Czytałam niedawno o kobietach, które wyleczyły się z raka piersi. Ze zdumieniem odkryłam fakt, że ten powrót do życia jest dla nich szalenie trudny. Nie mogą się pozbierać, odnaleźć w tej rzeczywistości, która jeszcze w czasie choroby była ze swymi błahostkami czymś odległym wobec perspektywy śmierci. Wydawało się wówczas, że jedyne, o czym można marzyć, to powrót do normalności, bycie znowu zdrową... Podobnie jest z żołnierzami wracającymi z wojny, nie potrafiącymi odnaleźć się w pokojowych warunkach, kiedy nie ma realnego zagrożenia, gdy nikt nie strzela i nie jest się na ciągłym czuwaniu. Miotają się, szukając kolejnych silnych emocji, tęsknią za adrenaliną.
Podobnie jest ze mną. Dopadła mnie depresja. Przyszła w chwili, w której nie powinna zagościć, ponieważ właśnie znalazłam się w miejscu swojego życia, do którego przez ostatnią dekadę tak zawzięcie zmierzałam. Nic ani nikt nie bylł w stanie mnie zatrzymać. I udało się: wyszłam z (prawdziwej) depresji, uwolniłam się od toksycznych relacji z matką, a potem z mężczyną (mężczyznami w ogóle), znalazłam dobrą pracę i w ogóle zaczęłam funkcjonować w normalnym świecie, nie odstając nareszcie jak jakiś ostatni dziwoląg. I co? Jak imadło ściska mnie smutek i zniechęcenie. Chodzę rozżalona i skłonna do wybuchów złości. Całe moje jestestwo domaga się znowu walki, której JA już nie chcę. Moja psychika mnie nie słucha, uczuć nie zmienię. Muszę to po prostu przejść.
Stając nareszcie na stabilnym gruncie, oddychając powietrzem wolności, bardzo szybko zorientowałam się, że coś jest nie tak. Czy myślicie, że ktoś na tym brzegu na mnie czekał? Oczywiście, że nie! Przez te wszystkie lata, gdy toczyłam swoją wojnę, kierując swą małą łódeczkę nareszcie na stały ląd, życie biegło normalnym rytmem, wszyscy urządzali się tak, jak powinni i jak chcieli. I tak okazało się, że kobiety w moim wieku mają rodziny albo od lat siedzą w klasztorze, mężczyźni z mojego rocznika to łysiejący już, często podtatusiali, faceci, na których nie mam ochoty nawet patrzeć. Jestem opóźniona. Jestem daleko w tyle, za całym tym peletonem, który zmierza do jakiegoś bliżej nieokreślonego celu... I świat zdaje się mieć do mnie pretensje, że jestem w tym ogonie, zapominając, że przecież jeszcze rok temu nie było mnie nawet na liście zawodników.
Rozsądek mówi, żeby nie przyśpieszać niczego. Ale emocje czasem biorą górę. Codziennie są łzy i zaciskanie zębów, gdy widzę, jak wciąż nie mogę nawet pomarzyć o niektórych rzeczach. Nie żałuję tej walki, tych lat poświęconych na stanięcie na nogach... ale jest mi ich żal. Po prostu. Po ludzku. To już nigdy nie wróci. Zawsze będę już tylko starsza, a w dodatku poraniona. I zawsze będą ci, którzy mają pretensje. Nie chcę znowu wracać do tej walki. Wolę tę żałobę po minonym życiu przejść świadomie, bez znieczuleń. Bo wciąż tli się nadzieja, że to wszystko kiedyś minie...
https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości