,,Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz” – ta maksyma życiowa jest wielokrotnie powtarzana przez generację, która jeszcze wierzyła w to, że skolaryzacja oraz zdobywanie kolejnych dyplomów będzie istotna dla ich dzieci lub wnuków, dając im lepsze szanse w życiu. Wydaje się, że polskie społeczeństwo odnosi się z estymą wobec akademii i świata nauki, dlatego też tak bardzo szokujące okazały się informacje płynące z Uniwersytetu Warszawskiego na temat ordynarnych zachowań dziekana Daniela Przastka. Tylko czy wiadomości dotyczące mobbingu, aktywności agresywnych, w tym z silnym podtekstem seksualnym, które trwały latami na renomowanej uczelni w stolicy mojego państwa mnie zdziwiły? Otóż nie, jest to tylko kolejny dowód na toksyczność polskiego środowiska akademickiego, w przeważającej części zakochanego w sobie.
A jak mogło dojść do takich nadużyć i dlaczego nikt przez lata na to nie reagował, a osoby dotknięte patologicznym zachowaniem dziekana muszą teraz walczyć nie tylko o prawdę, ale i o swoje zdrowie psychiczne? Dlatego, że na uczelniach panuje nieprzerwalnie feudalizm, ścisła sieć zależności, podległości oraz układów, od których zależna jest pozycja oraz kariera poszczególnych naukowców. Młodsi przedstawiciele kadry muszą się do tego dostosować, licząc na to że kiedyś uda się im mieć cały etat na uczelni, może jakieś nadgodziny lub przełożeni dadzą zielony sygnał na realizację jakiegoś projektu lub skołują dofinansowanie od dziekana na wyjazd badawczy. Nawet jeżeli ktoś będzie starał się stać z boku, prowadząc badania, zasypany książkami, notatkami czy czyszcząc swoje próbówki (to nie żart, na polskich uczelniach jest problem z takimi narzędziami pracy) gdzieś w kącie, to i tak później się zmierzy z zasadniczym pytaniem – a kto to? Co on/ona robi? Od kogo jest? Chce jakieś rekomendacje? Chce awans czy habilitacje? Ale jak?
Kolejnym problemem polskich uczelni jest zasada ,,byle do”. I tak płyną lata, byle do zrobienia doktoratu, byle do habilitacji, którą wypadałoby uzyskać, aby mieć większą pewność co do zatrudnienia. Część ambitnej kadry może stosować zasadę ,,byle do profesury”, tak aby przypieczętować swoją karierę, stając się przy tym osobnikiem najwyżej całej piramidy akademickiej, zapraszanym do różnego rodzaju gremiów i komisji, decydujących o losie tych poniżej. Choć zdecydowana część polskich naukowców dąży przede wszystkim do świętego spokoju w wieży z kości słoniowej przy braku dostosowania do życia poza uczelnią, wierząc przy tym błędnie w swoją wyjątkowość oraz to, że są wybrańcami.
A jak można osiągać sukcesy naukowe? M.in. poprzez publikowanie artykułów w wydawnictwach, których redaktorami są koledzy z innych ośrodków naukowych, przy czym wypadałoby również zaprosić znajomego do jakiegoś gremium we własnej uczelni czy też otworzyć mu możliwość jakieś publikacji u nas. Wprawdzie nikt tego nie czyta, takie prace nie mają żadnego wpływu na ogół społeczeństwa czy też na decydentów, lecz najważniejsza jest zasada punktozy akademickiej - ,,Publikuj lub giń!”.
Oczywiście w karierze naukowej trudno się ścigać z członkami dynastii akademickich, dla których zawsze się znajdą stypendia, etaty oraz możliwości stabilizacji na tym czy też innym wydziale. Zdarzają się też przykłady wymyślonych karier, niebywałych sukcesów, projektów w których ktoś był tylko dopisany na doczepkę, publikacji, jakich nie można nigdzie znaleźć. Jeżeli ktoś jest przebiegły lub ma silne plecy (nie, nie te zrobione na siłce), to jakoś może to przejdzie, inni zorientują się po latach, a inni nadal będą udawać niedowierzanie, że tak było. Mniej przebiegłym pozostaje oczywiście czerpanie z pracy innych, swoich doktorantów, magistrów lub z opracowań innych badaczy, w tym tych zagranicznych. Przecież plagiatowanie jest takie proste, w szczególności że do wszystkiego mamy dostęp, a inni jeszcze sami dostarczają im swoje prace czy wyniki badań.
A czy uczelnie współkształtują standardy moralne obowiązujące w życiu publicznym, tak jak jest to zapisane w Prawie o szkolnictwie wyższym i nauce? Niechlubny przykład warszawski nie jest przecież jedynym. Kiedyś słyszałem komentarz do doktorantki - ,,A szeroko otworzyła Pani przewód doktorski? HE,hehe” – rzyg. Jakaś młoda naukowczyni na konferencji siedziała panu profesorowi na kolanach, inny belwederski mocował się z wieszakiem na bankiecie na koniec międzynarodowego eventu - życie. Z kolei ktoś z władz wydziału miał romans z panią z dziekanatu, choć gdy jej mąż odkrył pikantne SMSki, to jego żona powiedziała że była molestowana w miejscu pracy. Tak więc małżonek zmusił ją do zgłoszenia tego na policję, a następnie był wstrząśnięty, że prawda była zgoła inna. Z kolei co jakiś czas można usłyszeć o przypadkach mobbingu w ośrodkach akademickich, co niestety pojawia się wszędzie tam, gdzie jest jakaś forma wydawałoby się nieograniczonej władzy.
A czy lepiej jest na uczelniach prywatnych? Z tego co słyszę to nie, dochodzi do tego też masowa produkcja dyplomów - choć i patologie z tego zakresu zdarzają się na uniwersytetach publicznych- , dziwne standardy dydaktyczne oraz totalne dążenie do maksymalizacji zysków, lecz przynajmniej patologie w takich podmiotach nie są finansowane z budżetu państwa.
W przypadku przyszłości polskich uczelni zawsze pojawia się głos prawej strony, że uczelnie publiczne są opanowane przez czerwoną i lewacką zarazę, a politycy głoszący takie prawdy objawione zazwyczaj ,,mieli pod górkę do szkoły”, choć zawsze lepiej jest wypowiedzieć się na temat świata, o którym nie ma się pojęcia. Zgadzam się, że akademicy o poglądach lewicowych czy skrajnie lewicowych mają decydujący głos w środowisku akademickim, lecz jest to spowodowane tym, że jest to zdeterminowana, głośna i zaangażowana mniejszość w oceanie osób uprzedmiotowionych w wyżej opisanym systemie.
Można mi zarzucić, że jestem jakoś wybitnie uprzedzony, jednak nie szanuję polskiej inteligencji dlatego że po 1989 r. nie zrobiła nic pozytywnego dla Polski, nie zrobiła nic pozytywnego dla ogółu społeczeństwa, dla narodu. Albo zamknęli się w swoich katedrach, instytutach, domagając się tego, że powinni być doceniani za tylko za to, że są. A cześć odpowiadało za mentalne i publiczne pałowanie polskiego społeczeństwa, pisząc i mówiąc o tym, że reszta Polaków jest niedostosowana, zaściankowa i odbiegająca od z góry ustalonych standardów europejskich, co oczywiście nie było prawdą. Więc nie wiem dlaczego ktoś miałby im cokolwiek dać, jakkolwiek dziękować, zapewniać im jakąkolwiek lepszą przyszłość, skoro sami nie mogą sobie jej zapewnić.
Inne tematy w dziale Technologie