Po długiej przerwie powracam na Salon, choć nie mogę z całą pewnością powiedzieć, czy będzie to powrót na długo i na dobre ze względu na liczne zajęcia, którymi jestem ostatnio obarczona (sama się z ochotą obarczyłam). Przez długie tygodnie nawet tu nie zaglądałam, tak jak do sieci w ogóle... ale działo się tak między innymi z tego powodu, że przez dwanaście miesięcy napisałam 59 tekstów, które spełniły swoją rolę: zmieniły mnie, ukształtowały na nowo, były przyczynkiem do wielu niespodziewanych wydarzeń, były inspiracją, także dla ludzi wokół mnie. Przez moment wydawało się, że nie podołam szybkości zmian, głównie wewnętrznych, i że być może zawieszę działalność w świecie wirtualnym, bo nijak nie mogłam poukładać sobie w głowie i sercu tego zamieszania...
Od samego początku jednak kołatała mi się jedna myśl, a raczej miałam przed oczami pewien znaczący obraz sytuacji, w jakiej się znalazłam. Zrozumiałam, że poprzez wykonanie morderczej pracy nad sobą moje życie zaczyna się zmieniać jak... fotografia w ciemni. Że do tej pory było negatywem, a teraz zaczynam je widzieć takim, jakie jest naprawdę.
Kiedy trzy i pół roku temu przyjechałam do Warszawy i błąkałam się jej ulicami w poszukiwaniu pracy oraz jakiegoś źródła inspiracji, "chodził" za mną cały czas jeden plakat, na którym widniał napis:
COKOLWIEK POMYŚLISZ - POMYŚL ODWROTNIE
Przyjęłam to zdanie jako swoją dewizę i bardzo szybko okazało się, że był to właściwy trop. Zakompleksiona, schowana w sobie, niepewna swoich możliwości, daleka byłam od myślenia o sobie przynajmniej dobrze... a mimo to postanowiłam działać odwrotnie: im bardziej podle się czułam, tym lepsze rzeczy sobie mówiłam. Nie mogłam znaleźć pracy jakiejkolwiek, więc zamiast się załamywać, że nikt-mnie-nie-che, wmówiłam sobie, że to dlatego, że jestem tak świetna, że każdy się boi mnie zatrudnić. I dlatego zaczęłam aplikować na stanowiska kierownicze, bo przecież takie były moje kwalifikacje i doświadczenie zawodowe - pracę miałam po dwóch tygodniach. Taka zamiana myślenia z czarnego na białe pomogła mi przy szukaniu mieszkania na wynajem (kto u mnie wówczas był, wie, jak dobrze i szczęśliwie żyłam) i przy wielu innych aspektach życia. Ale - powiedzmy sobie szczerze - były to aspekty raczej powierzchowne, ocierające się jedynie o warstwę głębszą, na której mi przecież najbardziej zależy.
Zejście odważnie w głąb swojego jestestwa i wysłuchanie w sercu prawdziwej Pieśni Miłości Oblubieńca nie przyszło mi tak łatwo. Pojęcie, że to, co do tej pory widziałam jako ciemne, jest jasne, a to, co było jasne, jest cieniem...
Wszystkie te rzeczy, o których tu na swoim blogu pisałam, te okropności, które robili mi bliscy, cały ten brak Miłości i wzajemności od ukochanych osób - to są ciemne warstwy, które po "wywołaniu" fotografii będącej obrazem mojego życia stanowią jej czernie i szarości, ale to dzięki nim widzę, co jest jasnością i co stanowi rzeczywisty obraz. To bardzo trudne: spojrzeć na siebie i swoją historię w prawdzie i pogodzić się z tym, że jest ona taka, a nie inna i że nie da się już tego zmienić... i że np. moi rodzice odcisnęli się po niewłaściwej stronie mojej fotografii. I że to przez nich przez trzy dekady swojej egzystencji postrzegałam kolory odwrotnie. Bo przecież tak było: największą atencją i uwagą darzyłam tych, którzy najmniej na to zasługiwali, odtrącając bądź nie widząc tych, którzy umieli i chcieli mnie kochać. Mój wzrok przyciągali ci, którzy byli daleko - głównie w emocjach, ale też fizycznie, nie dając mi, jak mój ojciec, namacalnych dowodów swojego przywiązania i uczuć, jakie do mnie żywią. Serce najmocniej biło na widok znęcających się nade mną psychicznie psychopatów/psychopatek, którym bezskutecznie, jak matce, starałam się zaimponować i zasłużyć na ich Miłość. Dziś wiem, że to bicie wynikało z lęku, a nie zakochania, tylko mi się to strasznie myliło, bo usiłowałam ów lęk jakoś oswoić.
Sama dla siebie też byłam niedobra. Dziś już mało z tego pamiętam, ale przecież przez lata całe znęcałam się nad sobą, usiłując uśmiercić przedwcześnie na różne sposoby, głównie poprzez zatruwanie swoich myśli pesymistycznym nastawieniem do świata. Nie dbałam o to, co jem, gdzie mieszkam, z kim spędzam czas... Gotowa byłam wyniszczyć się całkowicie, byleby tylko przybliżyć się do końca swojej egzystencji.
Najgorsze w tym całym obrazku było jednak moje postrzeganie roli Boga. Byłam niemal pewna, że On chce, żeby to moje życie było podłe i nędzne, nawet wtedy, gdy to z Jego jasnego nakazu zaczęłam zmieniać swoje myślenie i sposób traktowania siebie jako człowieka w ujęciu całościowym. Zaczął od spraw najprostszych, jak z tą pracą czy mieszkaniem, o których wyżej. "Wtrącał" się w detale typu, jak się mam ubrać, jak umalować, jak urządzić mieszkanie, jak spędzić urlop, pokazując mi wyraźnie: "JESTEM w tym, chcę w tym być". I w tych wtrąceniach poznawałam Go - Jego delikatność i Miłość, troskę, czułość i bezustanną obecność, taką całkowicie namacalną, a tak zupełnie różną od tego, co do tej pory dostawałam od swoich bliskich. Powoli doszedł też do kwestii relacji międzyludzkich. Ze zdumieniem odkryłam, że nie ma w nich miejsca na głębsze zażyłości z przemocowymi psycho- socjopatami, z wampirami energetycznymi, z pracodawcami-oszustami i przyjaciółkami, które pamiętają o mnie tylko wówczas, gdy jest im to na rękę. Ale nade wszystko że nie ma miejsca dla matki, która - zamiast mnie wspierać i kochać - wysysa ze mnie wszystkie siły witalne, podcina mi skrzydła zawsze, gdy tylko staram się wzbić nieco wyżej... i że to ona musi umieć się wpasować i znaleźć w moim życiu właściwe miejsce, rezygnując ze swoich zachowań i postaw (co też zrobiła).
Jasne miejsca na fotografii, które dotyczą relacji z drugim człowiekiem, są tym, co najmocniej mną poruszyło i co de facto najbardziej wyrzuciło mnie poza tory życia, jakie wiodłam jeszcze kilka miesięcy temu. Dlaczego? Bo poprzez decyzje i zmiany, jakie zaszły w ciągu minionego roku, wpadłam w "pułapkę", z której Zasznurowana-Pani-Ucieczka nie ma ucieczki... Gdybym wiedziała, jakie konsekwencje będą miały te posunięcia, gdybym wiedziała, jaki to będzie wstrząs i jak mocno mnie zakłuje... Chociaż wiedziałam, czułam to pod skórą, kiedy serce wyraźnie mówiło, w którą stronę mają mnie nogi ponieść. Wiedziałam, że nie będzie odwrotu i drogi ewakuacji przed tym, przed czym uciekam całe życie. To jest ten najjaśniejszy punkt, obszar, który przyciąga mój wzrok, a który pozostawał w najgłębszych mrokach i którego najbardziej się bałam. To jest ta Miłość, o której do tej pory tylko pisałam, mówiłam, myślałam... a która przyszła do mnie w chwili, gdy się nie spodziewałam. Przyszedł On sam, w czasie mojego samotnego wędrowania po górach, gdy nikogo przy mnie nie było. Był Pierwszy, Pierwsze Dnia ze wszystkich dni, przed każdym innym, jakby wyraźnie chciał mi powiedzieć, że tu jest Jego miejsce, a wszystko inne z tego wynika i nie odwrotnie.
Kiedy myślę o "swoim" negatywie, myślę i widzę też ten namalowany na płótnie, który na codzień wisi w pewnym kościele w Turynie...
https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości