Zasznurowana Zasznurowana
1068
BLOG

Toksyczna matka

Zasznurowana Zasznurowana Rozmaitości Obserwuj notkę 5

Całe życie udaję. Nauczyłam się chować z uczuciami i z każdym złym stanem, w jakim byłam czy jestem. Nikt nie wiedział, że chorowałam na depresję, że trwało to ponad dziesięć lat... Do tego stopnia jestem uszkodzona, że nawet nie umiem "uczciwie" chorować. Otworzyłam się przed terapeutą, tylko przed nim. Inni nie chcieli tego słuchać, co próbuję im powiedzieć. Dziś wiem, że takimi "innymi" się otaczałam, którym wygodniej było widzieć mnie silną i zawsze zaradną, wychodzącą obronną ręką z każdego kłopotu, a do tego jeszcze niosącą na swych barkach całe nieszczęście tego świata. Było im to potrzebne. Mnie pewnie też... bo chroniło mnie to przed "rozpoznaniem".

Dziś dociera do mnie, że chcę być wśród ludzi, przy których bezpiecznie być rozpoznaną - słabą, czasem rozklejającą się, ale nade wszystko poranioną. Jest lepiej, to na pewno. Jestem w stanie więcej zdziałać, gdy sama przed sobą otwarcie przyznaję się do swych niemocy i niedociągnięć. Mogę wówczas zająć się tylko tym, co mogę, a nie tym, co mi się wydaje, że mogę. Dzięki temu także doszłam do momentu, gdy uświadomiłam sobie, że nie nadaję się do jakiegokolwiek związku... bez względu na to, jak bardzo bym tego chciała. To mnie uwolniło na rozważenie tego, dlaczego tak się dzieje, co robię źle i jaki jest wspólny mianownik wszystkich moich porażek.

Jest coś, co łączy z pozoru niepodobne do siebie historie. To smutne, że potrzebowałam aż tylu lat i długich miesięcy cierpienia, żeby to pojąć. Obudzić się któregoś ranka z całkowitą jasnością swojego położenia, gdy znikają wszystkie złudzenia i nadzieje, gdy wydaje się, że nie ma po co wstawać, bo umarło wszystko, za czym do tej pory goniłam... A potem trzeba dopuścić do siebie myśl, że żeby się z tego podnieść, potrzeba mi kolejnym długich lat i miesięcy mozołu. Bo jestem jak dziecko, które się dopiero urodziło i które powoli zaczyna rozumieć, na czym polega prawdziwe życie.

Wspólny mianownik dla tych kilku związków, trwających dłużej lub krócej, które dziś jawią się jak piramidalna pomyłka, miał zawsze dwa elementy. Jeśli obydwa pojawiły się razem, mnożyły się niejako - "zakochiwałam" się mocniej. Obydwa wzięły się oczywiście z relacji z matką (ojciec mnie nie wychowywał). Kiedy miałam sześć lat po raz pierwszy zdarzyło się coś, co trwało przez większą część mojego życia: udzieliłam mojej matce pouczenia i ona poczuła się z tego powodu tak strasznie szczęśliwa i zadowolona, że w mojej głowie "kliknęła" informacja tej treści: "zauważyła mnie! nareszcie jestem dla niej ważna!" Odwróciły się role. Rozpoczął się nasz sekretny taniec - ty robisz krok i ja robię krok, i tylko my dwie wiemy, o co chodzi. Co się działo w głowie mojej matki, kiedy byłam jej nauczycielką i przewodniczką? Czuła ulgę, że nie musi tego wszystkiego nieść sama, że ma oto zesłanego z Niebios mentora i jeśli będzie się go słuchać, to nie zginie. I dziś rozumiem, że o to jej chodziło przez cały czas. Była zła, gdy byłam "tylko" dzieckiem, które się myli, źle się uczy, samo z siebie nie radzi sobie z otaczającym je światem. Obarczyła mnie niewyobrażalnym ciężarem, za co nigdy nie wzięła odpowiedzialności. Bo jak miała wziać, skoro to ja za wszystko miałam być odpowiedzialna? Ona NIGDY nie była matką - ja NIGDY nie byłam córką.

To bardzo skrótowe wyjaśnienie, ale wystarczające, by pojąć, co się wydarzyło, gdy zakochałam się w Panu przemocowym i dlaczego trwało to wszystko tak długo. U niego zadziałał czynnik, o którym pisać na razie nie chcę, ale był wystarczająco silny, że gdy znowu poczułam w głowie owo "kliknięcie", nastąpiła eksplozja uczuć, coś jak wynik równania "erównasięemcekwadrat". Tyle że w tym przypadku to nie ja pouczałam - zostałam pouczona, poczułam się bezpiecznie... przez moment. Bo oczywiście mężczyzna okazał się bardzo szybko typem niezrównoważonym emocjonalnie, tak podobnym do mojej matki w swym nieokreśleniu wobec mnie, a jednocześnie wielkim określeniu, że w tym pokrętnym układzie od razu poczułam się "jak w domu". Bo stabilnym gruntem dla naszych stóp nie jest ten stabilny naprawdę, ale ten, który znamy najlepiej.  

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Rozmaitości