Kiedy kilkanaście tygodni temu napisałem, że w Różanymstoku, z racji swego położenia, na wschodnim krańcu nie tylko Polski, ale i Unii Europejskiej, mamy inną perspektywę i widzimy po prostu więcej, miałem na myśli również i to, że czasem widzimy z naszego zakątka takie rzeczy, że oczy otwierają się szerzej i szerzej.
Zobaczyliśmy, jak w wyniku biznesowej bezduszności i urzędniczej bierności, może zginąć kolejny w ciągu ostatnich tygodni (po zburzeniu koszar huzarów, przy Parku Łazienkowskim) warszawski zabytek.*
Jeden z najstarszych na warszawskiej Pradze, nazywany Gimnazjum Mintera.
Ma zniknąć, bo deweloper ma inną wizję wykorzystania tej działki.
Niszczenie resztek warszawskich zabytków, jest czymś niepojętym. Jest zwyczajnym barbarzyństwem. Co więcej – jest reliktem poprzedniego systemu.
Dbałość o zabytki, na przestrzeni dziesięcioleci panowania poprzedniego ustroju była traktowana instrumentalnie, by nie powiedzieć – propagandowo.
Zabytki, tak jak poglądy, były dzielone na te niesłuszne i słuszne, wręcz słuszne jedynie.
Substancje dworska, religijna, miejska, były niesłuszne, a to oznaczało bycie na szarym końcu remontowych priorytetów.
A teraz? Trudno się oprzeć wrażeniu, że przy całym obecnym sztafażu dbałości o kulturę, urzędnicy na wszelki wypadek zamykają oczy, by nie zobaczyć tego, co z zabytkami wyprawia niewidzialna podobno, ręka rynku.
My, w Różanymstoku, wychowując naszych chłopców, uczymy ich także szacunku dla tradycji, historii, posługując się najlepszą, najbardziej przekonująca metodą: własnym przykładem.
Zdewastowany w czasach komunistycznych, barokowy klasztor dominikański, został już w dużej mierze pieczołowicie odrestaurowany przez salezjanów i zaadaptowany na Dom Pielgrzyma.
W wielkim, zbudowanym w czasach zaborów i gruntownie wyremontowanym budynku klasztoru, mieszczą się pomieszczenia Domu Wychowawczego, z pokojami i świetlicami dla naszych chłopców, ze stołówką, klubem Pod Aniołem, salą teatralną.
Wyremontowaliśmy też zabytkowe budynki dawnej kaplicy szkolnej i bursy.
Wyszukując wszelkie dostępne metody pozyskiwania funduszy, i zatrudniając przy tych pracach - co istotne - miejscowych wykonawców.
Dokonaliśmy dzieła mierzonego tonami materiałów budowlanych, tysiącami godzin pracy (przepraszam, ale słowo „roboczogodzin” nie przechodzi mi przez klawiaturę :-) ) , mierzonego też emocjami: troską, czasem stresem, satysfakcją wreszcie.
No cóż, skoro naszym powołaniem jest codzienne – pozostańmy w konwencji - remontowanie młodych życiorysów, nasze renowacyjne zacięcie nie powinno dziwić.
Bo uważamy, że powierzeni naszej opiece młodzi ludzie, poza tym, że powinni mieć zapewnione godne warunki do życia, nauki, rozrywki, muszą też dostać szansę odkrycia, nawet w formie zupełnie metaforycznej, pojęcia korzeni.
Gdyż nic tak nie stabilizuje młodej, rozchwianej osobowości, jak poczucie, że nie jest się „znikąd”, że należy się do budzącej podziw i szacunek swymi, materialnymi także śladami, wspólnoty.
Możliwe, że kamienicy przy Sierakowskiego 4 uda się przetrwać do momentu, gdy służby konserwatorskie, przymuszone presją opinii publicznej, łaskawie zechcą ten zabytek objąć konserwatorską ochroną.
Paradoksalnie, może urzędnikom w tym pomóc fakt, że w tej kamienicy uczył się Janusz Korczak, a nadchodzący rok 2012, został przez sejm ogłoszony rokiem Korczaka.
Tego wybitnego humanisty, który w swoich dokumentach zawsze podawał: narodowość polska – wyznanie mojżeszowe.
I to akurat dobrze – bo każdy powód, do zrobienia czegoś dobrego jest dobry.
Janusz Korczak nie był katolikiem – ba! Nie był chrześcijaninem.
Ale był Dobrym Człowiekiem i, co dla nas, wychowawców młodzieży istotne, żarliwym, powiedziałbym nawet – ideowym, pedagogiem.
I jeśli jego osoba ma się przyczynić do uratowania jednej z najstarszych kamienic na warszawskiej Pradze, to będzie to z pożytkiem dla wszystkich - i tych z Pragi, i tych z dalekiego Różanegostoku.
*
Inne tematy w dziale Kultura