Udawanie nie jest bezkosztowe. To, co działo się w moim umyśle, musiało znaleźć gdzieś ujście, więc szło do środka... niestety. Stłumione pytania, setki pytań - o to, dlaczego jest, jak jest, dlaczego nie ma ojca, dlaczego nie mogę z nim być, gdzie on jest... pytania o to, czy matka mnie chciała od samego początku, czy nie wahała się mnie urodzić choćby przez chwilę... pytania o rodzinę, o to, dlaczego jest taka pokręcona, dlaczego inne tak często funkcjonują na innych zasadach, są obecne, opiekuńcze... Wszystko wepchnęłam w siebie, powodując ból od zarania mojego istnienia. Ból, którego źródła nie mogłam odgadnąć, nawet na fotelu u psychologa. One padają dopiero teraz, przed Bogiem. Nie zadam ich matce - zbyt dobrze wiem, jaki będzie wynik, przynajmniej w chwili obecnej. Może w obliczu spraw ostatecznych się przełamie... może... Bóg zaś odpowiada, niosąc mi tym samym ulgę, nawet jeśli słyszę rzeczy przykre. "Przecież wiesz - słyszę w sercu - zawsze wiedziałaś, jak jest, widziałaś odpowiedzi na jej twarzy, na twarzach twoich bliskich, w gestach, cichych szeptach, niedomówieniach..." Nie trzeba być detektywem, trzeba tylko pamiętać.
Moje udawanie wiele razy oczywiście ratowało mnie przed różnymi przykrościami, ale niejednokrotnie przybierało groteskowe formy, jak choćby wówczas, gdy kilka lat temu przyjmowana byłam do szpitala z półpaścem. Powiedziałam do lekarki: "Bo ja strasznie wszystko przeżywam... Jestem teraz okropnie zdenerwowana i pobudzona. Nie mogę nad tym zapanować." Pani doktor spojrzała na mnie, jakbym przyleciała z Księżyca. "Proszę pani - odparła zdumiona - nigdy w życiu nie spotkałam równie spokojnej i opanowanej osoby." Popatrzyłam wtedy w lustro i zrozumiałam, że tego, co mam wewnątrz, po prostu nie widać. Co ciekawe, zawsze wydawało mi się, że jest przeciwnie i otoczenie doskonale odczytuje najmniejsze poruszenie w moich emocjach. Podejrzewam, że działo się tak, bo sama doskonale czytam ludzi, wytresowana w szkole mojej niezrównoważonej matki, której chwiejne stany decydowały o moim "być albo nie być". Musiałam umieć znaleźć na jej twarzy cień niezadowolenia, najmniejszą oznakę dezaprobaty, nadchodzącą falę żalu i smutku... musiałam przecież przeżyć. To się przydaje, nie przeczę, ale jest też udręką, bo umiejętność przewidywania zachowań innych osób blokuje mnie na bliższe z nimi relacje. Okazało się jednak, że o tym, co dzieje się ze mną, nie wie prawie nikt. Żyłam więc długo w błogim przeświadczeniu, że jestem "bezpieczna" za swoim sztucznym murem, dlatego byłam przerażona, kiedy spotkałam na swojej drodze czlowieka z umiejętnością demaskowania... moich nastrojów. Wychowywany przez trzy silne kobiety przyjaciel też musiał nauczyć się funkcjonować w świecie niewerbalnych damskich przekazów.
Długo docierało do mnie, że czym innym jest wewnętrzny spokój, a czym innym jego maskowanie. To pierwsze trzeba było poczuć, doświadczyć błogiego kołysania w Ramionach Ojca, Który... potrząsnął mną mocniej, wskazując na pilną konieczność zrobienia porządku w tym bałaganie, jaki mam w środku. Wiadomo zaś, że porządek wiąże się często z robieniem jeszcze większego zamętu. Kiedy myłam lodówkę, moja kuchnia wyglądała jak pobojowisko, ale nie dało się inaczego tego dokonać. Kiedy porządkuję swoje wnętrze, czuję się, jakby przez moją głowę przetaczała się trąba powietrzna. Wszystko fruwa - pytania, o których na początku, niewyrażone do tej pory myśli, ale przede wszystkim agresja. Przez trzydzieści lat nie miałam do niej dostępu, więc uderzała we mnie, zadając cierpienie. Agresja z powodu zła, jakie mnie dotknęło, niesprawiedliwego bólu, ale też bezsilności wobec spraw, których małe dziecko nie ogarnia. Mam dość, tak po ludzku jestem tym zmęczona. Do tej pory nie miałam narzędzi, żeby to zmienić, ale właśnie dostałam do rąk jedno i to dość fachowe. Dlatego napisałam o rozpoczęciu wspinaczki na kolejną górę - przede mną zadanie rozbicia muru, jaki mnie otacza. W sytuacji, gdy osiągnęłam znaczną autonomię, jest mi on już niepotrzebny, zawadza, a nawet zakłamuje obraz rzeczywistości.
Co znajdę w środku? To sprawa drugoplanowa. Najważniejsze jest stać się tym, kim chce mnie widzieć Bóg, a ten zarys powoli wyłania się na horyzoncie. Dalekim co prawda, ale już wiem, dokąd iść.
https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości