polskim na tyle, by pisać pradawną polszczyzną. Nawet współczesna sprawia mi duże kłopoty.

Przepraszam więc za błędy i chętnie uwzględnię poprawki!

 

Oryginał tekstu można zobaczyć tutaj:

http://fershal.narod.ru/Memories/Texts/Bulgarin/Bulgarin_6_3.htm

 

 

Podczas rekonwalenscencji (convalescence) generał często spędzał wieczory w rozmowach ze mną. Jak wszyscy starzy wojacy, on lubił opowiadać o wyprawach i bitwach, w których uczęstniczył. Czyż zresztą może być inaczej! Nie ma nic przyjemniejszego i milszego, niż powspominać sobie dawne wyzwania i niebezpieczeństwa. Kto nie znosił trudności, nie ryzykował życia, nie był w biedzie - ten nie może pojęcia mieć o szczęściu.

Generał mój, Iwan Iwanowicz von Klugen, nie otrzymał gruntownej edukacji szkolnej, gdyż według ówczesnych zwyczajów bardzo wcześnie wstąpił na służbe wojskową. Był jednak obdarzony przez naturę zdrowym rozsądkiem, którego nie można nabyć w żadnej szkole, i, znajdując się przy kilku sztabach podczas służby swojej, ocierał się o ludzi wykształcenia wyższego. Był nawet w przyjaźni ze słynnym niemieckim pisarzem i jedynym filozofem praktycznym Seime.

Wtedy w ogóle nie znałem tego pisarza, i słuszałem z zimną krwią opowieści generała o tym niezwykłym człowieku, który był najpierw wychowańcą dzieci generała Igelstroma, a póżniej pełnił stanowisko sekretarza jego w stopniu podporucznika służby rosyjskiej. Generał opowiadał mi o wielkim Suworowie takie rzeczy, których nie znalazłem w żadnej księdze, i, możliwe, opinia owa została przekazana I.I. von Klugenowi przez słynnego Seime.

"Za wcześnie jest jeszcze sądzić o Suworowie" - powiedział niegdyś mi generał (mowione to był dziewięć lat po śmierci bohatera, który zmarł 12. maja 1800 roku). "Wszyscy stawią Napoleona wyżej Suworowa, i bardzo wielu nie tylko cudzoziemców, lecz również i swoich, nie przyznają w Suworowie wielkich cech przywódcy, i nazywają go odważnym grenadierem, który zwyciężał tylko dzięki szybkim natarciom i zdecydowaniu, nie szczędząc życia odważnych żolnierzy swoich.

Mówi się, że ze wszystkich kampanii Suworowa nie można wziąć żadnego pożytku dla taktyki i strategii, i że cała sztuka jego sprowadzała się do "Hura, do przodu, na bagnety!". W obwinieniach tych może być nieco prawdy, ale obwiniający nie badali przyczyn, które zmuszały Suworowa postępować tak, a nie inaczej. Suworów tylko jednego Kutuzowa (Michaiła Iłłarionowicza, później feldmarszałka i księcia świętego) przyznawał generałem, zdolnym do wysokich rozważeń strategicznych, wszystkim innym generałom zaś nie ufał. Ulubieńców swoich księcia Bagrationa i generała Miłoradowicza, młodych, odważnych wojaków, Suworów nazywał swoimi orłami, "bagnetowymi" generałami - ale bał się opierać o ich opinie. Szanował generałów Derfeldena, Buxhoevdena i niektórych innych, ale ufał tylko odważności rosyjskiej i zwyciężał nią, umiejąc rozpalić w żolnierzach nieograniczone do siebie zaufanie.

"Bóg naszym generałem" - powtarzał często Suworow. Ale ci, co blisko znali Suworowa, i z którymi on mówił poważnie (a było takich bardzo niewielu), twierdzą, że nie ustępował on żadnemu dowódcy w sztuce wojskowej, z tą tylko różnicą, że nie lubił rozdzielać wojsko na poszczególne korpusy, lecz działał połączonymi siłami. Choć Rimski-Korsakow nie był winny klęski, poniesionej pod Zurychem, gdyż, przeciwnie do wspólnego planu, został osamotniony przez Austriaków, to Suworow tym nieszczęstnym zdarzeniem umacniał swoją nieufność do oddzielnych korpusów: "Hermana zjedli w Hollandii, a Korsakowa nie dogryzli w Szwajcarii" - powiedział niegdyś Suworow generałowi Derfeldenowi, od którego to słyszałem - "a bądź on przy mnie ze swoim korpusem, jużbyśmy za cztery miesiące śpiewali w Paryżu "Tiebie Boga chwalim". Suworów był wielkim mężem w całym sensie tego słowa, ale chciał działać wszędzie samotnie, ze swoimi żolnierzami, a wszystkie swoje zwycięstwa przypisywał Bogu i żolnierzom!".

Ten pogląd o Suworowie został na zawsze w pamięci mojej, i kiedy później stałem studiować kampanie tego wielkiego przywódcy, to w pełni przekonałem się w sprawiedliwości powiedzianego przez generała von Klugena. Suworow zaiście nie lubił dzielić się z innymi sławą zwycięstw, i działał bardziej odważnością żolnierską - naciskiem i szybkością, aniżeli manewrami. Szkoda, że Suworowi nie wypadło walczyć przeciwko Napoleonowi! Jestem przekonany, że i przeciw manewrowania Napoleona wynalazłby przeciwdziałanie.

Opowiadając o wojnie Fińskiej, wspomniałem o wydarzeniu w Vasie, zniekształconym i przesadzonym przez gazety obcokrajowe. "To rysa w porównaniu z tym, co widziałem w swoim życiu" - powiedział generał [von Klugen]. "Imperator Aleksander zasłużył na sławę wieczną i błogosławieństwo potomności za zniszczenie pradawniego barbarzyństwa i wprowadzenie miłosierdzia w wojnach.

Za starych czasów każde miasto wzięte szturmem oddawane było żolnierzom na ich pastwę jako nagroda za męstwo ich. Taki był zwyczaj! A czego można oczekiwać od rozwścieczonego, rozgniewanego sołdactwa! Grabieże, gwałty, zabójstwa zawsze kończyły zwycięstwo. Pamiętasz słowa w taktyce Suworowa: "Wziąłeś miasto, wziąłes obóz - wszystko twoje!". Przyznam się, że i sam wtedy nie dostrzegałem, żeby mogło być inaczej! W życiu swoim dwa razy byłem w piekle - na szturmie Ismaila i na szturmie Pragi... Strasznie wspominać!".

Na moją prośbę generał opowiedział mi szczegóły o szturmie Pragi i poprzedzających wydarzeniach w Warszawie. Przekazując wspomnienia świadka naocznego, uważam za nieżbędne dołączyć niektóre wprowadzające informacje o ówczesnych sprawach polskich, zaczerpnięte przeze mnie nie z książek, lecz z opowieści mojego generała oraz innych świadków.

W polityce nie mają miejsca poezja i wrażliwość. Kiedy chodzi o pożytek, spokój i dobrobyt ojczyzny - choć płacz, ale rób co trzeba. Potworny ustrój ówczesnej Polski, umiejscowionej pośród trzech samowładnych państw, Rosji, Austrii i Prusów, nie mogł istnieć bez stworzenia w sąsiedziach niepokoju i skrajniej ostrożności. Królestwo polskie nazywało się Rzeczą Pospolitą. To był epigram zarówno na republikę jak i na królestwo. Król nie miał w królestwie żadnej władzy, a polskiego narodu w ogóle nie istniało w republice, gdyż autochtoni nie byli reprezentowani przez warstwę średnią, lecz chłopi byli uciskani niczym niewolnicy.

W miastach Niemcy i Żydzi zajmowali się rzemiosłami i handlem z bardzo małymi wyjątkami. Na urojoną republikę składała się szlachta, czyli dworzanie, którzy zawłaszczyli władzę. Dla szlachty bogactwo zastępowało wszystkie inne zalety. Biedni szlachcici byli poniżani prawie tak samo, jak mieszczanie i chłopi. Religijny fanatyzm, wzbudzony przez jezuitów, którzy zgasili prawdziwą oświatę w Polsce, rozpalił wzajemną nienawiść i niezgodę wśród stanu szłacheckiego, który jawnie i potajemnie szkodził wspólnej sprawie, pragnąc zniszczyć osobistych wrogów swoich.

Wszyscy odczuwali wady ustroju państwowego, aczkolwiek nikt nie mógł przedsięwziąć polepszeń, gdyż szłachta nie chciała ustąpić praw swoich, lecz sejmy nie zgadzały się na zwiększenie podatków. Jakież można przedsięwziąć polepszenie bez pieniędzy, bez wojska oraz bez posłuszeństwa wobec władzy? Słynny pisarz polski Naruszewicz w swoich nieśmiertelnych satyrach wiernie pokazał zwyczaje szlachty polskiej w wieku osiemnastym.

Wszyscy pisarzy polscy, nawet emigranci, którzy z powołania sumienia pisali o sprawach Polski, jednogłośnie się przyznają, że wtedy zepsucie (corruption) polityczne i administracyjne osiągnęło w Polsce szczyt. Narzekano i się narzeka na interwencję państw obcych w sprawy ówczesnej Polski, ale któż zapraszał do tego cudzoziemne państwa, jeśli nie sam król polski i polscy magnaci!

Wpływowi wielmoże ze względów korzystnych proponowali swoje usługi obcym mocarstwom na szkodę dla swojej ojczyzny, inni działali w celach detronizacji króla Stanisława Augusta i uzyskania dla siebie godności królewskiej. Cała Polska była podzielona na partie, bez jedności władzy i woli. Nie ma kogo obwiniać - sami Polacy są tego winni. Nie będę powtarzał już znanego i wznawiać narzekania, kierując się regułą mądrego Capefigue: "le respect du malheur est un des plus nobles instincts de la nature humaine".

Samo przez się rozumie, że w ówczesnej Polsce, jak i w każdym ludzkim społeczeństwie, byli ludzie mądrzy, uczciwi i myślący porządnie, ale oni wszędzie, choćby nawet byli w większości, nie mogą przeciwstawić się bujnym porywom emocji, które były rozpalane w narodzie przez intryganów, aferzystów, ludzi chciwych i egoistów.

Ku wstydu dla ludzkości szlachetny Andrzej Zamoyski, który przedłożył na Sejmie 1780 roku unieważnienie liberum veto (nie pozwalam) i potwierdzenie praw dla stanu średniego i chłopskiego, został ogłoszony zdrajcą Ojczyzny! I gdzież? W Polsce, co nazywała siebie republiką! Rewolucja frańcuska 1789 roku zawróciła głowy zapalczywych Polaków, i w Polsce stworzyła się silna partia pod wpływem biskupa Hugona Kołłątaja dążąca do przekształcenia wszystkich urzędów państwowych.

Ale do sprawy podeszli nienależycie, i zamiast utworzenia mocnych zasad monarchicznych, mogących uspokoić państwa ościenne, zaczęto rozpowszechniać reguły jakobińskie oraz wprowadzono propagandę polityczną, która zagrożała państwom sąsiednim. Wolność druku, nie znająca granic przyzwoitości, obrażała wiele osób i nawet monarchów sąsiednich, zagrażając wszystkim dynastiom. Taki stan państwa nie mógł być dalej tolerowany przez trzech mocnych sąsiedzi, i zadecydowano było zgodnie z planem, ułożonym wcześniej przez Fryderyka Wielkiego, zniszczyć gniazdo niezgody i propagandy w Europie Wschodniej.

Nie będę opisywał powstania narodowego, które wybrało na wodza Kościuszkę. Dobrotliwy, szlachetny, ale miękki i dobroduszny Kościuszko był wtedy niezdolny do kierowania ludem. Całą władzę, przeciwnie do przyjętej opinii, zawłaszczyli Jakobini, zostawiając Kościuszce walkę z obcymi wojskami w polu. Obawiając się utraty miłości narodu i jego zaufania (popularite), Kościuszko, choć niechętnie, zatwierdzał wszystkie działania tymczasowego rządu rewolucyjnego, który niewolniczo naśladował francuski Konwent Narodowy.

Jest niezrozumiałe, jak mądrzy i uczciwi ludzie w Polsce mogli podpisywać bez śmiechu akta publiczne z nagłówkami "wolność, równość, niepodległość" (naśladując francuskie: liberte, egalite, fraternite) i jak ludzie porządni mogli czytać to bez oburzenia! Przecież starczyłoby tylko popatrzyć dookoła albo przypomnić sobie polskie miasteczka bądź wsie, by przekonać się, że to jest niedorzeczność i pusta gadanina!

Cioteczny mój wuj Stanisław Bułharyn, starosta jałowski, człowiek mądry i pozytywny, który wyróżniał się w latach dojrzałych szczerym oddaniem rządom rosyjskim, i który nawet zobowiązał czterech siostrzeńców swoich (dzieci dwóch siostr), hrabiego Michała Timana i trzech Houwaltów, do wstąpienia do rosyjskiej służby wojskowej pod groźbą wydziedziczenia - wuj ów, opowiadając mi o ostatnim powstaniu pod kierownictwem Kościuszki, opowiedział między innymi następującą anegdotę:

"Nie mogę wspominać bez żalu i bez śmiechu, do jakiego stopnia my, ludzie wówczas młodzi, byliśmy głupi i zabłądzeni! Służyłem ochotnikiem w wojsku i byłem w świcie Kościuszki, przy jego osobie. Jednego dnia, kiedy Kościuszko, którego obóz był nieopodal Woli (koło Warszawy), miał wielu gości, podczas obiadu został dostarczony pęk gazet paryskich, potajemnie przewiezionych przez Niemcy. Kościuszko otworzył paczkę i, popatrzywszy w gazety, rzucił je na podłogę, mówiąc: "Robespierre zginął!". Wierzyliśmy wtedy w wielkość i filantropię tego krwiożerczego egoisty, i mieliśmy nadzieję, że zostając dyktatorem Francyi, wyśle nam na odsiecz wojsko! Nic bardziej głupszego i niewykonalnego nie mogło być na świecie, ale wierzyliśmy w to, gdyż ówcześni rządzacy Polską zapewniali nas w tym. Śmierć Robespierre, którego teraz rozszarpałbym własnoręcznie, do takiego stopnia uderzyła we mnie, że wyszedłem zza stołu, poszedłem do ogrodu, będącego obok kwatery Kościuszki i zapłakałem! Byłem wtedy nikim, ale wyrażałem sobą opinię wyższego kręgu..." 

Pyta się po tym, jakimi oczyma miały patrzeć Rosja, Austria i Prusy na Polskę, która zbawienie widziała w Robespierre?

Rewolucja francuska do takiego stopnia zaślepiła ówczesnych polityków polskich, że wyobrazili oni sobie, że Polska może, na wzór Francji, walczyć z trzema mocarstwami! Brakowało tylko w Polsce samorządów pospólstwa i teroru - i to właśnie wykonali Jakobini w Warszawie!

W Warszawie stacjonowało około ośmiu tysięcy wojsk rosyjskich, wprowadzonych na życzenie króla i tej partii, co szukała względów rosyjskich. Wojsko rosyjskie było dowodzone przez generała barona Igelstroma, który jednocześnie był ambasadorem rosyjskim przy królu Stanisławie Auguście. Dwulicowość, niezdecydowanie i słabość duszy króla nie mogły wzbudzić szacunku do niego ze strony rosyjskich urzędników, którzy w różnych czasach byli przy nim jako ambasadorowie. Księcie Repnin, hrabia von Stakelberg i baron Igelstrom działali wobec króla bez ogródek, nieraz dosyć prostolinijnie, nie stosując się ani w papierach, ani w słowach bądź czynach pewnych form dyplomatycznych, które nakazywały finezję i grzeczność nawet przy samych nieprzyjemnych stosunkach pomiędzy Dworami.

Polskie społeczeństwo wtedy bazowało się na intrygach, i prawie każdy polski dworzanin, który uczęstniczył w sprawach publicznych z wyboru ludzi bądź z naznaczenia przez króla, bardziej myślał o sobie niż o ojczyźnie, pragnąc jedynie nabyć starostwo albo inne dochodowe miejsce. Baron Igelstrom, znajdując się w bliskich stosunkach z jedną z pierwszych piękności ówych czasów, hrabiną Załuską (urodzoną Piotrowiczówną), z którą później się ożenił, został uwikłany w walkę partii i ingerował w prywatne oraz administracyjne sprawy Polski, nie mające żadnego związku z polityką, czyniąc to samodzielnie - czyli zmuszając króla postępować według woli hrabiny Załuskiej. Ona władała w Polsce, rozdając miejsca, starostwa, ordery oraz nagrody pieniężne. Przeciwko tej władzy powstała w Polsce silna partia i zaczęła się jawna walka.

Pisarzom europejskim zaczęło brakować charakterów, aż zmuszeni byli uciekać do potwornych wymysłów, ale są jeszcze charaktery, które zostały pominięte przez autorów. Najbardziej ciekawy z nich jest charakter Polki zaradnej. Pierwszy poeta polski, Mickiewicz, w baladzie litewskiej Trzech Budrysów, chwaląc urodę Polek porównał je do młodych kocic. Przyjmuję to porównanie w pełnym i prawdziwym jego sensie. Wszystkie zwierzęta rasy kociej, od kotki do tygrysa i leoparda, są nadzwyczajnie piękne i zręczne w swoich ruchach - ale jest to najbardziej podstępna rasa ze wszystkich drapieżnych. Kotka była oswojona przez człowieka i została zwierzęciem domowym, ale zachowała ona wiele instynktów swojej rasy, szczególnie podstępność: boi się człowieka obojętnego dla niej, i drapie tych tylko, co ją lubią i bawią się z nią. Każdy Samson, przyszedłszy do Polski, znalazł swoją Dalilę, każdy Herkules miał w Polsce swoją Dejanirę.

Pośród intryg, wzbudzanych przez żądzę korzyści, zrodził się spisek do ogólnego powstania w Polsce i uwolnienia jej od jakichkolwiek wpływów cudzoziemskich, czyli przedsięwzięto było poczynanie politycznie i fizycznie niemożliwe. Spiskowcy zdecydowali podać przykład poprzez zniszczenie wojsk rosyjskich obecnych w Warszawie. Hugo Kołłątaj, dusza spisku, uchodził za człowieka mądrego, ale gdzie był rozum jego, kiedy wymyślał on to? Czyżby on i wspólnicy jego nie przewidzieli, jakie skutki będzie miał postępek ten, który niczym nie mógł być usprawiedliwiony? Spiskowcy powinny byli przewidywać, że honor Rosji będzie wymagał przykładowej zemsty za zdradzieckie wybicie wojska, bez powiadomienia o rozpoczęciu działań wojskowych, i że Polska jest słaba i poniesie klęskę... Zadzwiwiające zaślepienie!

Podłoże spisku tego wydawało się generałowi Igelstromowi tak głupim, że na początku w ogóle nie wierzył ostrzeżeniom ze strony hrabiny Załuskiej, uważając, że zastraszają ją, by zmusić jego do ujścia z wojskiem z Warszawy. Tym bardziej umocnił się w tym przekonaniu, kiedy król poradził mu wystąpić z Warszawy aby uprzedzić przelanie krwi. Jednakowoż baron Igelstrom rozkazał wojsku być ostrożnym, a w niektórych miejscach podwoił ochronę, wydał im armaty i w końcu zgodnie z natarciwymi prośbami Polaków, przychylnych Rosji, zdecydował się aresztować najbarzdiej podejrzane osoby. Powinno to było się odbyć 6 (18 wg. kalendarza gregoriańskiego) kwietnia 1794 roku.

Bunt w Warszawie wybuchł niedługo przedtem, 5/17 kwietnia, o trzeciej nad ranem. Polskie wojska regularne razem ze wzbuntowanymi obywatelami nagle napadły na posterunki wojsk rosyjskich, opanowali arsenał i magazyn, rozdali broń i naboje ostre narodowi i bitwa zrobiła się powszechną. Generał Igelstrom nie przewidział takiego rozwiązania. Wojsko rosyjskie było podzielone na małe oddziały, pomiędzy którymi odcięta była wszelka komunikacja. Dokładnie to zadecydowało o powodzeniu powstania.

Dom, który zajmował generał Igelstrom, został atakowany i był broniony z wielką upartością, ale został zdobyty przez buntowników. Generała Igelstroma uratowała hrabina Załuska i przebranego wywiozła z Warszawy. Rosjanie, bagnetami czyszcząc sobie drogę przez tłumy powstańców, wycofali się z Warszawy. Po odchodzącym oddziałam rosyjskim strzelano z okien i dachów, rzucano drewno i wszystko, co mogło spodowować szkody. Z 8000 Rosjan zginęło 2200 ludzi, a liczba jeńców wyniosła 260 ludzi, oprócz niektórych rosyjskich dam i dyplomatów. Kilkoma dniami później to samo powtórzyło się w Wilnie, gdzie było około 3000 Rosjan dowodzonych przez generała Arseniewa, który został zabity podczas buntu.

Polacy, obecni w Warszawie podczas buntu, mówią, że gdyby oddziały rosyjskie nie były rozproszone, miałyby przy sobie swoją artylerię i gdyby arsenał pozostał pod ich kontrolą, co było dosyć łatwe do osiągnięcia, powstanie zostałoby stłumione na samym jego początku.

Rewolucjoniści jednak nie zadowolili się wydarzeniami 5/17 i 6/18 kwietnia, potrzebne im było powtórzyć paryskie sceny czasów strachu (temps de la terreur), co ziściło się w pełnej okazałości 16/28 czerwca. Podburzone przez klubistów pospolstwo warszawskie domagało się ukarania szlachciców, wziętych do niewoli 5/17 i 6/18 kwietnia i podejrzanych o sympatie do rządu rosyjskiego oraz kontaktów z ambasadą rosyjską, co wyszło na jaw podczas przeglądu papierów, znalezionych w domu generała Igelstroma. Kiedy rząd rewolucyjny odmówił kar bez śledztwa i sądu, motłoch z klubistami na czele wtorgnął się do więzień i publicznie powiesił do dwunastu szlachciców. W Wilnie powtórzyło się to samo, ale tam nie oszczędzono nawet biskupa z wpływowej rodziny litewskiej.

Chyba pierwszy przypadek w państwie katolickim, by biskup został publicznie kaźniony!

Trzeba powiedzieć, że Kościuszko zachował się honorowo, i nie tylko nie zaakceptował tej bestialskiej samowoli rewolucjonistów, ale nawet rozkazał powiesić w Warszawie siedmiu podżegaczy do tego samosądu, oraz pozbawić broni mieszkańców Warszawy, a tajnym poleceniem wydał tymczasowemu rządowi rozkaz zebrać oddział gwardii narodowej z najbardziej zdesperowanych zabijak i umieścić go na najniebezpieczniejszych punktach umocnień praskich. W proklamacjach do ludu Kościuszko opisał całą ohydę tego postępku motłochu i groził srogimi karami za wszelką samowolę, a również za obrazę jeńców.

Ale trzy sąsiednie mocarstwa już zadecydowały o losach Polski. Kościuszko, rozbity najpierw pod Szczekocinami przez Prusaków, potem pod Maciejowicami przez barona (później hrabiego) Fersena, dostał się do niewoli. Kraków znajduje się już we władzy Prusaków, a Suworowowi polecono skończyć sprawę raz i na zawsze.

Rozbiwszy poszczególne oddziały na Litwie, Suworów szybko podchodzi ku Pradze, gdzie zebrano było najlepsze wojsko polskie i znajdowali się wszyscy patrioci, którzy zaprzysięgli zwyciężyć albo umrzeć. Naczelnikiem narodu zamiast Kościuszki został wybrany Tomasz Wawrzecki, również Litwin. Suworów miał od 22000 do 25000 wojska i 80 armat. Obrońcy Pragi nie sądzili, że z takimi siłami Suworów zdecyduje się na szturm umocnień, bronionych przez prawie 30000 powstańców i 200 armat. Myślano, że Suworów ograniczy się oblężeniem bądź blokadą Pragi - i nie tracili wiary w zwycięstwo, licząc, że pospolite ruszenie całego narodu oraz ingerencja dyplomatyczna Francji odmienią sytuację. Nagle 22 października/3 listopada wojsko rosyjskie pojawiło się u ścian Pragi i stało obozem na odległości strzału armatnego od umocnień.

Teraz przytoczę opowieść świadka naocznego, generała von Klugena, w takiej postaci, w jakiej zachowało się ono w mojej pamięci:

"Kiedy zatrzymaliśmy się nieopodal umocnień, Polacy wystrzelili do nas salwę wszystkich swoich dział. Był to sygnał, by wszyscy warszawscy ochotnicy i gwardia narodowa zebrali się w Pradze, oraz miało to intencję pokazać nam ich siłę. Na wale ziemnym widniały tłumy ludzi, błyszczała broń i słychać było donośne rozkazy. Kilkuset jeźdzców wyjechało z Pragi i zaczęli flankować z naszymi Kozakami i lekką konnicą. Tamtego dnia na tym się i skończyło. Wieczorem został oddany rozkaz przygotowywać się do szturmu i wiązać faszyny. Całą noc spędziliśmy nie zamykając oczy.

Całe nasze wojsko podzielone było na siedem detachementów, albo, jak teraz się mówi, kolumn. Nasza artyleria stała na przedzie. O piątej rano, kiedy jeszcze było ciemno, w powietrze wzbiła się rakieta, podająca sygnał do ataku i wojsko ruszyło do przodu. Przed każdym detachementem szła kompania wyśmienitych tyralierów oraz dwie kompanie nieśli drabiny i faszyny. Na odległości strzału kartacznego nasza artyleria dała salwę i potem zaczęła strzelać co działo. Z umocnień również odpowiadano jądrami. Kiedy stało się jaśniej, zobaczyliśmy, że umocnienia praskie w wielu miejscach rozsypały się od naszego ognia. Praga znajduje się na piaskowym gruncie, i mimo tego, że umocnienia były obłożone darnią i faszynami, to jednak nie były wytrzymałe.

Nagle w kolumnie środkowej wzniósł się krzyk: "Do przodu! Hurra!" Całe wojsko powtórzyło ten krzyk i rzuciło się w rów i na umocnienia. Ogień ze strzelb zaczął się na całej linii i gwizd kul zlał się w jednostajne wycie. Biegliśmy po ciałach zabitych i nie zatrzymując się ani na moment wspięliśmy się na okopy. Tu się zaczęła rzeź. Bili się bagnetami, kolbami, szablami, sztyletami, nożami - nawet się gryżli! Tylko wspięliśmy się na okopy, Polacy naprzeciwko dali salwę ze strzelb i rzucili się na nas. Jeden polski tęgi mnich, cały zalany krwią, chwycił rękoma kapitana mojego bataliona i wyrwał mu zębami część policzka. Zdążyłem w porę zabić tego mnicha, wsadzając szable mu w bok po samą gardę. Jacyś dwadzieścia ochotników rzucili się na nas z toporami, i dopóki podniesiono ich na bagnetach, zdążyli porąbać sporo naszych. Mało powiedzieć, że bito się zawzięcie - bito się do zezwierzęcenia się i bez żadnej litości.

Nie było żadnej możliwości zachować szyku i trzymaliśmy się gęstymi tłumami. W niektórych bastionach Polacy zamknęli się, otoczywszy siebie armatami. Rozkazano mi było atakować jeden z tych bastionów. Wytrzymawszy ogień kartaczny z czterych dział, batalion mój rzucił się w bagnety na armaty i na będących w bastionie Polaków. Przykry widok spotkał mnie przy pierwszym krokie wewnątrz. Polski generał Jasiński, odważny i mądry, poeta i marzyciel, którego nie raz spotykałem w warszawskich towarzystwach i lubiłem, leżał zakrwawiony przy armacie. Nie chciał litości i wystrzelił z pistoletu do moich grenadierów, którym rozkazałem go podnieść... Zakluto go przy armacie. Ani jednej żywej duszy nie zostało w bastionie - wszystkich Polaków zakluto.

Ten sam los podzielili wszyscy, co pozostali w umocnieniach, a my, już w szyku bojowym, poszli za biegnącymi na główny plac. Strzelano do nas z okien i z dachów, i nasi żolnierzy, wrywając do domów, uśmiercali wszystkich kto im się trafiał. Zaciętość i pragnienie zemsty doszły do stopnia najwyższego... oficerowie już nie w siłach byli zatrzymać przelanie krwi.

Mieszkańcy Pragi, starcy, kobiety, dzieci, biegli tłumnie przed nami do mostu, gdzie skierowali się również ci obrońcy umocnień, co uratowali się przed naszymi bagnetami - i nagle straszny krzyk rozniósł się w biegnących tłumach, potem stało widać dym i pojawił się ogień. Jeden z oddziałów naszych, posłany brzegiem Wisły, opanował okopy i podpalił most przez Wisłę, odcinając drogę wycofującym się siłom. W tę samą minutę usłyszeliśmy głośny huk, ziemia się zatrzasła i światło dzienne przygasło od dymu i kurzu... magazyn z amunicją został wysadzony... Pragę podpalono z czterych końców, i płomienie szybko rozlały się po drewnianych budowach. Wokoł nas były trupy, krew i ogień...

Przy moście znów nastała rzeź. Nasi żolnierze strzelali do tłumu, nie wyróżniając nikogo - i dzikie krzyki kobiet i dzieci naprowadzały strach na duszę. Prawdę się mówi, że przelana krew ludzka budzi pewien rodzaj upojenia się. Zawzięci żolnierze nasi w każdej żywej istocie widzieli winowajcę śmierci naszych podczas powstania w Warszawie. "Nie ma nikomu pardonu" - krzyczęli nasi żolnierze i uśmiercali wszystkich, nie bacząc ani na lata, ani na płeć...

Kilkuset Polaków zdolało uratować się przez most. Z dwa tysiąca utonęło, rzucając się do Wisły, by przepłynąć. Wzięto do niewoli półtorej tysiący ludzi, między których było mnóstwo oficerów, kilku generałów i pułkowników. Wielki wysiłek był potrzebny ze strony oficerów rosyjskich, by uratować tych nieszczęstników od zemsty naszych żolnierzy.

O piątej rano poszliśmy na szturm, a o dziewiątej nie było już ani wojska polskiego, broniącego Pragi, ani samej Pragi, ani mieszkańców jej... Przez cztery godziny czasu dokonała się straszna zemsta za zabicie naszych w Warszawie!

Wtedy nie znaliśmy straty ani swojej, ani nieprzyjaciela. Już później przeczytaliśmy w raportach naczelnego dowódcy, że w Pradze zginęło ponad trzynaście tysięcy Polaków, i że u nas zabito ośmiu oficerów i sześćset żolnierzy, zraniono kolejnych dwudziestu trzech oficerów i około tysięcy żolnierzy. Dwieści armat, haubic i moździerzy, co były na umocnieniach, i wiele sztandarów składały się na naszą zdobycz. Takiej porażki i takich strat Polska jeszcze nigdy nie ponosiła... To było ostateczne uderzenie, kończące jej istnienie polityczne..."

Dobry generał, opowiadając mi o praskim szturmie, był mocno poruszony i nawet kilka razy wycierał łzy.

- Piekło, prawdziwe piekło! - powtarzał on kilka razy.

 

RCL
O mnie RCL

Staram się być obiektywnym. Chyba mi się udaje, skoro w Rosji mi się zarzuca prozachodniość, a w Polsce prorosyjskość. Narodowość jest dla mnie mało istotna i uważam, że amerykańskie ujęcie narodowości jako obywatelstwa jest o wiele lepsze niż europejskie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (30)

Inne tematy w dziale Kultura