Jest początek maja 1920 r. Na Górnym Śląsku, także w Opolu, zegar historyczny wskazuje w tym momencie niespełna dziesięć miesięcy po pierwszym, niespełna cztery miesiące przed drugim, wreszcie niespełna jedenaście miesięcy przed plebiscytem i dwanaście miesięcy przed trzecim, najdłuższym i najbardziej rozległym, najkrwawszym powstaniem śląskim. Nastroje wśród mieszkańców tego zakątka środkowej Europy gorączkują. Nacjonalistyczne hasła i szowinistyczne poczynania wdarły się w dzień powszedni. Ale w tym przypadku mamy dzień świąteczny - niedzielę 2 maja. To jest przeddzień polskiego święta narodowego - rocznicy uchwalenia (z 1793 r.) Konstytucji 3-go Maja. Z lewobrzeżnych podopolskich wiosek do miasta zbliża się pochód propolski. Pochód prowadzony jest przez Szymona Koszyka, młodego działacza ruchu propolskiego, urodzonego i mieszkającego w Opolu. Na wieść o tym pochodzie w mieście formuje się kontrpochód niemiecki. Prowadzi go, pochodzący z niedalekiej, na wschód od Opola położonej wioski Grudzice, członek KPD, Jan Mrocheń. Oba pochody spotykają się na moście odrzańskim - niedaleko opolskiej katedry pod wezwaniem Św. Krzyża. Nim się ze sobą zderzą, na moście rozgrywa się prolog nieomal według średniowiecznych wzorów rycerskich: obaj przywódcy pochodów występują przed swoje szeregi i obrzucają przeciwnika pogróżkami, wyzwiskami i obelgami. Jednakże Szymon Koszyk urodzony i wychowany w mieście, w Opolu, mówił zdecydowanie lepiej po niemiecku, niż po polsku, miotał więc swoje werbalne pociski przeciwko Mrocheniowi i jego ludziom właśnie po niemiecku. Mrocheń natomiast, wyrosły na wsi, z kolei bardzo słabo znał język niemiecki, krzyczał więc przeciwko Koszykowi w imieniu swojego niemieckiego pochodu w domowej gwarze śląsko-polskiej. Potem zaczęła się wielka bijatyka. Bardzo zaciekła i nienawistna. Wśród ofiar również Szymon Koszyk został zabrany z pobojowiska do szpitala z "28 ranami i obrażeniami", jak głosiło lekarskie orzeczenie, dostarczone do miejscowego sądu. Bo ta bijatyka miała swój epilog sądowy. W tym czasie mianowicie Opole znajdowało się już pod kontrolą Międzysojuszniczej Komisji Rządowej i Plebiscytowej, która miała sprawować władzę na Górnym Śląsku aż do przeprowadzenia plebiscytu 20 III 1921 r. Pokasow proces sądowy nad sprawcami tego incydentu mógł z całą pewnością uwiarygodnić pryncypialność owej Komisji. Z protokołu rozprawy sądowej do rysującego się przed nami obrazka należy jeszcze wkomponować interesującą odpowiedź, jaką - poprzez tłumacza - sformułował J. Mrocheń na wyraźnie ironicznie-prowokacyjne pytanie jednego z członków zespołu sędziowskiego. Sędzia - odwołując się do wspomnianej przynależności Mrochenia do KPD - zapytał: panie Mrocheń, jak mógł pan pogodzić swoje przywództwo w napadzie na Polaków z ideami internacjonalizmu, które głosi pana partia?" Protokolant zapisał taką odpowiedź Mrochenia: "Wysoki Sądzie! Najpierw jestem Niemcem, a potem komunistą."
Mimo tego KPD-owskiego znamienia Mrocheń przeżył szczęśliwie okres nazizmu. Również Szymon Koszyk dotrwał 1945 r. Okres międzywojenny, po uprzednim zaangażowaniu się w prace plebiscytowe i po uczestnictwie w III powstaniu śląskim jako dowódca powstańczego oddziału, wreszcie po podziale Śląska w 1921 r., spędził on w tej części Śląska, która przypadła Polsce, gdzie nadal angażował się patriotycznie, m. in. wydając niemieckojęzyczne czasopismo Der weisse Adler (Biały Orzeł), adresowane do niemieckojęzycznych Ślązaków z przemysłowego zagłębia. Po zakończeniu wojny został burmistrzem Głuchołaz, małego miasteczka na południowych krańcach Śląska Opolskiego. Urzęduje tam niespełna cztery lata, zyskując sobie uznanie i szacunek mieszkańców, a zasłużoną sławę daleko poza granicami tego sanatoryjnego ośrodka. Jednakże w 1949 r. dawna postawa patriotyczna, działalność plebiscytowa i walki w powstaniach śląskich przestają już być pozytywną wartością, nie liczą się do zasług. Szymon Koszyk - jak wielu jemu podobnych, jak wszyscy nieomal jego dawni współtowarzysze z polsko-niemieckich zmagań na Górnym Śląsku - zostaje pozbawiony urzędu i pracy. Tacy jak on zostają oskarżeni o wywołanie powstań narodowych zamiast międzynarodowych, tak jak przewidywała to komunistyczna teoria o rewolucji powszechnej, obciążeni zostają winą nacjonalizmu i bardzo często upodleni zamknięciem w więzieniach. Nastają czasy Mrochenia i jego współtowarzyszy z dawnej, co prawda narodowościowo teraz na Śląsku obcej, ale przecież ideologicznie "pokrewnej" partii. Po powołaniu województwa opolskiego jednym z pierwszych szefów administracji wojewódzkiej zostaje właśnie J. Mrocheń. Dzisiaj już i on - od sześciu lat, i Szymon Koszyk - od dwudziestu lat, spoczywają na tym samym cmentarzu komunalnym, niedaleko od siebie.
Ta znamienna historia z życia dwóch Ślązaków właściwie starczałaby za cały temat. Podobne symboliczne dla tego regionu przykłady można by przytaczać na tuziny. Można by nawet powiedzieć, że są to typowe historie rodzinne na Śląsku (również w mojej rodzinie). To groteskowe, niekiedy zarazem tragiczne, niekiedy tragikomiczne i farsowe powikłanie, czy też rozszczepienie myśli, namiętności i decyzji bywało i bywa nadal w losach ludzkich swoistym "dowodem tożsamości" mieszkańca tego regionu. Oczywiście, chciałoby się mówić na ten temat takimi właśnie literackimi, nieco groteskowymi historyjkami z przeszłości - już tylko z przeszłości. Ale te właśnie problemy przynależności narodowościowej i gwary śląskiej są do dzisiaj przecież - od dwustu lat już - mitologizowane.
Kiedy mówię, że problem języka gwarowego - tuziemczego - na Śląsku pojawia się jako dyskusyjny od co najmniej dwustu lat, (to znaczy przede wszystkim od czasów włączenia Śląska do Prus) to po prostu mam na myśli bardzo interesującą a znamienną w swej treści broszurę niemieckiego pastora z Wrocławia, J. W. Pohlego, pt. Der Oberschlesier verteidigt gegen seine Widersacher (Górnoślązak broione przed antagonistami), wydaną w 1791 r. Musiało widocznie już wówczas istnieć dostatecznie dużo - z jednej strony emocjonalnych i politycznych, jak i zapewne też, z drugiej strony, naukowych i społeczno-kulturowych - powodów, by duchownego, człowieka niewątpliwie wykształconego i roztropnego, skłonić do następujących sformułowań:
"Jakimże jest język tuziemczy na Śląsku? Niemiecki przecież chyba nie? Po znaczącym nazwaniu miast i wsi w danym kraju rozpoznaje się przecież bez wątpliwości, jakim był powszechny język gdy je budowano. Co znaczy Glogau, Bunzlau, Wohlau, Jauer, Breslau, Brieg po niemiecku? W języku polskim natomiast wszystko to ma swoje znaczenie! Czy fałszywy jest wniosek, iż gdy miasta te budowano, język polski był na Śląsku językiem regionalnym ? Czy nie można by z większymi pozorami uprawnienia czynić zarzuty Dolnoślązakowi za jego język niemiecki, niż czyni się to Górnoślązakowi z powodu jego języka polskiego? Tak wiele ignorancji wykazują wasi agitatorzy, którzy was tak głośno łają. To, co ganią, godne jest chwalenia. Doprawdy, godny pożałowania jest naród, z którego się szydzi z powodu jego języka ojczystego, którego przecież nie zawinił, i to przez ludzi, którym brakuje wszystkiego, by móc orzekać prawdziwie i rzetelnie".
Można powiedzieć, iż tą broszurą otworzyć by można było olbrzymią bibliografię tego tematu. Byłby to wykaz setek, jeśli nie tysięcy zwartych, jeszcze więcej zaś ulotnych, doraźnych publikacji, oficjalnych i poufno-tajnych dokumentów. Byłaby to bibliografia, która wykazałaby publikacje w przeważającej mierze o jednoznacznie subiektywnych, bardzo często nacjonalistycznych, polityczno-propagandowych inspiracjach. Z bardzo powierzchownych, jeśli wręcz nie z prymitywnych, publicystycznych, pseudonaukowych, mylnych i sfałszowanych przesłanek zostają ukute pożądane argumentacje. Przyporządkowane celom doraźnym (państwa, określonej partii lub ideologicznego ruchu) mitologizowały temat swoich penetracji na korzyść założonej rzeczywistości. Powiedzmy też od razu, że dotyczy to równie licznych publikacji niemieckojęzycznych, co publikacji polskich.
Ta bibliografia wykazuje jednak również race rzetelne, beznamiętne analizy naukowe, które autorytatywnie, trzeźwo i przekonująco mówią o prawdziwej rzeczywistości. Nim jednak powołam się na przynajmniej dwie takie prace, chciałbym jeszcze krótko zatrzymać się nad nazwami miejscowymi - nad współczesnymi dla mojej generacji rozdziałami tych żałosnych wykrzywień lub dopasowań, sztucznych i manipulowanych zamian w obrębie nazw miejscowych i nazw topograficznych na Górnym Śląsku.
Myślę o latach trzydziestych, o postępowaniu nazistów na tym polu. W r. 1933, w Oberschlesierze (zeszyt 9), organie centralnym, Zjednoczonych Związków Wiernych Ojczyźnie Górnoślązaków ukazał się artykuł wstępny pod tytułem Precz z polską fasadą. Szło o określone, istniejące na Górnym Śląsku nazwy miejscowe. Ta gazetowa odezwa była jedynie publicznym sygnałem do rozpoczęcia potajemnie rozpracowanej w Urzędzie Krajoznawstwa Górnośląskiego akcji zmian nazw miejscowych o niemieckim, to znaczy, słowiańsko-polskim brzmieniu i takiegoż etymologicznego znaczenia. W rezultacie tego z dnia na dzień znikły wielowiekowe nazwy, na miejsce których pojawiły się nowe, zarządzone urzędowo. Tak na przykład wieś Alt Budkowitz z chwilą obowiązującej z dniem 21 VII 1936 r. zmiany nazywała się Alt Baudendorf; Budkowitzer Mühle od dnia 24 IX 1936 r. Obere Mühle; Grzenda Mühle z tym samym dniem Untere Mühle; Morczinek Kolonie - Martinsgrund (19 V 1936 r.); Podkraje - Habichtswald (21 VII 1936 r.); Kobylice - Pferdeau (24 IX 1936 r.); Kwaschno - Sauerfeld; Żelazno - Eisenau itd. Również moja wieś rodzinna w byłym powiecie strzeleckim, Rozmierz, nazywała się teraz przez prawie dziewięć lat - po uprzednich 700 latach - Angerbach, wioski sąsiednie: Grodzisko - Burghof, Suchau - Strehlau, Rozmierka - Gross Massdorf). Takich nowych, "przechrzczonych" nazw było setki. Przy końcu lat trzydziestych i na początku czterdziestych doszły do tego jeszcze o wiele liczniejsze nazwy topograficzne - nazwy pól, łąk, lasów, stawów, strumieni. O konieczności tych zmian czytamy w poufnej instrukcji Urzędu Krajoznawstwa Górnośląskiego:
"Zniemczenie jest konieczne ponieważ doświadczenia okresu plebiscytu pouczały nas, że obszar językowy jest zawsze pierwszą bramą wypadową dla obcych prądów w obszarze przygranicznym. Oczyszczenie nazw topograficznych należy przeprowadzić po cichu, bez notatek prasowych itp. Późniejsze popularyzowanie nowych nazw prowadzone ma być poprzez gminy, szkoły, organizacje partyjne itd., na podstawie nowych kart katastralnych, o których sporządzenie się staramy. Nie przewiduje się opublikowania materiałów dotyczących nazw topograficznych. Zbiory znajdują się w pomieszczeniach służbowych, co gwarantuje, że żaden niepożądany obcy badacz nie znajdzie do nich dostępu." Przy tej tak fatalnie obciążonej problematyce śląskich nazw miejscowych zauważmy na marginesie i w nawiasie, że dzisiejsze żądania niektórych kręgów mniejszości niemieckiej na Górnym Śląsku, by na zamieszkiwanych przez nią terenach obok polskich nazw miejscowych stosować również niemieckie, powołują się prawie w każdym przypadku właśnie na nazwy wprowadzone w latach trzydziestych. Jakie to budzi skojarzenia wśród ich polskich sąsiadów (także w polskich kręgach politycznych), może sobie łatwo wyobrazić.
Te przetaczające się nad śląskim krajobrazem językowym duszne fronty atmosferyczne przesłaniają oczywiście rzeczywiste kontury i ukształtowania tego pejzażu, zamazują jego perspektywy i struktury, nie pozwalają spostrzec jego różnorodności, a zarazem jasnej logiki, konsekwencji, dyscypliny i czarującej harmonii pulsującego w nim życia. Obserwacje i analizy językoznawcze ukazują to jednak z całkiem fascynującą, a równocześnie bezwzględną wyrazistością i jedno-znacznością.
Chcę tu przywołać, dwóch wybitnych niemieckich uczonych bez wątpienia najbardziej znaczących badaczy o niekwestionowanym autorytecie w tej dziedzinie. Karl Weinhold i Reinhold Olesch. Obaj pochodzili ze Śląska Weinhold z dolnośląskiego Dzierżoniowa, rodzina Olescha - z Góry św. Anny na Górnym Śląsku. Pierwszy z nich (związany głownie z Uniwersytetem Wrocławskim) żył i prowadził swoje prace badawcze w ubiegłym stuleciu; Reinhold Olesch w naszych czasach: zmarł kilka lat temu w Brühl koło Kolonii, gdzie mieszkał pod koniec swojego życia.
Spośród prac Weinholda naszą uwagę skierować może na siebie jego opublikowane w wiedeńskim wydawnictwie Carla Gerolda dzieło pt. Artykulacja i słowotwórstwo oraz formy dialektu śląskiego z uwzględnieniem pokrewieństwa w dialektach niemieckich. W tym stadium Weinhold ukazuje zjawiska i procesy językowe na Śląsku na szerokim i głębokim tle społeczno-kulturowym (jeśli ktoś koniecznie chce, można by też powiedzieć: kulturowo-politycznym), w których te procesy i zjawiska się ożywiają, rozwijają i sycą. Tu obszerniejszy cytat z tego opisu:
"Gwara śląska jest najbardziej wschodnim spośród środkowoniemieckich dialektów, które szerokim pasem od Mozeli przez południową Hesję, przez Turyngię, Frankonię, Miśnię i Łużyce obejmują kraje niemieckie. Uwarunkowania historyczne tego kraju, poprzez które związany był do nowszych czasów z południowo-wschodnimi Niemcami, otoczenie Polską, Morawami i Czechami, mieszanina krwi słowiańskiej i niemieckiej, kolonizacja przez kilka niemieckich plemion, określają śląską odmienność. [...] Odrębna istota śląskości uzewnętrznia się również w wyrazie językowym, w sposobie łączenia wyrazów, w akcencie: odsyłam do wierszy śląskich Holtei`a, w których znaleźć można dowody, mianowicie gdy się je potrafi wymówić po śląsku."
I dalej:
"Śląsk jest krajem zgermanizowanym. Mniemanie, że z dawniejszych germańskich mieszkańców Śląska, Ligierów, Sylingów, Wandalów, resztki ostały się w górach, podczas gdy obszary równinne po wywędrowaniu ich głównych skupisk przypadły w udziale Słowianom, zostaje przez dowody dokumentarne odparte, same obszary górskie na początku XIII wieku również były całkowicie słowiańskie. Ponowne jego zdobywanie następowało dość opornie od końca XII wieku: w roku 1175 klasztor w Lubiążu przy jego założeniu przez Bolesława I otrzymał dla niemieckich osadników na terenie jego dóbr zwolnienie od polskich obciążeń; pierwsze udokumentowane świadectwo rzeczywiście skutecznego niemieckiego osadnictwa dotyczy lat 1202-1207 i wskazuje na okolice między Złotoryją a Jaworem, Strzegomiem, Kamienną Górą do Ząbkowic Śląskich i Świebodzina. Do 1230 roku większe skupiska Niemców można potwierdzić koło Wlenia, Świebodzic, wokół Sobótki, koło Dzierżoniowa, Białej, Prudnika, Psiego Pola, Oławy. Gościęcin między Głubczycami a Koźlem, który dzisiaj jeszcze jest językową wyspą, obsadzony został przez Niemców w 1225 r.; niemieckie osadnictwo wokół Ujazdu i Olesna, tak samo koło Bierzyc w trzebnickim, jednak upadło. Na koniec XIII wieku na Dolnym Śląsku po lewej stronie Odry zwycięstwo niemczyzny było przesądzone, na Górnym Śląsku szlachta polska, z książętami na czele, stawiała długotrwały opór. Dopiero od początku XIX wieku niemczyzna poczyna na prawym brzegu Odry, od Wrocławia, sięgać mocniej wokół siebie. Twardogóra, Goszcz, Dobrzykowice koło Wrocławia i niektóre inne miejscowości, które w 1815 roku były jeszcze całkowicie polskie, teraz są w pełni niemieckie; miasto Trzebnica, które wówczas zamieszkiwane było jeszcze w połowie przez Polaków, jest teraz czysto niemieckie; powiaty Syców i Namysłów są obecnie już mieszane i w ciągu życia jednego pokolenia ujrzą wymarcie polszczyzny. Na podstawie dokumentów jesteśmy tylko skąpo poinformowani o pochodzeniu niemieckich osadników na Śląsku. Najczęściej wymieniani są Flamandowie i Frankowie, a z tego, że przeważają tu flamandzkie miary gruntów rolniczych, najliczniej przywędrować musieliby Niederlandczycy. Gwara tymczasem prowadzi ku środkowym Niemcom jako pierwotnej ojczyzny głównej masy kolonistów, mianowicie w okolice Turyngii i Frankonii. Mnisi z Klasztoru w Lubiążu, pierwsi szerzyciele rzeczywistości niemieckiej na Śląsku, pochodzili z Pforty w Turyngii; nie dziwota, że z tego właśnie kraju brali swoich osadników.
Właśnie z domami książęcymi w środkowych Niemczech, w Turyngii, Miśni i Anhaltu, dolnośląscy Piastowie znajdowali się w ożywionych kontaktach i związkach, także pokrewieństwach, co w ich usiłowaniach germanizowania tego kraju pociągało za sobą osadnictwo stamtąd. W ten sposób żywioł niemiecki stał się dostatecznie silny, by zwyciężyć żywioł polski; był on wspierany korzyściami, jakimi książęta i biskupi nagradzali przyłączanie do niemczyzny, zagrożeniami upartego trwania przy polskości, cichą potęgą niemieckiego kształcenia. Dwie trzecie kraju przeszło pod niemieckie sztandary. W rezultacie tego język niemieckich Ślązaków przyjął do słownictwa wiele słowiańskiego, także akcentacja została zabarwiona temu, że rzeczywistość śląska przyjęła silną domieszkę ze Słowiańszczyzny, nie da się zaprzeczyć; niejeden błąd tam ma swoją pierwotną przyczynę, ale także niektóre dobre właściwości. Krzyżowaliśmy się z Polakami".
Teraz z kolei chciałbym przejść do badań i konstatacji Reinholda Olescha. Tworzą one równie istotną część naszej wiedzy o stosunkach językowych na Śląsku. Bo tak jak Weinhold śledził śląskie dialekty niemieckie i opisał je w diagnozach naukowych, tak Olesch zwrócił swoją uwagę przede wszystkim ku polskim dialektom na Górnym Śląsku (co wyjaśnić dodatkowo da się i tym, że on sam pochodził z obszaru Śląska w przeważającej części polskojęzycznego). Pełną syntezę swoich rezultatów badawczych, które też, jak myślę, odpowiadają na najważniejsze pytania naszego tematu, znajdujemy w kwartalniku Oberschlesien (Norymberga 1979, zeszyt 1) w artykule Język polski na Górnym Śląsku i jego stosunek do języka niemieckiego. Znowu stanie się koniecznym przywołanie kilka obszerniejszych cytatów. Olesch, tak jak Weinhold, podkreśla, że swoistość językowa Śląska naznaczona jest jego dziejami kraju pogranicza i kraju osadniczego, że na przestrzeni trwającej kilka stuleci działalności kolonizatorskiej kraj ten stał się w przeważającej mierze niemieckojęzyczny:
"Słowiańszczyzna przed wysiedleniem Niemców po drugiej wojnie światowej była wyparta aż do granic Śląska i tylko na Górnym Śląsku pozostawała we względnym skupieniu [...], a mianowicie na tym terenie Górnego Śląska, który 1921 stanowił obszar plebiscytowy, wyjąwszy większą część powiatu głubczyckiego, pokrytej dialektami niemieckimi [...], Jeśli mówimy o względnie zwartym obszarze dialektów polskich, to określenie to domaga się odpowiedniej precyzji. Gdy rozpatrywać będziemy te stosunki językowe do czasów plebiscytu, to znaczy w latach przed podziałem Górnego Śląska, to w pewnym uogólnieniu dają się one sprowadzić do formuły, że polskimi dialektami mówiono głównie w środowiskach wiejskich i robotniczych zagłębia przemysłowego. Duże miasta były w przeważającej części niemieckojęzyczne, mniejsze miasta prowincjonalne niemiecko - i polskojęzyczne, przy czym używanie jednego, czy też drugiego języka z reguły uzależnione było od statusu społecznego użytkownika".
Dalej Olesch wskazuje na to, że okres między obu wojnami światowymi daje najkorzystniejsze warunki dla zobrazowania niemieckich i polskich stosunków językowych na Górnym Śląsku. Nim jednak Olesch skupi się na tym, widzi koniecznym przynajmniej zwięźle wskazać na wielowarstwowy i trudno przejrzysty stosunek języka i świadomości narodowościowej na terenach językowo mieszanych, ponieważ:
"stawianie znaku równości między oboma pojęciami jest pełne niedokładności i nie może być w każdym przypadku uważane za zgodne z prawdą, bo akurat na terenach mieszanych map językowe nie są w pełni identyczne z mapami narodowościowymi. Czynniki historyczne, społeczne i rodzinne odbijają zróżnicowanie w każdej osobowości. Językowo zewnętrzne oddziaływanie szkoły, wychowania, filmu i innych mediów czynią swoje, by wpłynąć na decyzję w sprawie przynależności narodowościowej, które na terenach językowo mieszanych jest w końcu decyzją indywidualną a w której język stanowi wprawdzie istotny, ale nie jedynie rozstrzygający czynnik. Dlatego też pytanie o stosunek języka do świadomości narodowościowej, mimo, że ono samo w sobie jest ważne, tym razem stawiamy poza nawias. Na terenach granicznych o politycznym napięciu, jak było to przed wojną na Górnym Śląsku, może również przy uczuciach patriotycznych ożywionych dobrymi chęciami dojść do rzeczowo fałszywej wykładni do stworzenia napięć, które przeciwstawiają się pierwotnej istocie języka jako łączącego ludzi środka porozumiewania się".
Przy językowym oglądzie Górnego Śląska Olesch wyjaśnia też pewne pojęcie terminologiczne. Idzie o często używane i zazwyczaj błędnie rozumiane słowo "wasserpolnisch", gdy mowa jest o polskich dialektach Górnego Śląska. Do tego Olesch:
"By powiedzieć krótko: nauka nie używa tego terminu. Tak w polskiej, jak w niemieckiej, jak i w jakiejkolwiek slawistycznej wiedzy naukowej nie bywa on uważany za pojęcie poważne. Jest on, mówiąc wprost, nienaukowy. Przyklejany mu dzisiaj odcień o rozwodnionym języku polskim jest pochodzenia politycznego i niedawny. Znamy go w XVII wieku z dzieła kluczborskiego pastora Adama Gdacjusa jako "Wasserpolowie" i z Meisnera "Silesia loquens" z roku 1705 jako "dialectus aquatico-polonicus", jednakże bez tego póćniejszego pejoratywnego sensu, bo powstałego jako określenie istniejących nad Odrą (nad wodą) dialektów".
To stwierdzenie jest dla językoznawców oczywiste, ponieważ:
"fonetyczna i morfologiczna struktura polskich dialektów Górnego Śląska jest bez wątpienia polska - z częściowo archaicznymi cechami. To było i zawsze jest rzeczowo uzasadnione ujęcie slawistycznych badań językoznawczych. System deklinacyjny i koniugacyjny jest bez zarzutu słowiański w polskiej odmianie. Aspekt czasownikowy, jedna z cech językowych różniących zasadniczo język słowiański od niemieckiego, pozostał do dzisiaj nienaruszony. [...] Polskie dialekty Górnego Śląska wykazują zwykłą dla dialektów właściwą charakterystykę. Elementy archaiczne znajdują się obok dialektowych nowości. Poza tym polskie gwary Górnego Śląska odznaczają się licznymi zapożyczeniami ze słownictwa niemieckiego, zjawisko, które również w sensie dobrze pomyślanych uczuć patriotycznych stało się powodem, by mówić o rozwodnionym języku polskim. Rzeczowo bezzasadnym było natomiast określać polski język górnośląski jako język, który ulega rozkładowi i rozwija się od słowiańskiego ku niemieckiemu. Tę nienaukową wypowiedć możemy całkowicie pominąć. W dyskusjach naukowych nigdy nie odgrywała jakiejkolwiek roli. Są to więc dialekty polskie, które z powodu długiego, bo od lat trzydziestych XIV wieku, odosobnienia Śląska od Polski w następstwie historycznych rzeczywistości przejęły wiele ze słownictwa niemieckiego integrując to jednak w swój słowiańsko-polski system językowy. To słownictwo niemieckie, które podczas długiego odosobnienia Śląska od państwa polskiego w czasach czeskich, austriackich i pruskich zostało przejęte do dialektów górnośląskich, wzbogaciło się szczególnie w ostatnich dziesięcioleciach XIX wieku mnogością nowoczesnych pojęć technicznych i administracyjnych z języka niemieckiego. Fonetycznie i morfologicznie zostało jednak zintegrowane i nie zdołało ono polskiej struktury tych dialektów zasadniczo zmienić lub wręcz rozkruszyć [...]. Podobne zjawiska spotykamy w najrozmaitszych okolicach europejskiego obszaru językowego. Jednym z najbardziej zwracających na siebie uwagę przykładów ukazać można język rumuński, który mimo bogatych leksykalnych zapożyczeń słowiańskich zachował swój romański charakter językowy; bo jego struktura gramatyczna pozostała w swoich wschodnioromańskich właściwościach. Nie ma trudności dowieść polskiego charakteru dialektów górnośląskich, co zresztą w badaniach naukowych dialektologicznych nigdy nie było poddawane w wątpliwość".
Przy końcu swoich szczególnych przykładów i ich analizie wskazuje Olesch na jeszcze jedno zjawisko charakterystyczne dla śląskiego obszaru językowego:
"Na całym Górnym Śląsku, w szczególnej mierze jednak na zachodnim Górnym Śląsku, a mianowicie w latach między obu wojnami światowymi, u młodszej generacji, tym częściej przy tym na wsi, dokonało się przejście od języka dawnego do nowego, to znaczy od dialektów polskich do mówienia po niemiecku [...], o liczebności jednostek leksykalnych, które z gwar polskich zostały przejęte do mówionego języka niemieckiego przybliżone wyobrażenie daje trzytomowy słownik śląski długoletniego dyrektora niemieckiego atlasu językowego w Marburgu, Waltera Mitzki. Jest to kilkaset polskich gwarowych haseł leksykalnych, które ujęte są w tym słowniku śląskim, obejmującym w istocie nie tylko obszar górnośląski lecz cały Śląsk. To określa istotę właściwości górnośląskiej niemczyzny, która nie jest oparta na żadnym niemieckim dialekcie, raczej ukazuje się jako niemiecki język pisemny z polsko-gwarowym tworzywem [...], W swoich charakterystycznych rysach górnośląski krajobraz językowy okresu międzywojennego przedstawia się zatem jako typowy mieszany obszar językowy, na którym język niemiecki i język polski w różnych przejawach owego okresu egzystowały obok siebie i ze sobą."
Tyle Reinhold Olesch. Jeśli do tego w ogóle coś dodać, to może chciałbym wrócić bardzo krótko do ostatnich dwóch słów Olescha: do tego, że język niemiecki i język polski na Górnym Śląsku egzystowały obok siebie i ze sobą. Te intencjonalne słowa - jeszcze z trzecim pojęciem "ku sobie"- słyszę często w Szlezwiku-Holsztynie, gdy jest tam mowa o współżyciu Niemców i Duńczyków, ale także Fryzów, i to nie tylko w kręgach naukowych lub w landtagu podczas debat nad polityką mniejszościową. Na dzisiejszym Śląsku jednakże zdaje się być jeszcze (albo znowu) daleko do spokojnego postrzegania własnej historii tak, jak widoczna jest w oglądzie naukowym. Jednak i tam mogłoby to załagodzić dość groteskowe namiętności, nieufności i uprzedzenia.
Jan Goczoł, Opole
http://www.expolis.de/schlesien/texte/goczol_pl.jsp
Dieser Text stammt aus dem Austellungskatalog:
"Wach auf mein Herz und denke!" - Zur Geschichte der Beziehungen zwischen Schlesien und Berlin-Brandenburg
"Przebudz się, serce moje, i pomyśl" - Przyczynek do historii stosunków między Śląskiem a Berlinem-Brandenburgia
Hrsg.: Gesellschaft für interregionalen Kulturaustausch - Berlin / Stowarzyszenie Instytut Śląskie - Opole
Berlin-Oppeln 1995, ISBN 3-87466-248-9 sowie ISBN 83-85716-36-X
Inne tematy w dziale Polityka