RAFAŁ TRZASKOWSKI RAFAŁ TRZASKOWSKI
773
BLOG

Eurosceptycyzm w wydaniu brytyjskich konserwatystów

RAFAŁ TRZASKOWSKI RAFAŁ TRZASKOWSKI Polityka Obserwuj notkę 7

Pod koniec tygodnia byłem z komisją konstytucyjną w Londynie. Traumatyczne przeżycie. Najpierw komisja europejska Izby Gmin i jej szef William Cash. Poglądy w pełni eurosceptyczne (niczym niezachwiana wiara, że strefa euro lada dzień się rozleci). Tyle, że nie jest to eurosceptycyzm w wydaniu kontynentalnym: populistyczny, niedoinformowany i lekko histeryczny, ale jego wersja świetnie uargumentowana, ba, chwilami nawet przekonująca. Dodajmy, zaprezentowana z bardzo, bardzo dobrym angielskim akcentem i błąkającym się w kącikach ust kpiarskim uśmieszkiem wycelowanym w stronę naiwnych Europejczyków. Cash, śladem niektórych angielskich konstytucjonalistów i sędziów, podważa doktrynę nadrzędności wspólnotowego prawa, a ministrów Korony oskarża o zdradę interesów narodowych Wielkiej Brytanii. Europosłów brytyjskich traktuje z pobłażaniem, wypominając im, iż nie są specjalnie silnie legitymizowani, bo przy wyborach musieli zwieść swój elektorat. Dodajmy, że komisja spraw europejskich pod przewodnictwem His Honourable Member nadzoruje, recenzuje i piętnuje wszystkie posunięcia rządu Davida Camerona na scenie europejskiej. Good luck David!

Po takim wstępie spotkanie z brytyjskim ministrem spraw europejskich Davidem Lidingtonem to kaszka z mleczkiem. Lidington wie jak rozmawiać z Europejczykami (z Polakami zresztą też, ostatnio u brytyjskiego ambasadora w Warszawie mężnie stawił czoła Annie Fotydze). Wie, jakich argumentów używać i jak przedstawiać w racjonalny sposób brytyjskie stanowisko. Przytłoczeni tyradami brytyjskich posłów gładko wysłuchaliśmy jego zapewnień, że budżet unijny z pewnością będzie skromny, a każda decyzja naruszająca podział kompetencji w Unii podlegać musi referendum. Każda próba kwestionowania brytyjskiego raison d'être spotykała się z wycelowanymi w niebo, błagalnie złożonymi do modlitwy rękami brytyjskiego ministra i zaklęciami nawołującymi nas do opamiętania. Nasze argumenty, iż przygotowywana właśnie przez Izbę Gmin ustawa (nakazująca, by wynik każdej, najbardziej nawet błahej decyzji rządu dotyczącej przekazania kompetencji na poziom unijny poddawać pod osąd brytyjskiemu społeczeństwu) zwiąże rządowi Jej Królewskiej Mości ręce, pozbawiając go wiarygodności, natrafiały na pełne zrezygnowania westchnienia.

W nieco lepszy nastrój miała nas wprowadzić debata z przedstawicielami zajmujących się Unią brytyjskich think-tanków (między innymi z Sir Stephenem Wallem, wieloletnim ambasadorem Wielkiej Brytanii przy UE i doradcą Tony'ego Blaira). Nie wprawiła. Diagnoza środowisk proeuropejskich również nie nastraja do optymizmu. Potwierdziły się wszystkie nasze własne obserwacje. Referendum na jakikolwiek temat związany z integracją europejską jest w zasadzie skazane na porażkę (ewentualnie poza ostatecznym referendum na temat opuszczenia Unii). David Cameron, pomimo sfrustrowania słabnącymi wpływami Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, w obawie przed rozłamem w partii (zdominowanej przez energicznych eurosceptyków) palcem nie kiwnie. Efektem tego jest pozostawienie brytyjskich konserwatystów na marginesie Parlamentu Europejskiego w małej, podzielonej i niezbyt aktywnej frakcyjce. Wszyscy, którym zależy na tym, aby głos Brytyjczyków był słyszalny (może poza gromkim okrzykiem znanym jeszcze z czasów Margaret Thatcher - "Give me my money back") musieli poczuć się rozczarowani.

Na koniec Izba Lordów. Nastroje niewiele lepsze, choć poziom zrozumienia problemów integracji oraz konkretnych tematów, jakimi zajmuje się nasza komisja konstytucyjna, na pewno wyższy. Nic dziwnego, skoro pod żelaznym nadzorem lorda Ropera (który kiedyś szefował unijnemu instytutowi bezpieczeństwa w Paryżu) zasiadają m.in. były brytyjski komisarz oraz kilku byłych wysokich rangą dyplomatów. Lordowie uspokajali a propos nowej ustawy parlamentarnej twierdząc, że jest ona ceną, jaką konserwatyści płacą za spokój w partii, a jej artykuł 18. (afirmujący niepodważalną suwerenność brytyjskiego Parlamentu) stanowi tylko i wyłącznie deklarację bez wiążącej mocy prawnej. Moje argumenty, iż rząd brytyjski obniża swoją wiarygodność na europejskim firmamencie przyjęto z uwagą, ale miny rozmówców świadczyły, iż truizm ten dotarł był do ich świadomości znacznie wcześniej niż zaświtał w mojej głowie.

Jaki z tej wizyty płynie morał? Ano taki, że nie będzie łatwo, a klimat negocjacji dotyczących kolejnego unijnego budżetu będzie najgorszy z możliwych. Znacznie gorszy niż w roku 2006, kiedy brytyjski minister finansów na unijnym szczycie próbował na siłę wepchnąć do kieszeni marynarki Kazimierza Marcinkiewicza swój portfel sycząc, że więcej pieniędzy Polska z unijnego budżetu na pewno nie otrzyma. Dokładnie taką samą diagnozę usłyszeć można było dwa dni temu od przewodniczącego Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso podczas otwarcia debaty na temat przyszłości polityki spójności. Jednym słowem - niewesoło.

Rafał Trzaskowski

 

ekspert ds. polityki europejskiej, europoseł PO

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka