Dziś dociera do mnie, że przeszłam wszystkie kręgi piekła. Za życia, zupełnie gratisowo zeszłam tam, gdzie nikt znaleźć się nie chce. Dobrze, że odtworzyłam tutaj różne okropności, takie najmocniej wypierane. Otworzyła się w moim mózgu Księga Pamięci, w której zapisane są imiona tych, którzy do piekła mnie wprowadzili, ale też tych, którzy pomagali z niego wychodzić.
Skąd dziś wiem, że byłam w piekle, a nie wiedziałam tego wczoraj? Bo dziś w nim nie jestem. Jeśli ktoś nigdy nie doświadczył innej rzeczywistości - skąd może wiedzieć, że ona w ogóle istnieje? Dla mnie wszystkie te opowiastki o życiu szczęśliwym i bezpiecznym, o kochających rodzicach, dziadkach, o przyjaciołach, na których można polegać, były lipnymi bajeczkami, w które się nie wierzy. Nie wierzyłam w to, nawet gdy widziałam. Szłam, nieświadomie zupełnie, za głosem matki, wgranym jak głos automatycznej sekretarki, gdy dzwoni się pod konkretny numer: "To nie dzieje się naprawdę. Oni nie mogą mówić prawdy. Ty jesteś szczęśliwa, a twoje życie jest udane i lepsze być nie mogło". Nie znałam innej opcji na egzystencję poza tą, którą dostałam. To była norma, lęk był normą, ból był normą, przemoc nią była, a nawet głód, pragnienie i ciągła choroba ciała i duszy. Tak miało być, tak być musiało, innej wersji zdarzeń nie było. Bardzo długo uważałam, że wszystko gra...
Modelem rodziny w moim przekonaniu (choć potem już tylko w podświadomości, co było chyba bardziej uciążliwe) była supermatka samotnie wychowująca swe potomstwo, walcząca o nie jak lwica, kochająca je tak jak mnie kochała moja matka... Ja NAPRAWDĘ tak myślałam. "Walcząca lwica" to jej własne określenie siebie. Bezustannie podkreślała, że wszystko robi dla mnie, że "żyły sobie wypruwa", by mi zapewnić byt. Więc jak widziałam, że chodzi nieszczęśliwa (a to często się zdarzało), brałam winę na siebie. Byłam całkowicie przekonana o tym, że gdybym się nie urodziła, jej życie byłoby piękniejsze i pozbawione bólu i tych udręk. Kompletnie nie rozumiałam (bo niby jak?) że jest to sposób na manipulowanie mną i całym światem wokół. Chciałam zniknąć. Ale to nie takie proste było, bo moim Stwórcą nie była matka, o czym ona zapomniała, ale Bóg, a On miał nieco inne plany wobec mnie. Tłamsiła więc każdą moją większą ekspresję, próbę wypowiedzenia własnego zdania, o ile nie było zgodne z jej światopoglądem. Wobec innych także była nietolerancyjna - liczyło się tylko to, co ona wie i mówi. Jest niesamowicie oczytana i elokwentna, więc umiała każdą bzdurę ubrać w profesorski wykład. Nie miałam okazji nauczyć się rozróżniać prawdy od fałszu.
Dopiero gdy dorosłam (mocno dorosłam), okazało się, że jestem kimś zupełnie innym, z kim muszę się "nauczyć żyć". Musiałam znosić więc żywiołowość, twardy charakter, czasem despotyzm oraz inne, coraz to odkrywane talenty. Szokiem było, gdy w wieku 25 lat okazało się, że jestem ładna. Cholera, spać nie mogłam z wrażenia. Nie znałam tej kobiety, którą widzę coraz wyraźniej w lustrze. Bałam się własnej odwagi i samozaparcia w osiąganiu własnych celów. Ale nic mnie tak nie przerażało jak słowo "sukces". Bałam się skończyć studia, bałam być dobrym pracownikiem, jak zaczęłam się odchudzać, bałam się, że schudnę, a jak poszłam na kurs prawa jazdy, że je zdobędę. Przyszedł moment, kiedy trzeba było zdecydować: idę w stronę, którą pokazuje mi własne serce, czy tę matki? To nie było łatwe. Bo musiałam rozpocząć drogę do tego, co właśnie teraz robię: nazwania rzeczy po imieniu, przyznania się, że to, co mi uczyniono, naprawdę mi uczyniono. Trzeba było zdemaskować kłamstwa, którymi byłam karmiona. I to był jeden z ostatnich kręgów mojego piekła.
Dzieci wolą uderzyć w siebie, byle nie skrzywdzić rodziców lub dopuścić do siebie, że nie są oni doskonali. Stąd się biorą choroby i działania autoagresywne. Za mną zamknęły się drzwi, za którymi tak żyłam. Blogooblatywacz napisał, że zerwał kontakt ze swoimi rodzicami. To jest jedno wyjście i jeśli ono jest drogą do Szczęścia dla dziecka, niech takie będzie. Jestem w sytuacji, w której nie chcę tego robić, nie ma zresztą takiej konieczności. Okazało się, że bez tego kroku mogę samodzielnie stanąć na nogach. Nie mam jednak już ochoty grać. Nie zmienię bowiem tego, co JEST faktem: nikt, kto uczynił mi zło - w tym i moja matka - nie miał prawa tego zrobić, tak samo jak ja nie mam prawa krzywdzić innych. Ona miała go najmniej, a uczyniła najwięcej zła. Nie ma sensu doszukiwania się sensu głębszego. Nie wolno jej było tego wszystkiego zrobić, wychować mnie na kalekę i sprawić mi tyle cierpienia. Koniec dyskusji. Mnie zaś nie wolno pozwalać jej robić tak dalej, nie wolno mi wciąż być ofiarą.
Nie mogę powiedzieć, że wracam do życia. Nie, ja tego życia nie znam. Żyć znaczyło cierpieć. Zaczynam rozumieć, że żyć znaczy coś innego. Jestem poza piekłem zbyt krótko, by oswoić się z nową rzeczywistością. Dotykam jej od jakiegoś czasu, ale nieśmiało i bez przekonania. Jeszcze rażą mnie rzeczy normalne, jak słońca człowieka po długim przebywaniu w ciemności. Rozpoznaję jednak już swoje odbicie w lustrze.
https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości