Jeśli kiedykolwiek pisałam, że chciałam umrzeć po to, by zniknąć, to się myliłam. Marzenie o śmierci było de factonieuświadomionym pragnieniem istnienia. Chciałam BYĆ, chciałam zaistnieć jako taki byt, jakim stworzył mnie Bóg. Uświadomiłam sobie wreszcie, że JESTEM, a nie "jesteśmy" z matką, mężczyzną, koleżanką, czy kimkolwiek innym... moje istnienie nie zależy od nikogo, ono stało się faktem i nic go nie przerwie, jak to mi się wydawało (podświadomie), gdy mówiono mi, że muszę zerwać z chorymi układami. Pragnąc śmierci, chciałam wyzwolić się z bytowania niepełnego.
Silne uchwycenie JA w głębi siebie nie doprowadziło mnie jednak do pełni Szczęścia. To zaledwie początek. Bowiem człowiek nie jest stworzony, by z tym swoim bytem być samemu, stąd się właśnie biorą symbiotyczne relacje, które są wypaczeniem dążenia do bycia z kimś - zamieniają się w "nie-bycie". Jeśli w momencie uchwycenia JA nie zwróciłabym się ku Bogu, moją duszę pociągnęłyby jakieś stworzenia albo, co gorsza, zło. Nie wiedziałabym, dokąd pójść. To jak w Ewangelii o domu wymiecionym, gdy w puste miejsce zjawia się jeszcze więcej demonów i zamieszkują domostwo. Wyrwałam się ze swoich symbioz w najlepszym momencie, kiedy to niebezpieczeństwo nie było wielkie, i gdy odruchowo myśl i wola powędrowały w stronę mojego Stworzyciela.
Do tej pory nie wyobrażałam sobie, bym mogła samoistnie bytować, nie znałam tego stanu. Wyjściem z piekła starego życia było posmakowanie tej wolności. To trzeba przeżyć, nie można opowiedzieć tego słowami. A jednak zakodowane było we mnie pragnienie bytowania pełnego i myślę, że była to najpotężniejsza siła, jaka mną zawsze kierowała. Ostatnim etapem w długoletniej walce o siebie była decyzja sprzed kilku miesięcy o świadomym niewiązaniu się z kimkolwiek, bardzo negatywnie odebrana przez najbliższe mi grono osób. Ona nie przyszła łatwo, ale w sekundzie, gdy ją podjęłam, poczułam, jak z moich pleców spada niewyobrażalny ciężar. Nie chodziło jedynie o uwolnienie się ze społecznego przymusu, by "kogoś-mieć", nie chodziło nawet o wyrwanie się z symbiozy z kimkolwiek, ale o to, że nareszcie samą siebie uwolniłam na bycie ze sobą i tylko ze sobą, bez lęku, że spotkam jakiegoś potwora. Wtedy to pojęłam, że ja wcale nie wiem, czy chcę z kimś być na całe życie i jaki ma to mieć charakter. Okazało się, jak wiele aspektów mojego życia jest niejasnych, wymagających gruntownej przebudowy, a nawet budowy od podstaw.
"Nie bój się siebie" - usłyszałam kiedyś podczas medytacji. Było to chyba z rok temu. Poruszyła mnie ta myśl. I przeraziła. Przyszedł jednak dzień, gdy odkryłam, że Ten, Który do mnie mówi, wie, co mówi, bo w tym JA jest i On. Święty Jan napisał, że Jezus wiedział o człowieku wszystko. W każdym z nas jest On, Osobowy, a nie jakiś tam alegoryczny. To nie On jest do mnie podobny, ale to ja muszę w sobie odkrywać podobieństwa do Niego. Mało tego - muszę w sobie odkrywać Jego. Jego rysy, cechy, upodobania, poruszenia Serca, a nawet Jego ziemskie losy. Tak więc, gdy uchwyciłam JA, nie zatrzymałam się nad tym w zachwycie, bo nie było się czym zachwycać, musiałam pójść głębiej, by móc się zachwycić Jego Pięknem.
Zjednoczenie z Bogiem - najwyższe pragnienie człowieka, zaraz po którym jest pragnienie życia wiecznego - nie ziści się w duszy powiązanej choćby mikroskopijnymi niteczkami z innym stworzeniem czy ideologią. Najściślejszy związek dwojga ludzi, jakim jest małżeństwo (a nie macierzyństwo, jak się niektórym wydaje), musi pozostawić tych dwoje wolnymi, a jednak ściśle zjednoczonymi tak, że w dwojgu jest jedno, a w jednym dwoje. Nie będą inaczej w pełni szczęśliwi, co jest dla mnie jedną z większych tajemnic w relacjach ludzkich. Jest to najpełniejsze odzwierciedlenie relacji oblubieńczych duszy i ciała z Bogiem. Warto więc wiele zainwestować czasu i wysiłku, by tego nie zepsuć i w żadnym wypadku nie spłycić.
W tym momencie rozumiem wyraźnie, że wszystkie moje dotychczasowe relacji z ludźmi muszą ulec przebudowie, właśnie ze względu na to, że nareszcie jestem "u siebie". Wchodzę w nieznane dotąd doświadczenie życia bez lęku, że gdy ktoś coś mi powie/zrobi, to nie zmieni to faktu mojego istnienia. Chodzi o to, by - zgodnie z Bożym pouczeniem - nie bać się tych, co mogą zabić ciało, ale tych, co uśmiercają duszę. Nie wolno więc ustawać w wysiłkach, by ta dusza była coraz ściślej zjednoczona ze swym Stwórcą, aby już tu na ziemi zaznała tego, co przygotowano jej w Niebie. Duszę uśmiercić, a więc zniewolić i od Boga oddalić może wydanie jej innej sile niż Jego. Związki oparte na symbiozie mogą to niestety uczynić. Uparte podążanie za własnymi, nie Jego, celami - również. Trzeba wobec tego ustawić swoje relacje z ludźmi w ten sposób, by nie zagalopować się bądź to w oddaniu swojej duszy drugim, bądź to samemu nie chcieć tych drugich dla siebie zagarnąć (co jest mi dobrze znanym pragnieniem).
Zjednoczenie z Bogiem nigdy nie jest symbiozą, bowiem wymaga od człowieka ciągłego procesu myślowego i aktów woli, bardzo wolnej woli. Boga nie interesuje oddawanie Mu siebie po to, by coś osiągnąć, ale po to, by świadomie i całym swoim chceniem z Nim być. On jest Nagrodą i naszym Celem. Posłuszeństwo jest JEDYNYM sposobem, by Go zadowolić. Nie strach, nie interesowność, nie nasze dobra materialne czy duchowe, których Dawcą jest On Sam, ale oddanie tej jednej rzeczy, z której Siebie ogołocił - wolnej woli. Wolnej woli także powinni oczekiwać od siebie małżonkowie. Ich decyzja o związaniu się, a tak naprawdę o rzeczywistym zjednoczeniu, gdy stają się jednym ciałem i jedną duszą, nie może wypływać z innego źródła niż ich wolne i suwerenne JA, które wciąż takie pozostaje, choć stają się już MY.
Czas, jaki nam wyznaczono do przeżycia swych dni na Ziemi, jest jedynym, w którym możemy w pełni dojść do swego człowieczeństwa. Ponieważ więc nie znamy na ogół nawet przybliżonej daty swego odejścia, należy zachować ciągłą czujność tak, by gdy ów dzień nadejdzie, znajdować się na drodze doskonałość (nawet jeśli wydaje się, że doskonali nigdy nie będziemy). Ważne jest, przy jakiej czynności wówczas nas Bóg zastanie. Po śmierci nie mamy już szansy na rozwój, co może wydawać się zbyt mocno nas ograniczać czasowo i przestrzennie. Dlatego pojęcie "TU i TERAZ" jest tak ważne. I jedynie Posłuszeństwo jest gwarantem tego, że kroczymy drogą właściwą.
***
Teskt powstał trochę wcześniej, ale dopiero dziś poczułam, że można go opublikować. Trzeba go było w sobie przepracować.
https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości