Zasznurowana Zasznurowana
876
BLOG

Bardzo zatłoczona ta pustynia

Zasznurowana Zasznurowana Rozmaitości Obserwuj notkę 11

"Zaraz też Duch wyprowadził Go na pustynię. Czterdzieści dni przebył na pustyni, kuszony przez szatana. Żył tam wśród zwierząt, aniołowie zaś usługiwali Mu" [Mk 1,12-13]

Doświadczenie pokusy zawsze nierozłącznie idzie w parze z dojmującym doświadczeniem samotności. Stan ten przez większą część ludzkości jest co najmniej niepożądany. Obserwuję czasem znajomych, którzy nie potrafią we własnym tylko towarzystwie spędzić więcej niż kwadrans w ciągu dnia, robiąc absolutnie wszystko, byleby zagłuszyć rodzące się wówczas myśli i stany emocjonalne. A żyjemy w czasach, gdy tych zagłuszaczy samotności jest naprawdę szeroki wachlarz, od internetu począwszy. I nie byłoby w tym nic złego, wszak człowiek jest istotą stadną, gdyby nie to, jak wielu dobrodziejstw unika się poprzez umiejętne spędzanie czasu w samotności.

Powyższy fragment Ewangelii, który wklejam tu już po raz drugi, mówi bardzo, ale to bardzo wiele o tym,  w jaki sposób nasz Zbawiciel umiał spożytkować czas samotności. Kilka innych fragmentów zaś powie nam, że po pierwsze jej nie unikał, a po drugie chętnie szukał sposobności, żeby samemu pobyć [por. Mk 1,35-39; Łk 4,42-44] zwłaszcza w porze nocnej (bo też był to prawdopodobnie jedyny czas, gdy nie otaczał Go większy tłum. Tyle że ta samotność wygląda trochę inaczej, niż mogłoby się wydawać. Czterdziestodniowy pobyt na pustyni wygląda z ewangelicznego opisu raczej jako obfitujący w "gości". I tak właśnie wygląda nasza świadoma samotność: nie jesteśmy sami! Dlatego warto czasem znaleźć czas i miejsce, gdy można przebywać z istotami innymi niż ludzie.

Po pierwsze pojawia się Zły. I to jest nieuniknione doświadczenie. Jego obecność warunkowana jest przez istnienie naszych lęków (tak jak te Ewy, która samotnie przybłąkała się pod drzewko), zwątpień, niedomówień, starych zranień... lub, jak w przypadku Jezusa, pokusy władzy nad życiem swoim i innych, pokusa zapanowania nad tymi właśnie lękami, że coś tam stracimy, że nam odbiorą to, na czym nam zależy. Jezus doświadczył pokusy, by - zamiast Bogu Ojcu - sobie samemu powierzyć pomysły na swoje życie. Wszak te Boże wydawały się ostatnim stadium szaleństwa. Wystarczyło oddać tylko ten jeden mały pokłon... Tam jeden kęs owocu - tu małe zgięcie kolana. W samotnych medytacjach widzę różne małe pokusy. Są tak sugestywne w obrazowaniu przyszłości wolnej od troski niepewności, że czasem aż boli. Nie wiemy, czy Jezus odczuwał wtedy na pustyni lęk… co jednak jest prawdopodobne, biorąc pod uwagę scenę z Ogrodu Oliwnego. Jego podobieństwo do nas posunięte było nawet do tego szaleństwa, jakim jest noszenie w sobie dziedzictwa wyniesionego ze świata zwierząt, a więc emocji, odruchów bezwarunkowych, bo po drugie spotyka nasz Zbawiciel na pustyni zwierzęta. Czy Ewangeliście chodziło literalnie o zwierzęta, czy może o to właśnie, że Bóg-Człowiek spotkał w sobie ten pierwiastek i się z nim zmierzył, pokazując, że nie może on nad nami panować, że bez względu na wielkość lęków i zwątpień nie musimy się bać… nawet jeśli nie udaje się nam rozkazać emocjom (a najczęściej nie udaje się), wolą i świadomym wyborem możemy dać odpór rodzącym się pokusom.

A po trzecie przychodzą Anioły. Bezwzględnie w samotności doświadcza się ich usługiwania. Na różne sposoby: w dobrych natchnieniach, snach, na modlitwie. Spotyka się więc Anioły jako stworzenia nie będące zwierzętami, ale które mają cechy wspólne z człowiekiem: wolną wolę i dar słowa. Jezus widzi więc, że człowiek jest czymś pomiędzy, właśnie tam, na pustyni, dzięki swojej samotności może pojąć, kim jesteśmy, dlatego potem święty Jan powie, że nie musiał się o człowieku niczego dowiadywać, nie pytał - On WSZYSTKO o nas wiedział.

Pozostała jeszcze najważniejsza sprawa. Ewangelia nie podaje, że Jezus spotyka Boga… a pustynia to doświadczenie Obecności Boga. Albo właśnie nie-Obecności - stanu, w którym bardzo dobitnie uświadamiamy sobie swoją za Nim tęsknotę, poczucie małości i niemożność ogarnięcia Go umysłem. Warto się z tym zmierzyć. Dobrze znany jest mi stan, kiedy klęczę przed ołtarzem… i czuję pustkę, próbując objąć umysłem i świadomością to, czego nie widzą oczy, a do czego tęskni duch. Po dłuższym przebywaniu jednak w tymże stanie duchowo-cielesnym zaczynam rozumieć, że On JEST, doświadczam najbardziej namacalnej Obecności, jaka jest możliwa. Dlaczego? Bo nie prowadzę wewnętrznego dialogu ze sobą, ale z siebie wychodzę, by spotkać Jego, które to pragnienie On zawsze spełnia. To uświadamiamy sobie my, ludzie. Jezus zaś zmierzyć się musiał (także jako Człowiek) z innym faktem: że On sam jest Bogiem. I w tym również upodobnił się do nas maksymalnie: odkrycie tego, kim się jest i do czego powołał nas Stwórca, jest procesem bolesnym, okupionym walką i wyrzeczeniem, a nade wszystko wielką, największą, jaką sobie można wyobrazić, samotnością. Za tą samotnością, choć jest doświadczeniem skrajnie bolesnym, potem się tęskni. I szuka się miejsc osobnych, w których można jej doświadczyć. A dobry Bóg, prowadząc nas swą Miłością, daje po temu różne sposobności, wszak sam za nami tęskni...

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Rozmaitości