Niewysoki, nawet niski, ale wyraźnie wyróżniający się z tłumu:
na co dzień w ewidentnie niepasującym do otoczenia dwuczęściowym garniturze, koszuli i krawacie.
Rzecz jasna w porządnych pantoflach (choć chyba trochę za dużych i moim zdaniem niedokładnie wyczyszczonych) za to z nieodłączną teczką-aktówką pod pachą.
To on – Prezes.
I to spojrzenie: czasem poważne i skupione, to znów leciutko ironiczne, innym razem tak zdziwione, że aż jakby teatralnie wystudiowane.
Kiedy Prezes patrzy, to nigdy nie wiadomo, co za chwilę powie, bo Prezes ma zdolność mówienia czegoś, co odpowiada rzuconemu właśnie przezeń spojrzeniu, jak i czegoś, co do tego spojrzenia zupełnie nie pasuje – ot, taki Prezesa urok.
Nie, nie przedstawiam Czytelnikom jakiegoś nieco ekstrawaganckiego nauczyciela, pracującego w naszym Ośrodku, choć wziąwszy pod uwagę fakt nauczania u nas sztuki cyrkowej, jeździectwa czy capoeiry, noszenia sutanny, habitu (to siostry salezjanki) , bryczesów lub koloratki, mówienia po polsku z akcentem portugalskim, albańskim lub macedońskim, trudno byłoby powiedzieć, że pracujący u nas nauczyciele i wychowawcy nie różnią się od tych z innych szkół i placówek wychowawczych.
Prezes jest...dzieckiem, a dokładniej – naszym wychowankiem.
Podczas przerwy w koncercie ugania się po sali teatralnej z równie młodym kolegą, baraszkując po podłodze i zajmując się czymś w rodzaju zapasów.
Ale kiedy Prezes staje przed wypełnioną po brzegi salą teatralną, przybywa mu kilkadziesiąt lat: on dorośleje w jednej, dosłownie w jednej chwili.
Prezes ...gra.
Gra i to nie jakiś epizod, a główną rolę w kolejnym spektaklu, będącym owocem (mamy lato, to i słowo owoc jest jak najbardziej na miejscu) stałego i ważnego punktu programu Festiwalu, jakim są warsztaty teatralne.
Prowadził je Pan Marek, założyciel i szef kultowego (i zaprzyjaźnionego z nami od lat) teatru Krzyk, mającego swą siedzibę w też maleńkim, za to położonym na przeciwległym, zachodnim krańcu Polski, Maszewie.
Ta wspomniana główna rola to... król. Taki prawdziwy: wydający rozkazy, mający kaprysy, znudzony, a bywa, że nawet leniwy. Ot – taki Władca, który pasuje do każdych, także i naszych czasów.
Prezes (to znaczy król) jest w swoim żywiole: gra całym sobą - ruchem, gestem, głosem, spojrzeniem. Gra wraz ze swoimi kolegami, ale także z dorosłą, profesjonalną aktorką.
Nie widać po nim tremy – choć (a może właśnie dlatego że) spektakl jest w dużej mierze improwizacją. Nie wiem, czy jest w tym momencie szczęśliwy, czy tylko zadowolony, ale sadząc po naturalności, z jaką płynie przez teatralną etiudę z pewnością jest sobą.
Aha, jeszcze jedno:
przezwisko Prezes zostało chłopcu nadane przez kolegów.
Możliwe, że w zamyśle miało być taką typową w podobnych zbiorowiskach złośliwostką, ale jakoś tak wyszło, że brzmi w nim nutka szacunku, a nawet i podziwu.
Prawie 7 lat temu ( no tak...) napisałem tekst, w którym przestawiając teatralną stronę maleńkiego, położonego 13 kilometrów od granicy z Białorusią Różanegostoku, przypomniałem nieznany szerzej fakt, że wielki polski aktor, Roman Wilhelmi też był wychowankiem salezjanów:
„To nie ja wybrałem aktorstwo, to aktorstwo wybrało mnie. Żeby jeszcze do tej mojej biografii dołożyć coś mało znanego, to powiem, że wychowywałem się u księży salezjanów, opiekunów dzieci i młodzieży.
I tam trafiłem na księdza, który wspaniale śpiewał, recytował i w jednej z salek parafialnych zrobił teatr. Zacząłem w nim występować.
Kiedy przyszło więc do wyboru zawodu nie miałem żadnych wątpliwości, kim naprawdę chciałbym być.”
Nie, tym razem puenty nie będzie – niech każdy kto chce dopisze ją sobie sam.
http://www.krzyk.art.pl/
https://www.salon24.pl/u/rozanystok/366985,rozanystok-teatralny-i-roman-wilhelmi
Inne tematy w dziale Kultura