Podobno rodziców się nie wybiera. Podobno... Jakieś dziesięć lat temu zajmowałam się trójką dzieci, dorabiając na studiach do nędznych dziennikarskich wierszówek. Któregoś dnia, gdy siedziałam z najmłodszym i czekałam na jego matkę, która nareszcie zwolniłaby mnie z tego zajęcia, usłyszałam pytanie: "Czy mama dziś wraca?", a gdy odparłam twierdząco, padły słowa, których nigdy nie zapomnę: "Szkoda. Wolę być z tobą niż z mamą".
Kiedy nie myślę o niej jak o matce, ale o jakiejś znajomej, która nie ma na mnie ŻADNEGO wpływu (bo jej go odcięłam i odcinam za każdą próbą ponownego maltretowania mnie), odczuwam do niej nawet sympatię. Mam wówczas coś na kształt zrozumienia, tak jak rozumie się kobietę z podobną historią życia, uwikłaną w rodzinne toksyczne schematy. Mogę z nią pójść na kawę, mogę ją zaprosić do siebie na Boże Narodzenie i wiem, że spędzimy je miło i wesoło, mogę ją wysłuchać... ale za żadne skarby nie wolno mi wchodzić w to "coś", co miało miejsce kiedyś tam, a co nazywano relacją matka-córka. Mnie się słowo "matka" kojarzy fatalnie, bo kojarzy mi się z nią. Dziś rozumiem, że będę miała problem z byciem matką, choć podobno matkuję, komu się da, czuję się odpowiedzialna za ludzi, pomagam - nawet skutecznie, a nawet się zdarza, że ktoś powie do mnie "mamo". Taka jestem, tak się do innych odnoszę, wiele wymagam i wiele daję. Jednak wiem, że mam w sobie blokadę na bycie matką "oficjalną", bo nie chcę być NIĄ, tą, która mnie urodziła i zrobiła ze mnię tę kalekę, którą jestem.
Jeśli jednak będę miała "własne" dzieci, które urodzę bądź adoptuję, chciałabym, aby mogły mnie wybrać i powiedzieć: "tak, ciebie chcę", a jeśli tego nie zrobią, to będę mogła mieć pretensje tylko do siebie. Nie chcę nikogo przymuszać do oddawania mi czci, jeśli ja sama jemu tej czci nie oddaję. Nie mam zamiaru nikogo karać słownie ani wielodniowym milczeniem za to, że powie do mnie "mamo", a nie "mamusiu", bo się w rozmowie zapomniał...
Komentarze
Pokaż komentarze (9)