Zasznurowana Zasznurowana
410
BLOG

Zawsze chciałam umrzeć...

Zasznurowana Zasznurowana Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Lęk jest "normą". Życie bez lęku to coś mało mi znanego, to może jakieś przebłyski, chwile z dzieciństwa... no i kilka skrzętnie notowanych momentów z ostatnich dwóch lat. Staram się je zapamiętać, utrwalić, żeby się oswoić z tym, czego chcę, a czego nie znam.

Boję się matki. Umieram ze strachu, gdy na komórce widzę wyświetlający się jej numer. Trzydzieści lat skończyłam dawno temu, a dopiero teraz to sobie uświadamiam. Bałam się jej od samego początku, bo czułam, że w jej zachowaniu jest jasny przekaz: zależysz ode mnie, beze mnie umrzesz, a jeśli mi się sprzeciwisz - zabiję cię. Każde więc jej zniknięcie na dłużej jawiło się jak odcięcie mnie od życiodajnej pępowiny. A opuszczała mnie od zawsze. Ciągle były jakieś wyjazdy albo zawoziła mnie do dziadków i siedziałam tam, ponad pięćset kilometrów od niej, całymi tygodniami. Chorowałam wówczas. Gwałtownie, z gorączką, biegunką i wymiotami... A ona potem robiła mi z tego powodu wyrzuty, mówiła: "O, to z tęsknoty za mną. Jakbyś nie mogła wytrzymać przez chwilę beze mnie". Ale to było pozorne. Widziałam, jak na jej twarzy gości wyraz niekłamanej satysfakcji - tak! udało się! jest moja! We mnie zaś znowu coś "kilkało" i już wiedziałam, jak jeszcze można ją zadowolić... i nie zadowolić. Proszę sobie wyobrazić, jakiego rozdwojenia jaźni można dostać od tych sprzecznych przekazów. Jeśli ktoś ma dzieci, to wie, że one czytają z dorosłych jak z otwartych ksiąg, żadne kłamstwo nie przejdzie.

Dzieci mają jednak jeszcze jedną cechę: za wszelką cenę chcą chronić swoich rodziców, nawet jeśli są oni najgorszymi oprawcami. Robią to, by chronić też siebie, bo dopuszczenie do ich świadomości faktu, że rodzice są źli, jest zbyt trudne do uniesienia. Ale oczywiście dzieje się to ich kosztem - bardzo wysokim w dodatku. Wolałam więc przyjąć te jej kłamstwa, niż otwarcie mówić: coś mi się nie zgadza w twoich zeznaniach. Poza tym każde moje postawienie się kończyło się wybuchem jej "świętego matczynego gniewu", który zabijał mnie i tłamsił. Wolałam tego uniknąć. I tak właśnie rodzą się choroby autoagresywne, jak depresja, Pamiętam, że moja pierwsza myśl o śmierci pojawiła się, gdy poszłam do zerówki. Nigdy tego nie zapomnę. Miałam pretensje do Boga, że ciągle żyję, że mnie nie zabrał, chociaż Go prosiłam. Modliłam się, żeby stało się to po Bożym Narodzeniu, bo te Święta bardzo lubiłam. Potem zrobiło się tak, że błagałam, by Świąt nie dożyć. Dla mnie karą największą zawsze było życie...

No i teraz proszę sobie wyobrazić, że spotykam człowieka, którego zachowania wobec mnie są identyczne, a w dodatku to nie ja matkuję, ale on. IDEAŁ! To znam, w tym się odnajduję, takiego chcę... tylko czemu tak boli? Mówią, że miłość musi boleć.Długo do mnie dociera, że Miłość uszczęśliwia i daje wolność, bardzo długo.

Niestety, prawda jest taka, że odnajdywałam się tylko w lęku. Nie wiedziałam, że dom jest po to, by można się było w nim schronić bezpiecznie, a nie po to, by z niego uciekać i tego uciekania też się bać, bo oprawca domaga się i tego, bym zarabiała pieniążki w świecie na płacenie jego długów (bo akurat jest uzależniony od brania kredytów), a z drugiej, bym bez przerwy przy nim była (bo akurat jest wampirem, który najchętniej żywi się moim bólem). Cokolwiek bym nie zrobiła, było źle... a najgorsze jest to, że sama zaczęłam się podobnie zachowywać. Kiedy widzę, że ktoś się mnie boi, mam satysfakcję, że nad nim góruję. Do tej świadomości też długo dochodziłam. Moja agresja była formą tarczy ochronnej przed ewentualnym wrogiem, dlatego gdy widzę dziś kogoś agresywnego, wiem, że boi się znacznie bardziej niż ja.

To lęk jest moim gorsetem. Ściska mnie czasem tak strasznie, że nie mogę oddychać. Boję się nie bać. Boję się nawet sobie wyobrazić sytuację, w której wracam do domu i na widok świecącego się w moim oknie światła nie mam w żołądku skurczu strachu. Mieszkam od roku z ludźmi, których naprawdę nie muszę się bać, którzy nawet są odporni na moje wybuchy i fochy, na których zawsze mogę liczyć... Ale oswajanie się trwa dłużej niż mi się zdawało. Chciałam uciekać kilka razy. Za każdym zatrzymywał mnie rozum: po co? co ci złego zrobili? przecież są normalni... I powoli docierało do mnie, że to tylko moja głowa projektuje sobie coś, czego nie ma. Podobnie było z pracą. Nie ma się do czego "przyczepić", to nie toksyczne środowisko, żaden korporacyjny koszmar, a jednak ciągle walczę z chęcią ucieczki. Mogę - jako w pełni wolny człowiek - powiedzieć sobie "chcę tam być, nic nie muszę".

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości