Nie mogę przestać myśleć... o tekście swoim ostatnim. Miał przynieść mi ulgę, a gdy tak się stało, pojawiły się nowe jeszcze wnioski.
Drastyczne metody postępowania z pewnym gatunkiem osób (bez względu, jak to może dziwnie brzmieć) mają swoiste uzasadnienie w pewnych doświadczeniach na polu wychowywania tzw. "trudnych dzieci". Natknęłam się kiedyś na artykuły o tym, że błędem jest zakładanie, iż branie na wychowanie dziecka z patologiczną przeszłością jest czymś prostym i wymaga od nowych opiekunów standardowych działań, które dostają dzieci w normalnych domach. Otóż właśnie okazuje się, że należy dostosować proces resocjalizacji do ich doświadczeń, niekiedy bardzo brutalnych i właśnie ze swoistą brutalnością się z nimi obchodzić, ponieważ... one nie znają innego sposobu postępowania z nimi. To jest dokładnie to, o czym pisałam: ja nie wiedzialam, że można ze mną postępować inaczej niż tylko psychiczną przemocą, kłamstwami i manipulacją. I kiedy moje serce skierowało się w stronę Stwórcy, On właśnie tak ze mną postępował, bym odnalazła się we wzajemnych relacjach z Nim. I tak na początku jawił się jako ktoś surowy i stanowczy, nieznoszący sprzeciwu, unoszący się gniewem... To znałam, w tym się dobrze czułam, przypasował mi taki. I On ten obraz powoli zaczynał zmieniać, ale tylko wówczas, gdy byłam na to gotowa, gdy sama zdecydowałam, że chcę więcej czułości i troski. Co ciekawe, wciąż jeszcze jestem na etapie resocjalizacyjnym, tzn. Jego Obraz pełen dobroci i nieskończonej tkliwości wciąż do mnie nie przemawia... Jestem do gruntu zdziczała, oswajam się nieprawdopodobnie długo, co daje mi tylko powody przypuszczać, jak wiele zła od najbliższych osób doświadczyłam.
I kiedy spotykam osobę podobną do mnie, intuicyjne daję to, co sama dostałam. Dopasowuję się do jego/jej oczekiwań (choć zapewniam, że są kompletnie nieuświadomione). Tacy ludzie panicznie boją się zdemaskowania. Najczęściej już żyją w swoim wymyślonym świecie, grają kogoś, kim nie są... Ja tymczasem staję przed nimi i wprost, bez znieczulenia, walę między oczy tym, co widzę, budząc w postronnym obserwatorze sprzeciw i lęk. Efekty zaskakują mnie każdego dnia. Okazuje się bowiem, że oni na to czekają, jak seryjni mordercy, którzy próbują zostawiać jakieś ślady, by wreszcie ktoś ich odsłonił i przyniósł tym samym ulgę. Mimo że gram rolę złego, nie odwracają się ode mnie, a kiedy widzą, że jestem konsekwentna, starają się naprawiać... Jakieś wielkie pokłady empatii we mnie nie pozwalają mi ich zostawić z tą udręką, tak jak Bóg mnie nie zostawił i uparcie walczył o mnie latami.
Dla każdego metoda jest inna. Najboleśniejsze jest odrzucenie, ale ono zarezerwowane jest dla najcięższych przypadków. No i taki "przypadek" mam obecnie. Podjęcie decyzji, że się za to biorę, poprzedzone było rokiem zmagań wewnętrznych i kilkoma nieudanymi próbami z innymi metodami. Jednak gdy świadomie i nieodwołalnie powiedziałam "biorę to", okazało się, że to właśnie jedyna metoda, by do serca człowieka dotrzeć, bo w sumie to serce na to od dawna czeka. Moje odrzucenie jest lustrzanym odbiciem jego odrzucenia wobec samego siebie. On to zna, bo żyje z tym cierpieniem od dawna. Tego został nauczony, tak jak tego, by okłamywać siebie i świat co do swojej kondycji. Reagując odrazą na jego widok, otwarcie i bez znieczulenia, odpowiadam na jakąś niesamowitą wewnętrzną potrzebę... którą tylko ja zdaję się rozumieć. W całym tym zmyślonym świecie jestem pierwszym zwiastunem czegoś prawdziwego. Tak - mówię bez wypowiadania słów - widzę cię całego i brzydzę się tym. Nie trzeba się przy mnie ze swoimi lękami już maskować, można być prawdziwym, tzn. małym, tchórzliwym chłopcem, który niezbyt dobrze sam o sobie myśli, mimo że świat go ma za megalomana...
Gwoli wyjaśnienia: gdy piszę, że Bóg się w taki czy inny sposób do mnie odnosił, mam na myśli głównie moje relacje z ludźmi. Oczywiście dotyczy to także intymnych spotkań na modlitwie, ale w głównej mierze spotyka się Go w drugim człowieku. Wybrałam więc np. drogę posłuszeństwa swym ziemskim przełożonym i na tej podstawie można zarysować moją ścieżkę naprawiania się relacji Bóg-ja w kontekście przełożony-podwładny. Mogłabym wiele różnych rzeczy zarzucić mojemu obecnemu szefowi, ale na pewno nie to, że się o mnie nie troszczy i nie szanuje mnie. Zmieniło się także bardzo grono moich znajomych oraz nasze relacje. Można by o tym napisać łebski elaborat. Przeobrażeniu wciąż ulega moje wyobrażenie małżeństwa... Tutaj poprzeczka wisi najwyżej, ale myślę, że warto powalczyć o jakość tego rodzaju związku. Jeszcze długa droga przede mną.
https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości