Zasznurowana Zasznurowana
392
BLOG

Raj

Zasznurowana Zasznurowana Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Zacznijmy może od początku. Od chwili, gdy w wyniku kolejnych etapów ewolucji przestaliśmy być zwierzętami. Nadszedł taki moment, w którym spośród rozlicznych gatunków naczelnych coś nas zaczęło od nich odróżniać. Cóż mogłoby to być? Myślałam o tym wiele razy. I nigdy nie czułam się usatysfakcjonowana odpowiedzią. Nigdy! Kiedy byłam na studiach, wydarzyły się dwie rzeczy, dzięki którym poczułam, że jestem blisko...

Najpierw natknęłam się na osiągnięcia z zakresu lingwistyki Noama Chomsky`ego. Kiedy przeczytałam skrótowe zaledwie wyjaśnienie, czym jest gramatyka generatywna, poczułam, jakby poraził mnie piorun. Całkowicie oszalałam. W efekcie (ubocznym) licencjat pisałam nt. świadomości językowej pewnej grupy zawodowej. Wyszło świetnie, jednak sama lingwistyka ostatecznie mnie nie pochłonęła. Został mi w głowie jedynie ślad po odkryciach Chomsky`ego, a konkretnie po ogólnym wniosku, że nasza umiejętność mówienia jest dla człowieka tym, czym np. dla pająka umiejętność budowania sieci. Każdy gatunek dostał coś takiego z natury, co umożliwia mu przeżycie, ale co również czyni go wyjątkowym i rozpoznawalnym. Dla nas jest to mowa.

Naczelne rozwinęły bardzo różne umiejętności. Jeśli ktoś zna choć wycinek pracy badawczej Jane Goodall, wie, jak mało o tym wiemy... Nasze bliskie pokrewieństwo z szympansami nie kończy się jedynie na poziomie DNA i tych trzech procent, które nie są jednakowe. Jakże wielkim darem jest więc mowa, że pozwoliła nam tak bardzo zacząć się różnić od świata zwierząt. Mowa stała się naszym "narzędziem", dzięki któremu zbudowaliśmy nasz świat i także przez nią czasem się nam wydaje, że świat poza nami jest tak odległy, choć wciąż jesteśmy jego integralną częścią. Bez mowy na nic byłyby wszystkie nasze osiągnięcia techniczne, intelektualne, kulturalne. Wszystko to pozostałoby tylko w naszych głowach i zginęłoby razem z nami podczas naszej śmierci... Ale mowa to w pierwszej kolejności sposób wyrażania uczuć, metoda na tworzenie między nami tych specyficznych relacji, które są dla nas stokroć ważniejsze niż najlepsza nawet technika czy bogactwa. Nie ma dla człowieka nic tak istotnego, jak umiejętność budowania więzi z drugim człowiekiem. Słowo potrafi dać radość. Słowo może nauczyć. Słowo może wprowadzić w błąd. Słowo może też zabić.

SŁOWO!!!

Słowo stało się ciałem!

I to było to, co tak mocno mną poruszyło podczas pierwszego "spotkania" z prof. Chomsky`m. Dlaczego? Bo byłam wówczas pochłonięta rozważaniem prologu Ewangelii wg świętego Jana. Słowo! Słowo! - krzyczałam w duchu. To nas odróżnia! To jest dar, który wybija nas ponad całe stworzenie, czyni nas jego koroną. Jeśli Bóg jest Słowem, to my - posiadając umiejętność wypowiadania go - dostaliśmy go w jednym zasadniczym celu: by móc się z Bogiem porozumiewać, by móc z Nim budować więź. W tym znajduje się nasze podobieństwo do Niego. Dzięki słowu i my stajemy się twórcami, dzięki niemu światło dzienne mogą zobaczyć te wszystkie inne rzeczy, którymi nas obdarował: wyobraźnia, pracowitość, talenty. I to nie my robimy Mu łaskę, że się czasem do Niego odezwiemy... I dlatego drugie przykazanie zabrania wzywania Go swym językiem do rzeczy czczych.

Czułam się szczęśliwa z powodu takiego obrotu sprawy... ale nie na długo. Ciągle rodziły się w mojej głowie różne pytania, które doprowadziły mnie do sceny z Raju spod tej nieszczęsnej jabłoni, bo nie mogłam zrozumieć, na czym tak naprawdę polegał grzech pierworodny. Absolutnie nic mi nie mówiły wyjaśnienia, że stworzenie sprzeciwiło sie Stworzycielowi. To było dla mnie za mało. Potrzebowałam znowu... dowodów naukowych. I je dostałam.

Nie będę ze szczegółami opowiadać, w jakich okolicznościach i dlaczego wybrałam taki, a nie inny temat pracy magisterskiej. Nadmienię jedynie, że było tam dużo socjobiologii, neurobiologii, sporo też pisałam o Jane Goodall, a najwięcej na temat tego, czym jest moralność. Wszystko było próbą ogarnięcia dorobku naukowego pewnego polskiego naukowca, biologa oczywiście, który, choć niewierzący, przyczynił się do otwarcia we mnie drzwi do wejścia na wyższy poziom relacji z Bogiem. Pominę początek i środek. Dziś interesuje mnie zakończenie i wniosek końcowy, który zrodził się zaledwie kilka tygodni temu po tym, jak odkurzyłam swoją pracę. Przeczytałam to raz, potem kolejny, a potem zdałam sobie sprawę, że są to rzeczy, które zmieniały mnie przez ostatnie siedem lat. Ja dzięki temu wciąż tkwiłam pod rajską jabłonią i wciąż zgłębiałam temat.

Na swoim drugim blogu napisałam swego czasu, że poza wolną wolą nic nie mamy, czego Bóg nie mógłby nam zabrać, jesteśmy golce. Było to nie tyle odkrycie, co wynik logicznego rozumowania. Tak po prostu jest. Czas więc powrócić do początku dzisiejszego wywodu. Jesteśmy na samym początku. Już nie siedzimy na drzewie. Nagle okazuje się, że z naszych gardeł wydobywa się coś więcej niż tylko bełkotliwy dźwięk. Możemy jeden drugiemu powiedzieć... co czujemy. Totalne szaleństwo! Na język mowy zamieniamy ból, radość, współczucie, zdumienie, miłość... Żyjemy w zgodzie ze sobą - a więc z tym, jakim stworzył nas Bóg. Bo w końcu, poprzez słowo, Go spotykamy. Możemy z Nim POROZMAWIAĆ, zaczynamy rozumieć, że wszystko zależy od Niego i to On nas uczynił, ale też to, że my wśród reszty stworzeń jesteśmy wyjątkowi i wyjątkowe miejsce zajmujemy w Jego Sercu.

W tym Raju wcale nie dyskutujemy z porządkiem ustanowionym przez Boga. Praca, którą czynimy, sprawia nam radość, bo robimy to, czego domaga się od nas serce (a nie społeczne naciski). Przechadzamy się ze swym Stwórcą w ogrodzie Szczęścia duszy, nawet jeśli klimat nam nie odpowiada, nawet jeśli jest ciężko. Jest tylko jedna rzecz, ten drugi dar, po mowie, z którego Bóg siebie dla nas z Miłości największej ogołocił. Wolny wybór. Kocha nas tak strasznie, że chce, byśmy wybrali Go swoim,  a nie Jego, chceniem. To jest coś, czego i ja doświadczam: ta radość nieopisana, gdy kochana jestem wolnym wyborem. Rozumiem Go w tym niegasnącym Pragnieniu. I dlatego w tym ogrodzie duszy pozostawił nam to jedno drzewko, które okazuje się być furteczką do piekła wygnania.

Żadne stworzenie nie dostało w prezencie takiej możliwości, żeby mogło wybrać, które prawo jest jedyne i obowiązujące. A my tak. Chwila, w której Ewa z Adamem zeżarli jabłko, był początkiem historii ludzkości, w której mówimy na zło "dobro" i odwrotnie... To była chwila, w której podważyliśmy największą Prawdę we wszechświecie: to Bóg jest Prawodawcą i On decyduje, co jest słuszne, a co nie. Mało tego - w tej właśnie sekundzie sobie samym przypisaliśmy to prawo. Jaki był efekt? Poczuliśmy się jak golce...

Kiedy myślę o naszej historii, widzę wyraźnie ciągłą tendencję do stawiania tego, co sami w swych kreatywnych głowach sobie wymyślimy, ponad własne dobro, ponad życie, szczęście, wolność, spełnienie. Kiedy zaś czytam Ewangelię, widzę wyraźnie, że było to jedyne, co Jezus głośno i bez przebierania w słowach potępiał. Ważniejsze jest to, czy nie jemy w Wigilię kiełbasę od tego, że nasze relacje z rodziną są beznadziejne. Latamy na "pierwsze piątki" nie bacząc na to, że bez skrupułów wynosimy z pracy materiały biurowe do prywatnego użytku, bo nie widzimy w tym nic niestosownego. Czyż nie jest to okłamywanie siebie samych i nazywanie kradzieży innym imieniem?

Strasznie przez wieki narozrabialiśmy. Głównie dlatego, że przekazujemy te bzdury z pokolenia na pokolenie, wpajając swoim dzieciom szacunek do tradycji i własnej wizji świata zamiast do prawa naturalnego, z którym się każdy z nas urodził. Rodzi się w nas wówczas wielki dysonans - jesteśmy NIESZCZĘŚLIWI. Tym się charakteryzuje ludzkość: ciągłym wewnętrznym rozdarciem.

Spotkanie z Jezusem i przyjęcie Jego Nauki uwolniło mnie od tego rozdarcia. Z jednego powodu: On powiedział, kim jest człowiek. On mi wyłożył bardzo prosto, co mam czynić, żeby być szczęśliwą. I okazało się, że nie są to rzeczy nowe... Nie, bo to, o czym On mówi, jest czymś, co mam wdrukowane od poczęcia, ponieważ jestem CZŁOWIEKIEM i taką mnie stworzył Bóg. Jezus uwolnił mnie od kłamstw, którymi karmiła mnie moja matka i jej rodzina, pokazując jednocześnie, jak bardzo są to nieszczęśliwi ludzie. On jako pierwszy okazał mi szacunek, jaki należy się każdemu z nas. Uwolnił mnie tym samym od ciągłej potrzeby zadowolenia innych i żebrania o Miłość. Przekonał mnie, że kocha mnie ponad własne Życie i że mogę nawet nadstawić drugi policzek, bo to i tak nie umniejszy mojej wartości. Z powrotem zamieszkałam w Raju.

 

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości