Kultura Stanów Zjednoczonych podupada i staje się coraz mniej zdolna do podtrzymywania republikańskiej formy rządów.
Jeśli kulturowe wahadło nie przemieści się z powrotem w stronę cnot obywatelskich i nauki, Stany Zjednoczone zatoną w rządach sprawowanych przez dekrety wykonawcze. Podążą drogą rozpadu Imperium Rzymskiego w 27 r. p.n.e.
Rezultatem tego będzie chroniczne szaleństwo, podobnie jak w postsaddamowskim Iraku, obracające się wokół fałszywego przekonania władzy wykonawczej, że jedyną realną siłą jest siła militarna.
W „Federalist 55” James Madison zauważył: „Republikańskie rządy zakładają istnienie [cech w osobowości ludzkiej, które usprawiedliwiają poczucie wartości i pewności] w wyższym stopniu niż w jakiejkolwiek innej formie”. Do tych cech należą: mądrość, prawdomówność, odwaga, podporządkowanie egoizmu dobru wspólnemu, ograniczenie, wątpienie w własną nieomylność, samodyscyplina i życzliwość względem ludzi potrzebujących. Kultura, która składa hołd tym cechom, tak jak w czasie rewolucji amerykańskiej, rodzi wielkie osobistości takie jak: Cincinnatus, Jerzy Waszyngton i Abraham Lincoln.
Jako prezydent Zgromadzenia Konstytucyjnego w 1787 r., pośród bezsensownych kłótni i manewrowania w celu osiągnięcia korzyści politycznych, Waszyngton przestrzegał delegatów: „Jeśli aby zadowolić ludzi, zaoferujemy im to, z czym się nie zgadzamy, w jaki sposób moglibyśmy później bronić naszych działań? Uczyńmy standardy do których mogą odwoływać się mądrzy i uczciwi”.
Delegaci nie wyśmiewali go. Nie odpowiedzieli: „Nie mamy głosów”. Zamiast tego pracowali nad tym, aby podporządkować swe partykularne interesy dobru wspólnemu i osiągnęli cud. Sto lat później Lord Gladstone chwalił amerykańską konstytucję za to że: „Jest najwspanialszym dziełem, jakie kiedykolwiek zostało wykonane dzięki rozumowi i zamiarom człowieka”.
Od czasów Ojców Założycieli amerykańska kultura zmieniła się w święto rozpusty, ignorancji, bzdur i samopromocji. Pieniądze, uroda, pobłażliwość seksualna, atletyzm i sława są wysławiane jako summum bonum istnienia. Jako przykład można podać dziki entuzjazm, którym cieszy się amerykańska wersja „Idola”, obsesja na punkcie krzykliwego i bezgustownego życia Paris Hilton i Britney Spears, i ubóstwianie profesjonalnych sportowców, którzy nie mają żadnego wkładu w utrzymanie rządu ludzi, dla ludzi i przez ludzi. Jest rzeczą niewyobrażalną żeby ktoś taki jak Madison, Jefferson czy Lincoln mógł być produktem dzisiejszej kultury.
Rodzice rzadko czytają dzieciom. Uczniowie rzadko czytają kierowani inspiracją. Coraz mniej z nich ma nawyk, aby czytać jakiś poważny dziennik. Żadna osoba publiczna w Stanach Zjednoczonych nie mogłaby dziś być autorem esejów politycznych federalistów, mowy pożegnalnej Jerzego Waszyngtona czy też adresu gettysburskiego Abrahama Lincolna.
Naród nie ma wodza, pośród swej suchej i bezmózgowej kultury stał się jak kościół bez proboszcza. Wyobraźmy sobie Spikera Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, demokratkę z Kalifornii, czy lidera większości w Senacie, Harry’ego Reida, demokratę z Nevady, lub prezydenta Georga W. Busha. Rewolucja amerykańska zatonęłaby, gdyby oni byli jej politycznymi sternikami.
Pani Pelosi i pan Reid zaakceptowaliby tyranię ustawy o opłacie stemplowej i nakazów wsparcia (Writs of Assistance), bo niemieliby wystarczającej ilości głosów, by się im sprzeciwić. Pan Bush zwalczałby skargi, które w Deklaracji Niepodległości, wysunął przeciw królowi Jerzemu III Thomas Jefferson, ponieważ kłóciłyby się one z jego monarchistycznopodobną teorią jednoosobowej egzekutywy. Ponadto, żadna z wyżej wymienionych trzech osób nie posiadałby na tyle mądrości i odwagi, aby zrozumieć i starać się zaszczepić innym rządy za zgodą rządzonych i niezbywalne prawa do życia, wolności i dążenia do szczęścia. Nie wiedzieliby, że koncentracja siły jest tym, co nieodłącznie poprzedza destrukcję ludzkich swobód.
Zanim Zgromadzenie Konstytucyjne zebrało się w 1787 Madison przeczytał tomy o wszystkich federacjach i konfederacjach, które istniały odkąd historia zaczęła być spisywana. Podobnie jak jemu współcześni wierzył, że poważna lektura i pisanie było sekretem politycznej dojrzałości i mądrości.
Thomas Jefferson głosił: „Jeśli naród oczekuje, że będzie obojętny i wolny w stanie cywilizacji, oczekuje czegoś, czego nigdy nie było i nie będzie”. W ten oto sposób Ojcowie Założyciele przyswajali Locke’a, Monteskiusza i Blackstone’a. Wiedzieli, co spotkało państwa – miasta w Grecji i Republikę Rzymską. Znali dzieła takie jak De Viris Illustribus Franciszka Petrarki, Eneida Wergiliusza, Republika Platona czy utwory Williama Szekspira
Eseje polityczne federalistów, autorstwa Madisona, Alexandra Hamiltona i Johna Jaya, są pełne aluzji historycznych i literackich, które potwierdzają ich erudycję i mądrość filozoficzną. Ich autorzy byli by przerażeni stwierdzeniem prezydenta Busha, że nie uczy się z czytania. Byliby zaszokowani ogromną ignorancją typowego członka Kongresu dotyczącą konstytucji, filozofii konstytucyjnej, historii, filozofii, literatury oraz wielu innych rzeczy.
Przeczytajmy debaty Pierwszego Kongresu Stanów Zjednoczonych Ameryki. Porównajmy je z debatami 110. Kongresu, zapisanymi w Zapisie Kongresowym (Congressional Record). Deterioracja nauki jest alarmująca, rzec by można jest faktycznym obaleniem teorii ewolucji Karola Darwina.
Diagnozowanie wad kulturowych jest o wiele łatwiejsze niż przepisanie lekarstwa. Próby zmiany kultury to bardziej zgadywanka niż nauka. Jednakże tak czy inaczej, zalecałbym powrót to standardów oświaty Ojców Założycieli. Dziecko powinno nauczyć się cenić Sokratesa i dążyć do poznania świata, zanim zabierze się je do kina lub na stadion piłkarski.
Bruce Fein
Konstytucjonalista z firmy Bruce Fein&Associates
Przewodniczącym Amerykańskiej Agendy Wolności
27 listopada 2007
Tłum.: Szczepan Witaszek
Inne tematy w dziale Polityka