Zakupy na weekend zwykle robię w piątkowe popołudnie.
Po pierwsze dlatego, że lubię, po drugie, i co może ważniejsze żeby w sobotę, a już w niedzielę obowiązkowo nie zawracać dupy zaprzyjaźnionym paniom kasjerkom w okolicznych sklepach.
Lubię ten swobodny kilmat rozpoczynającego się weekendu, gdzie leniwa nutka dekadencji przenika się subtelnie z elektryzującym oczekiwaniem na tę jedyną i wyjątkową noc tygodnia ...
Przy kasach w marketach czuć podniecenie niczym w boksach startowych na Służewcu czy Partynicach. Młodzi i ci mniej młodzi targają z determinacją i wprawą himalajskich Szerpów do zajmujących każdy centymetr kwadratowy powierzchni parkingu samochodów zgrzewki browarów i siatki pełne przyjemnie pobrzękującego szkła ...
Piątkowe popołudnia mają w sobie jakiś element z niepowtarzalnego klimatu Wigilii, czy Sylwestra ... Ludzie tak leniwie się śpieszą i są dla siebie raczej uprzejmi jak w święta ;)
Lubię je.
Tak było i tym razem.
Po odejściu od kasy, lżejszy o dwie stówki swobodnie dryfowałem w kierunku piekarni.
Po pyszny krojony pszenny chleb dla moich bliskich i razowy na zakwasie dla siebie.
Myślami byłem już w domu. Wygodnie rozwalony w ulubionym fotelu ze szklaneczką bursztynowego Ballantines'a ( tak, wiem. Istnieją lepsze, droższe i smaczniejsze :) czekałem na projekcję opowieści o Wiktorze Bucie, obrzydliwie bogatym, ukraińskim handlarzu bronią.
Tak sobie dryfowałem, z wolna omijając ławeczki z zażywającymi chłodu klimatyzowanego wnętrza staruszkami, po drodze inkasując zwyczajowy, acz słodki uśmiech od czarującej brunetki ze stoiska z telefonami komórkowymi.
I dobiłem.
Dobiłem wózkiem do lady, niczym do kei w przyjaznym, bezpiecznym, starym porcie.
Rozejrzałem się po asortymencie, całkiem zupełnie niepotrzebnie jak wtedy jeszcze myślałem, bo znam tę piekarnię jak nie przymierzając własną kieszeń.
Pomiędzy rumianymi bochnami pachnącego chleba, koszami pełnymi okrągłych , uśmiechniętych bułek, ladami wypełnionymi rozkosznie kalorycznymi słodkościami uwijały się dwie dziewczyny w kolorowych fartuszkach ,rozładowując korek jaki powstał przy kasie przez spragnionych chleba naszego powszedniego obywateli ...
Czas oczekiwania na realizację aprowizacji zabijałem spokojnym przeglądem kolorowych ( nomen omen ) półek z ciastami, galaretkami i sernikami ...
I wtedy ujrzałem to :
Nie dowierzając własnym oczom spojrzałem raz jeszcze.
Potem wokół i jeszcze raz na przedmiot mojego oburzenia.
Czy poza mną nikt tego nie widzi ?
Halo ?
Byłem świadkiem, ba ! można rzec nawet uczestnikiem ohydnego incydentu o zabarwieniu rasistowskim w centrum wielkiego miasta w samym prawie środku Europy ...
Dyskretnie rozejrzałem się jeszcze raz ...
Ktoś , coś ?
Nikt, nic.
Sami zasrani rasiści wokół. Do tego szowiniści i chamy.
Pewnie z ONR-u. Albo Młodzieży Wszechpolskiej.
Ta babcia przede mną nawet miała jakieś takie antysemickie rysy a koleś za mną przez cały czas prowokująco milczał.
Dobra, pomysłem.
Jak tak, to tak.
I zamierzałem jak instynkt samozachowawczy nakazywał spie*dalać stamtąd gdzie pieprz rośnie, Aż nagle przypomniałem sobie, że czasy się zmieniły :)
Rządzą nasi.
Ha !
- Chleb krojony, razowy, dwie bułki z rodzynkami i .....
Sześć cycuszków murzynki :) a jak.
Pani uśmiechnęła się porozumiewawczo i wpakowała cycki do kartonika.
Co wam będę dalej opowiadał ...
Jak niedawno wspominałem nie lubię wielkich słów. Ale nie używając wielkich słów zwyczajnie nie da się tego opowiedzieć.
Cycuszki murzynki są fenomenalne.
Weszły na stałe do naszego sobotnio - porannego rytuału kawowego ...
I wiecie co ...
Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych może mnie zwyczajnie pocałować w dupę.
Miłej soboty.
Ronin.
Inne tematy w dziale Rozmaitości