Zasznurowana Zasznurowana
524
BLOG

Autonomiczny niewolnik

Zasznurowana Zasznurowana Rozmaitości Obserwuj notkę 7

Nie mogę nie kontynuować zaczętego w poprzednim wpisie wątku. Co chwilę bowiem "materializuje" się we mnie kolejna myśl z nim związana. A oto jedna z nich:

Paradoks dzieci, których rodzice nie do końca traktują jak dorosłych (i też na dorosłych ich nie wychowali), polega na tym, że z jednej strony desperacko pragną być samodzielne, a z drugiej podświadomie dążą do tego, by ktoś za nich ich problemy rozwiązał (najczęściej rodzice właśnie), bo nie znajdują w sobie odpowiednich narzędzi do radzenia sobie z tym, co ich spotyka. Jeden i drugi biegun tej desperacji nie jest dobry i generuje masę problemów dodatkowych. To coś jak wstrząsy wtórne po głównym trzęsieniu ziemi.

Deseperackie próby samodzielności w swym "radykalizmie" mogą prowadzić do sytuacji, w której jakakolwiek forma pomocy z zewnątrz - czasami naprawdę konieczna - odbierana jest jako jeszcze jedna z form naruszania dóbr osobistych. Kiedy mijam na ulicy zasikanego bezdomnego, który odrzuca wszelkie formy wsparcia, oferowane mu przez instytucje publiczne, widzę właśnie kogoś takiego. Człowiek ów nie chce z tego korzystać, bo ciągnie go wewnętrzna, absurdalna w odczuciu wielu, siła, mówiąca, że żyjąc, jak żyje, zapewnia sobie wolność i wewnętrzną autonomię. Nie twierdzę przy tym, że on to właśnie w ten sposób sobie tłumaczy. Nie, bo on funkcjonuje sferą emocji, a nie racjonalnych przesłanek, i chore emocje - prawdopodobnie uszkodzone u zarania jego bytu - podpowiadają wybór takiego, a nie innego stylu życia, nie przeszkadzając mu przy tym w narzekaniu na system, rodziców i cały świat, który w jego odczuciu winien jest jego fatalnemu położeniu. 

Nie jest moim celem występowanie w roli adwokata ludzi z marginesu, mam jednak dla nich bardzo wiele zrozumienia. Są na tym świecie ludzie, którzy słabo radzą sobie z przeciwnościami losu. Ba! nie radzą sobie z czymś, co dla innych w ogóle nie stanowi problemu (np. osoby nadwrażliwe nie potrafią przyznać się do tego, że naprawdę boli ich wszystko). Nie znając siebie, nie wiedząc, że ich potrzeby duchowo-cielesne różnią się od tzw. "ogółu", zamykają się w wewnętrznej skorupie agresji, buntu, nałogu, ale generalnie ucieczki przed WSZYSTKIM. Dla kogoś takiego problematyczne może okazać się podejście do instytucji oferującej pomoc z jednego błahego powodu, którego sobie w ogóle nie uświadamia: niedelikatności osób w niej pracujących. Brzmi niewiarygodnie? Na pewno takie nie jest. Oni już się nasłuchali, jakimi nieudacznikami są, ile w życiu zmarnowali szans, co zrobili źle, ile osób skrzywdzili, a co najważniejsze: muszą wysłuchać całej masy "dobrych rad". I jeśli mają słuchać tego znowu... 

Na drugim biegunie znajdują się postawy roszczeniowe, które występują u tych samych ludzi, o których powyżej. Znowu mamy do czynienia z desperacją. Cała postawa takiej osoby krzyczy do otoczenia: "Pomóż mi!", przy czym jest to krzyk domagający się życia za tego człowieka, bo tego on naprawdę nie potrafi. Gdybym stanęła w centrum Warszawy, ubrana w swoje najlepsze ubrania, umalowana, pachnąca... i zaczęła żebrać, to pewnie niewiele bym zarobiła. Mój wygląd zewnętrzny nie powiedziałby przechodniom, że ja naprawdę nie mam pieniędzy i jestem w opłakanej sytuacji materialnej. I ten obrazek jest dla nas czytelny. Ale i ja mogę być kimś takim, kto - ubrany w śmierdzące moczem łachy - wyciąga rękę do przechodniów, tyle że w nieco innej odsłonie. I to jest coś, co mnie najbardziej w tych rozważaniach interesuje. Brak samodzielności, który prowadzi do wykształcenia się postaw i zachowań, każących całemu otoczeniu czuć się w obowiązku, by rozwiązywać problemy tej osoby. No, może nie całemu otoczeniu - konkretnym ludziom, bardzo często rodzicom. Rodzice zaś także noszą w sobie sprzeczność, o jakiej pisałam ostatnio: chcą pomagać, czy raczej wyręczać, ale wcale dobrze nie radzą sobie z tym, że ich dziecko jest niedojrzałe. Dochodzi do ostrych spięć, często niewyrażonych werbalnie. Któraś ze stron zaczyna chorować, ktoś inny traci ochotę na rozmowę... robi się nieprzyjemnie.

Równie niemiło - albo i bardziej - jest wówczas, gdy jedna ze stron konfliktu zaczyna dojrzewać i podejmuje próby prawdziwego usamodzielnienia się. Zaczyna rozumieć, że wiąże się to z popełnianiem błędów, do których ma prawo i że nie jest to koniec świata. Spotyka na swojej drodze osoby dające wsparcie, ale takie właściwe, bo polegające na nieocenianiu, tylko delikatnej obecności. Wtedy ten, kto dojrzeć nie chce, może być szczególnie trudny. Doświadczyłam tego wielokrotnie, tak jak tego, że uleganie symbiotycznym zapędom rodzica jest najgorszym z możliwych rozwiązań. 

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Rozmaitości