Michał Rulski Michał Rulski
116
BLOG

Robimy dziwne miny do Ameryki, kiedy ona krzyczy i chce przetrwać

Michał Rulski Michał Rulski Polityka Obserwuj notkę 2
Polską, czy też europejską opinię publiczną poruszyło stanowisko nowej administracji amerykańskiego prezydenta, który miał rozmawiać z Władimirem Putinem na temat pokoju na Ukrainie, a Sekretarz Obrony Pete Hegseth oficjalnie przedstawił realistyczne podejście swojego państwa do przyszłości naszego wschodniego sąsiada oraz tego, jak toczący się konflikt należy rozwiązać. Patrząc na komentarze widać zdecydowanie, że jest coraz większy rozdźwięk w transatlantyckiej rodzinie (z którą oczywiście najlepiej wychodzi się na zdjęciach, np. na szczytach NATO), a poszczególne stolice europejskie nie wiedzą, jak odpowiadać na zachowania Białego Domu, który wydaje się być zdeterminowany do tego, aby w krótkim okresie ugrać jak najwięcej w rozgrywce międzynarodowej i mieć jakiekolwiek szanse na utrzymanie swojej dominującej, choć drastycznie słabnącej pozycji.

Z wypowiedzi Sekretarza Obrony usłyszeliśmy, że Ukraina nie może liczyć na miejsce w Sojuszu Północnoatlantyckim, a żołnierze amerykańscy nie będą siłami stabilizującymi sytuację w tym państwie. Co więcej, przyszłe europejskie czy też pozaeuropejskie oddziały pokojowe nie będą objęte słynnym artykułem 5. Paktu Północnoatlantyckiego, czyli potencjalny atak na takich wojskowych nie będzie się wiązał z reakcją całego Sojuszu. Brutalne, ale szczere, gdyż wiadomo że USA nie będzie gwarantem bezpieczeństwa Ukrainy.

Oczywiście pojawiły się głosy, że przecież za możliwość przynależności do mitologizowanego Świata Zachodu Ukraińcy giną na froncie. Jednak czy ktoś w ogóle racjonalnie myślał, że Kijowowi zostanie przedstawiona oferta wejścia do NATO? A co zrobiła sama Europa, skoro dopiero po wybuchu pełnoskalowego konfliktu Bruksela otworzyła proces akcesyjny. A mogła to zrobić po pomarańczowej rewolucji, zamiast wpychać Ukrainę do Europejskiej Polityki Sąsiedztwa z krajami, które w ogóle nie myślały o byciu pełnoprawnym członkiem Wspólnoty. UE zaoferowała stowarzyszenie, kompleksową i pogłębioną strefę wolnego handlu, jakby chciała zapomnieć, że jej najważniejszą siłą oddziaływania na innych jest kooptacja, zachęcanie ich by byli częścią pokojowego projektu, rozpoczętego przez europejskich chadeków po II wojnie światowej. Tak się jednak nie stało, a Europa nawet nie zapewniła sobie, czy też Ukrainie bezpieczeństwa energetycznego.

Pete Hegseth mówił jasno, że sprawy energetyczne oraz polityka surowcowa będzie kluczowa dla osłabienia możliwości negatywnego oddziaływania Rosji. Tylko co mogą odpowiedzieć państwa europejskie? Że starają się wprowadzić Zielony Ład, a Norwegia (która odtrąciła możliwość bycia w UE, ale może być istotnym graczem NATO) chce się energetycznie odciąć od reszty kontynentu, chcącego korzystać z dobrodziejstw elektrowni wodnych? Mają powiedzieć, że unia energetyczna okazała się mrzonką, a w samej UE nie ma solidarności w sprawie suwerenności energetycznej?

Oczywiście jako Polacy możemy paradować jak pawie na salonach europejskich, gdyż Biały Dom wskazuje nas jako idealny przykład sojusznika, wydający 5 proc. PKB na zbrojenia, lecz w ogóle nie prowadzimy wewnętrznej dyskusji, na co powinny być te środki przeznaczone, dla kogo ma to być zakupione – mowa tutaj o zasobach kadrowych i o morale polskiego wojska, które może zginąć od ciosu nożem nielegalnego emigranta przy granicy z Białorusią -, ile technologii wojskowej ma być efektem działań polskiej myśli technicznej i naukowej. Wiadomo, że robienie zakupów za Wielką Wodą od Wujka Sama nie będzie gwarantem bezpieczeństwa, bo nikt nie powinien być tak naiwnym.

Pojawiają się też głosy, że w momencie stopniowego wycofywania się USA z rozwiązywania problemów europejskim, to Polska wraz z innymi państwami regionu, w tym ze Skandynawami czy Bałtami mogą zacząć odgrywać większą role w geopolityce kontynentalnej czy idąc dalej – światowej. Jednak ile razy już to słyszałem, ile było debat i artykułów w tym tonie, jak bardzo wierzyliśmy też w kolejne projekty, w tym np. w Trójmorze. Sam też prognozowałem, że Trump może przychylnie patrzeć na taką formę kooperacji tak jak podczas swojej pierwszej kadencji, jednak przez ten czas same państwa uczestniczące w niej nie zrobiły nic znaczącego, aby ją rozwinąć, tak by współpraca miała jakieś namacalne i wymierne efekty. Dlatego też prezydent USA przeliczający wszystko na pieniądze nie będzie chyba inwestował w Trójmorze, skoro same państwa Bałtyku, Adriatyku i Morza Czarnego tego nie chciały zrobić.

A kto jeszcze miałby odgrywać znaczącą rolę w kształtującej się układance europejskiego bezpieczeństwa? Niemcy, które skupione są na wyborach i których przywództwo z wiadomych przyczyn nie może być pozytywnie odbierane przez część narodów europejskich? Może imperium atomowe i członek Rady Bezpieczeństwa ONZ, czyli Francja? Tylko czy obecnie Stany Zjednoczone widzą w Pałacu Elizejskim partnera, skoro Amerykanie dzięki popular komentatorce Candace Owens interesują się tym, z kim sypia prezydent Macron. Może jest to błahe, plotkarskie i będące elementem teorii spiskowej, lecz zaznaczam, że Stany Zjednoczone, w tym rządzący nimi, nadal zachowują się jakby byli w kampanii wyborczej, adresując wszystkie swoje działania do entuzjastów MAGA, starając się przy tym robić wszystko inaczej, aniżeli robiła to administracja Joe Bidena, co dotyczy też postrzegania sojuszników.


Idealistyczny, poszukujący

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka