Powracam na szlak rozważań o początku Księgi Rodzaju. Pomocny okazał się w tym mój ulubiony "Tygodnik Powszechny" (nr 39, 25 września 2011) i wywiad z prof. Jerzym Vetulanim pt.: "Papież i neurony lustrzane". Cały wywiad jest dość długi, ale mnie osobiście interesuje ten fragment:
"Neurobiologia pozwala zachwycić się człowiekiem jako istotą myślącą, a badając istnienie emocji u zwierząt dowodzi naszej jedności z innymi tworami żywymi. Dotyka też istotnych stron moralności: w świetle neurobiologii widać, że człowiek najpierw miał małpią moralność, budowaną tylko na emocjach, dopiero potem rozwinęła się kora przedczołowa, a z nią elementy racjonalne, które moralność znacznie skomplikowały. Wcześniej mieliśmy tylko głęboką niechęć do krzywdzenia innego osobnika, teraz mamy dylematy moralne. Dokładnie jak w Biblii: człowiek był szczęśliwy i żył w raju, dopóki nie miał intelektu, a kiedy zżarł owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego, rozwinął intelekt i zaczęły się wszystkie dylematy. Klasyczny pogląd o rozdzielności ducha i materii zawodzi, jeśli chodzi o mózg."
Od razu słowa polemiki (czy też raczej ostrej niezgody) po przeczytaniu zdania: "Dokładnie jak w Biblii: człowiek był szczęśliwy i żył w raju, dopóki nie miał intelektu, a kiedy zżarł owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego, rozwinął intelekt i zaczęły się wszystkie dylematy."Gdyby tak było w istocie, jaki byłby sens Niepokalanego Poczęcia? Próbowałam tu nieudolnie wyjaśnić, na czym polega różnica między ludźmi urodzonymi z grzechem pierworodnym a Maryją obdarzoną darem jego nieposiadania. Podobnie jak w innym wpisie chciałam narysowałać wieloetapowość tego czynu.
Ale po kolei.
Stawiając tezę, że zjedzenie owocu dało nam intelekt jest błędem logicznym. Gdybyśmy go nie mieli, szatan nie miałby pola dla swojej retoryki. Podziałał na sferę emocji (w tym wypadku na silny lęk przed utratą kogoś/czegoś), poprzez racjonalizowanie, co np. w przypadku małpy byłoby niemożliwe (choćby ze względów czysto technicznych: brak mowy). Ewa nie znalazła się pod drzewem przypadkiem i nieprzypadkowo dokonała aktu konsumpcji, nie była to czynność bezwiedna. To właśnie dzięki naszej intelektualnej sferze udało się złemu to, czego tam dokonał. Pierwsi rodzice nie byli małpami: dar mowy i całkowicie wolna wola (właśnie w kwestii moralności) zbudowały wielką przepaść między nami a światem zwierząt. I zarówno z jednego, jak i drugiego źle skorzystali.
Nieporozumienie zaczyna się na poziomie wyjaśnienia pojęcia "poznanie". Wąż mówi do Ewy:
"Na pewno nie umrzecie! 5 Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło". [Rdz 3, 4-5]
"Znać" w tym wypadku nie oznacza to zdobycia jakiejś wiedzy. Poza tym czy jest tu mowa o jakimś intelekcie? Albo o jakiejś wiedzy nabytej na tematy różne? Nie, chodzi o konkretne zjawiska: dobro i zło. A "znać" dobro lub zło to decydować, co nim jest, a co nie*. (O ilości nieporozumień wynikających z różnic między językami zachodnimi a semityzmami można napisać niezłą książkę habilitacyjną.) Adam i Ewa dobrze wiedzieli, o co chodzi. Oni - w przeciwieństwie do małp, które "mają tylko głęboką niechęć do krzywdzenia innego osobnika" - chcieli pozbyć się tego dyskomfortu, który mamy po dokonaniu złego czynu, a który (co dla niektórych na pewno jest szokiem) jest dziedzictwem zwierzęcym, a nie spuścizną manipulujących masami religii. W przypadku tego zdania także świeci mi się mocno czerwona lampka: nie wiem na pewno, czy jest to "tylko głęboka niechęć" i czy ten dyskomfort jest czymś niewielkim, skoro zwierzęta potrafią przepraszać i godzić się wzajemnie**. Ewa narozrabiała już samym podejściem pod drzewo, czuła z tego powodu na pewno niepokój... i akurat trafił się ktoś, kto chętnie to brzemię chciał jej ściągnąć z, pięknych zapewne, barków. Każdy by się skusił, czyż nie? A Adam, którego nie było przy żonie, tylko zajmował się jakimiś pierdołami, także z radością powitał możliwość decydowania, że odchodzenie od żony i zajmowanie się pierdołami może być słuszne, a nawet prawnie usankcjonowane. Bezmyślny głupiec!
Reasumując - nie widzę żadnego powodu, by sądzić, że rozwinięcie kory przedczołowej było wynikiem zjedzenia zakazanego owocu. Tutaj ta zależność przyczynowo-skutkowa jest zgoła odwrotna. Możemy to sobie nawet jakoś zwizualizować: Ewa robi coś, co powoduje w niej dyskomfort na poziomie emocji, nie radzi sobie z tym, miota się i próbuje jakoś załagodzić negatywne doznania. Ponieważ jej mąż jest łapserdakiem, który ostatnio specjalnie nie poświęca jej wiele uwagi, nie ma z kim tego omówić (a rozmowa, jak wiadomo, to najlepszy sposób na wyjaśnienie różnych spraw). I spotyka jego: jest inteligentny, uroczy, miły i w dodatku taki mądry... i ma sposób na rozwiązanie jej problemu. Wystarczy powiedzieć sobie, a nawet mocno siebie samą przekonać, że to, co czuję w związku z moimi występkami, jest nieprawdziwe, bo to JA od dziś decyduję, co jest słuszne, a co nie.
No i to jest dramat, Kochani Czytelnicy, z którym boryka się Zasznurowana. Zmuszono mnie do uważania, że to, co czuję, kiedy robi mi się różne złe rzeczy, jest NIEPRAWDZIWE. Zanegowano we mnie prawo naturalne, jak choćby to, że chcę mieć ojca albo chociaż znać o nim prawdę. Mało tego: wielokrotnie próbowano (i próbuje się) przekonać mnie do tego, bym postępowała źle, bo przecież moje dylematy są nie na miejscu, skoro "wszyscy tak robią". Skoro wszyscy chodzą do łóżka przed ślubem, to trwanie w czystości jest... (tu padają różne obleśne określenia, których nie warto wspominać). Skoro nikogo nie razi wynoszenie z pracy służbowych materiałów, i "robienie" pracodawcy na wyjazdach służbowych, to moje skrupuły są co najmniej dziwne. Ale ten medal ma drugą stronę: rodziny i społeczności, w których żyjemy, wytworzyły własne systemy wartości, własne dekalogi i prawa, pisane bądź niepisane, których złamanie jest oficjalnie bądź nieoficjalnie karane. Żyję w okrutnym rozdarciu, kiedy próbując żyć normalnie, napotykam w sferze swoich emocji koszmarny opór, bo włączają mi się wgrane w dzieciństwie "taśmy kłamstwa". I wiem, że do końca życia będzie to mój krzyż - ten lęk przed unicestwieniem, gdy będę próbowała robić coś wbrew niepisanemu prawu mojej rodziny...
Wracając do początku tego wpisu: pojawia się Maryja. Rodzi się - jako jedyna z nas - bez tego dziedzictwa, a jednocześnie rodzi się z wolną wolą i z całą tą emocjonalną sferą, którą mamy ze świata zwierząt. Jej wielkość polega więc na tym, że wykorzystała ten dar w stu procentach. Wolę oddaną miała zawsze tylko pod Boży Zamysł, a jednocześnie miała w sobie empatię (Cud w Kanie) i normalne matczyne odruchy (odnalezienie Jezusa w Świątyni). Nigdy nie dała się zwieść kłamstwu, nigdy nie uległa lękowi, nawet wtedy, gdy wszystko wydawało się stracone. Używała rozumu i pamięci, z której w chwili stosownej wydobywała zapisane zdarzenia i Słowa Jej Syna. Myślę, że niewielu żyło na świecie ludzi, którzy mieliby tyle powodów, by zwątpić, których Wiara i ufność w Miłosierdzie Boga byłaby tak okrutnie próbowana. Nasze cierpienia są niczym. Także dlatego, że Jej największą udręką było ijest patrzenie na nasze łamanie Prawa Bożego.
* Więcej w pierwszych rozdziałach "Rozmów o Bliblii. Prawo i prorocy" autorstwa Anny Świderkówny.
** Por.: Jane Goodall, "Szympansy z Gombe" lub Frans de Waal, "Chimpanzee Politics. Power and Sex among Apes".
https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie