Każdego dnia staję pod rajską jabłonią. I decyduję. Każdego dnia staczam walkę o to, co mam wybrać. Pułapka, w jaką wpadła Ewa - paradoksalniee - pomaga mi. Ponieważ diabelska retoryka nie zmieniła się ani o jotę.
Cóż więc się tam wydarzyło?
Zanim w ogóle doszło do zbrodniczego aktu pożarcia owocu z zakazanego drzewa, nasi prarodzice popełnili kilka zasadniczych błędów. Po pierwsze Adama nie było przy Ewie, co stanowi źródło wielu kłopotów (współczesnych) związków. Mężczyzna jest po prostu nieobecny, głównie emocjonalnie. Jego kobieta błąka się więc, szukając sobie ciekawszych zajęć, usiłując zagłuszyć poczucie opuszczenia i niedokochania. Ciekawe, co Adam wtedy robił? Pił piwo z kolegami? Oglądał telewizję? Siedział przy grze komputerowej? Chrapał na kanapie znużony swoją na pewno ciężką pracą? A może myślał, jaka ta jego mamusia biedna i opuszczona...? A co do Ewy, to rodzi się zasadnicze pytanie: co ona, na Boga, robiła pod tym drzewem?! Miała cały ogród, ale przywiało ją właśnie tam. To mi uzmysławia fakt, że popełnienie grzechu zawsze jest aktem, który wieńczy znacznie dłuższy proces przypominający ścieżkę do rajskiego drzewa poznania dobra i zła. I jest to najczęściej ścieżka mocno udeptana... Zanim człowiek dokona kradzieży, długo uprawia w sobie glebę, na której najszybciej wyrośnie ziarno diabelskiego kłamstwa. Tą glebą jest nasze wychowanie wyniesione z domu, ale nade wszystko samowychowanie, czyli świadome branie odpowiedzialności za siebie, które rozumiem jako troskliwe i pełne Miłości zaspokajanie swoich rzeczywistych potrzeb. Zanim mąż czy żona zdradzi, całymi tygodniami robi do tego odpowiednie "przygotowania". Nie piszę tego z sufitu: nauczyły mnie tego własne doświadczenia. Przebudzenie po każdym bolesnym upadku mówiło mi wyraźnie: to zaczęło się dawno temu.
Prawdopodobne jest więc, że Ewa długo "kręciła kółka" wokół jabłonki, zanim zbliżyła się do niej na tyle blisko, żeby... zobaczyć, że owoce wyglądają całkiem nieźle. Ale żeby owoc zerwać, potrzebny był dobry motywator. Tak sobie myślę, że żeby zobaczyć i usłyszeć zwierzę wyglądające jak wąż, które siedzi na drzewie, trzeba było stać naprawdę blisko. Trzeba było być z tym miejscem dobrze oswojonym.
Wąż użył zabiegu, którego stosuje również wobec mnie: uderza w najczulszą strunę w duszy, którą jest lęk przed odrzuceniem. Spragniony Miłości człowiek, żyjąc w ogrodzie nieograniczonych możliwości, mógł odczuwać tylko jedną obawę: że to wszystko straci, co jest namacalnym dowodem Miłości Stwórcy. Panował nad całym stworzeniem, a więc nazywał go, umiał sobie podporządkować, badać, czerpiąc przy tym z tego różne dobra. Tworzył, budował, zmieniał, będąc w tym tak podobny do Stwórcy. Był szczęśliwy... dopóki był posłuszny. Posłuszeństwo jednak nie stanowi brzemienia, jeśli całkowicie ufa się temu, Kogo się słuchamy. Złemu chodziło i chodzi cały czas o zniszczenie tego zaufania, bo jego brak jest naszym największym grzechem. O wiele łatwiej uderzać zaś w kogoś, kto nauczony jest, że nie można ufać nikomu, bo osoby, które kocha się najmocniej - najmocniej też zawiodły. Nie ma dla diabła lepszej wiadomości nad tę, kiedy człowieka poranili rodzice. To jest wręcz gwarancja, że łatwiej będzie komuś takiemu wmówić, że i Bóg go nie kocha.
Dlaczego więc w pierwszych ludziach znalazło się miejsce w duszy, w której zaczaił się lęk? Dlaczego ten zabieg się udał? Skoro mieli wszystko, skoro Miłość Boga była dla nich namacalna na każdym kroku, skoro... mogli z Nim rozmawiać. Pisałam poprzednio, że w pewnym momencie przestaliśmy być zwierzętami, ale to nie zmieniło faktu, że pochodzimy ze świata zwierząt, że niesiemy w sobie to zwierzęce dziedzictwo. Wolna wola i wysoka samoświadomość były naszymi narzędziami do rysowania granicy pomiędzy nami, a naszymi "przodkami", tzn. pozwalały (i pozwalają nadal) mądrze ZARZĄDZAĆ EMOCJAMI, które rodzą się w naszych ciałach i umysłach wciąż sterowanych przez naturę. Najbliżej z nami spokrewnione szympansy wyrzynają siebie nawzajem (pomiędzy grupami, a nie wewnątrz nich) dokładnie tak samo jak plemiona Tutsi i Hutu w Rwandzie. Dlaczego? Może dlatego, że siedzi w nich lęk i zazdrość o miejsce na ziemi. Bo jeśli coś jest obce i nieznane, to łatwiej to zniszczyć niż żyć obok bez kłótni i zatargów. Im stworzenie jest inteligentniejsze i bardziej obdarzone rozlicznymi umiejętnościami, tym większą ma świadomość, jak jest to kruche.
Diabeł zadał Ewie pytanie, które było kłamstwem. Ale nieprzypadkowym. Zapytał ją, czy to prawda, że nie wolno im jeść ze WSZYSTKICH drzew. Sprytne. Bo czyż nie tego się bali? Że zostanie im zabrana możliwość korzystania ze wszystkich darów, jakimi ich Bóg obdarzył. Rybka złapała haczyk, bo choć Ewa odpowiedziała zgodnie z prawdą, już poczuła ten zimny dotyk lęku, który i ja czuję każdego dnia. Dla węża bardzo ważne - o ile nie najważniejsze - było to, że kobieta była bez mężczyzny. Jego obecność sprawiłaby prawdopodobnie, że oszustwo by się nie udało. Powiedziałby: kobieto, nie rozmawiaj z nieznajomym. Adamowi trudniej byłoby zburzyć spokój serca, ryzyko niepowodzenia było dużo większe, natomiast przekonanie kobiety dawało złemu niemal stuprocentową gwarancję zwycięstwa. Tak to działa w świecie damsko-męskim: największy wpływ na mężczyznę ma wybrana przez jego serce kobieta. Jakoś nie odwrotnie...
Wąż ciągnął swoje przedstawienie dalej. Jego sugestia była taka: Bóg was okłamał, bo zataił przed wami wszystkie fakty. Gdybyście zjedli owoc (czyt. gdybyście to wy, zamiast Niego, decydowali, co wolno, a co nie) moglibyście lepiej, efektywniej, a nade wszystko bezpiecznie używać świata. Bezpiecznie znaczy bez lęku, że to stracimy, bo skoro przejmiemy nad wszystkim kontrolę... Poczucie kontroli jest naszą ludzką obsesją. Często słychać głosy: gdybym to ja był Bogiem, wyglądałoby to inaczej. Wydaje się nam, że wiemy lepiej, co jest dla nas dobre. Chcielibyśmy sami sobie napisać scenariusz, nie tylko dla własnego życia, ale dla świata w ogóle. Tak trudno pogodzić się z tym, że nasz wpływ na wiele spraw jest tak mocno ograniczony. I tak trudno uwierzyć, że JEGO scenariusz na nasz los jest najlepszy (dlatego mało kto próbuje się dowiedzieć, jaki jest w ogóle). Skoro tyle miejsca poświęciłam tutaj kobietom, które kochają za bardzo, napomknę, że ich największym pragnieniem jest stworzenie swojego mężczyzny na swoją modłę. Jest w nas chora ambicja niedokochanej dziewczynki, która usiłuje niemal przemocą zmienić rzeczywistość, której nie udało się zmienić w dzieciństwie... Dlatego, zamiast być z kimś, kto kocha bezwarunkowo i całą wolną wolą, biega się za przypadkami beznadziejnymi, do złudzenia podobnymi do naszych rodziców. Im mniej byliśmy kochani, tym trudniej jest uwierzyć, że można żyć bez poczucia kontroli, tym większa chęć wpływania na rzeczywistość.
Nie muszę nikomu opowiadać, do czego zaprowadziła nas ta kontrola nad rzeczywistością. Jesteśmy jak mrówki w wielkim labiryncie, którym wydaje się, że wiedzą, gdzie iść, nie bacząc na to, że jest nad nimi Ktoś, kto drogę do wyjścia widzi najlepiej. Niesiemy w sobie ponure dziedzictwo braku zaufania, jesteśmy nim skażeni od chwili poczęcia, rodzimy się z nim i na jego fundamencie budujemy nasz świat, ciągle się bojąc, że go stracimy, że stracimy nasze życie, że ktoś będzie ważniejszy, bardziej wyróżniony, kochany... To zazdrość pchnęła diabła do szukania na nas "haka". To dowód na to, że ten, kto dostał najwięcej, najbardziej narażony jest na upadek. Bóg, dając nam wolność, był świadom tego ryzyka. Wpisał je w swój Plan, wszystko przewidział...
Dziś jest wspomnienie Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. To jest Ewa, której ścieżka do drzewa poznania dobra i zła zarośnięta była wysokimi na chłopa chwastami. W stu procentach wykorzystała Dar Niepokalanego Poczęcia nigdy nie zbliżając się do zachwiania w ufności. Jej Serce nawet nie drgnęło, mimo że przebijane było ciągle wydarzeniami nie do uniesienia. Dzięki temu dała światu Boga, który przypomniał najważniejszą Prawdę: NIE MUSISZ SIĘ BAĆ!
https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości