Dziś rano pomyślałam sobie, że fajnie by było być z kimś, kto tak jak ja jest gotowy rzucić wszystko na jedno Słowo Boga, bez względu na konsekwencje i niebezpieczeństwa. Marzy mi się mężczyzna odważny, nawet odważniejszy ode mnie (nie spotkałam takiego do tej pory). Człowiek, który nie boi się swoich słabości, bo one mu nie przeszkadzają w posłusznym pełnieniu Woli Bożej. Pragnę faceta, który stanie przede mną i powie: "Robię tylko to, czego chce ON, nic innego mnie nie obchodzi, nic innego nie jest ważne".
Ten śmiały tekst powstał 21 stycznia ubiegłego roku na moim, nieistniejącym już dawno, blogu. Napisałam go, a potem jakoś chyba tak od niego odeszłam... Potrzebowałam wielu miesięcy doświadczeń, by zrozumieć, że ja naprawdę tego chcę. Dokładnie tego. Myśl podążyła za słowem, które - wydawałoby się - wyszło ode mnie samej.
Jakiś czas później, również bez większego przekonania, raczej w formie życzeniowej, napisałam w analogowych zapiskach, że chcę być z kimś, kto będzie ze mną, PONIEWAŻ jest Bogu posłuszny. Dopiero niedawno dotarło do mnie, że uzupełniłam w ten sposób ten wcześniejszy wpis.
Tego chcę istotnie.
Problem z przekonaniem siebie samej do tego, co piszę, polegał na tym, że nie mieściło mi się w głowie, by można było połączyć Posłuszeństwo z zakochaniem, które jest przecież nieodłącznym składnikiem każdego szczęśliwego związku. Dopiero wymiana zdań z jednym z Czytelników uświadomiła mi, że to przecież oczywiste, że nie tylko jedno nie wyklucza drugiego, ale jedno bez drugiego nie istnieje. Nam się Posłuszeństwo kojarzy z suchym wypełnianiem nakazów... generalnie źle się kojarzy. Długo i w bólach dochodziłam do empirycznego poznania, że kryje się za nim słodycz i radość, których nie jest w stanie zmącić największe nieszczęście w ludzkim pojęciu. Tak naprawdę przekonałam się o tym w momencie, gdy złamałam swoją wolę i oddałam się Bogu całkowicie, robiąc czasami rzeczy nieakceptowane przez ogół (jak choćby odejście z "firmy" czy przyjazd do innego miasta bez środków do życia). On wówczas wypełnia ciało i umysł takimi siłami, których nie da się z niczym porównać. Można wszystkiego dokonać, bo "wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia". To jest realna rzeczywistość, a nie mrzonki czy opowieści-dziwnej-treści. JA tym żyję, tym się karmię, bo "moim pokarmem jest pełnienie Woli Boga". Stąd się bierze moja odwaga,która tak naprawdę nie jest moja. Stąd mam pomysły,które wydają się być zawsze trafione i takie przebiegłe. A tak naprawdę nie mam NIC, poza aktami woli, które mogę Mu oddać. Poza mówieniem Bogu TAK, jestem głupia i pusta. Nic nie potrafię, wszystkiego się boję. Tak na logikę nawet: wyszłam potwornie pokiereszowana z domu, przez tyle lat niczego nie mogłam zrobić, uwięziona we własnym ciele i umyśle. Nic mi nie wychodziło... do dnia, gdy zapaliła się lampa Posłuszeństwa. Rozpoczęłam wtedy drogę ku wyzwoleniu, ale też ku pełni życia. Stało się coś niemożliwego.
Wracając do wątku głównego. Mężczyzna posłuszny nie będzie się martwił o zakochanie. Dostanie ów Ogień, który da siły i pomysły na to, by mądrze działać. A nawet, gdy na jakiś czas zagaśnie, gdy wystawiony zostanie na próbę, niesiony będzie tym "suchym" Posłuszeństwem, bez pociech i w ciemności. I na to też będzie miał wewnętrzną moc.
Czasem jest tak, że zakochanie jest pierwsze. Dostaje się człowiekowi jako propozycja, którą może przyjąć bądź odrzucić wolną wolą. Ale może być też tak, że jest odwrotnie. Duch wieje, kędy chce i robi, co chce. Matka świętej Teresy z Lisieux, błogoslawiona Zelia Martin, swego przyszłego męża spotkała na moście i wtedy usłyszała: "To ten, którego przygotowałem dla ciebie". Ufność pokładana w Bogu nie zawiodła ich. Choć niewiele wiedzieli o życiu małżeńskim, odważnie przyjęli wszystko, co im przygotowano. Zazdroszczę takiego zakochania, o którym najlepiej świadczy wyznanie Zelii o tym, iż czekając na swego męża nie mogła pracować, tak cieszyła się myślą o spotkaniu z nim... (tutajjest więcej).
Posłuszeństwo sprawia, że ludzie dokonują rzeczy niemożliwych, dlatego nie jest problemem, czy wybranek/wybranka serca ma takie lub inne przymioty. Stan posiadania, wykształcenie, pochodzenie rodzinne... to wszystko proch marny przy tym, co może człowiek jednym "chcę" wypowiedzianym przed ołtarzem, powtarzanym potem do końca swych dni. Słuchacze Jezusa na Jego naukę o nierozerwalności małżeństwa mówili, że żaden człowiek tego nie uniesie. Człowiek nie, ale człowiek plus Bóg uniesie wszystko, nawet to:)
https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości