Ronin. Ronin.
1962
BLOG

"Kondotierzy Ery Dolara" - Najemnicy "Męskiego Świata"

Ronin. Ronin. Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

 

 

 

  

Dziś kolejna odsłona z cyklu „Najemnicy Męskiego Świata” … opowieść o „Psach Wojny” …



 

Osoby pokroju Grunberga nie lubią udzielać wywiadów. Amerykańskiemu pisarzowi Robertowi Peltonowi dopiero po 2 latach starań udało się dostać zaproszenie do jego posiadłości. Stoi ona na wyspie Guernsey, miniaturowym raju podatkowym na środku kanału La Manche.

 

Michael Grunberg to specjalista od doradztwa finansowego i międzynarodowego prawa podatkowego. Był głównym doradcą biznesowym firmy Executive Outcomes, a potem Sandline International. Był osobą, bez której firmy te nie byłyby w stanie efektywnie działać.

 

Michael i jego szefowie latali biznes class na spotkania z politykami afrykańskich państw. Przedstawiali ofertę, rozmawiali, negocjowali ceny. Załatwiali prywatne armie, broń, w ciągu kilku tygodni byli w stanie przygotować operację wojskową w dowolnym punkcie Afryki czy Azji. Inkasowali od trzecioświatowych rządów zaliczki i zapłaty w gotówce lub koncesjach na cenne złoża. Przez niektórych Grunberg może być nazwany księgowym najemników.

 

Pelton zapytał go raz: "Czy widziałeś film Psy Wojny?"

 

Michael zdziwił się. "Nigdy nie słyszałem. O czym to?"

 

Wojenne korporacje:

 

Do szeregów "psów wojny" nie trafia się dziś przez werbowników z CIA dzięki rozmowie w knajpie, gdzie zbierają się złamani życiem w społeczeństwie weterani. Wojna staje sie biznesem takim, jak każdy inny. Firmy zatrudniające najemników mają eleganckie biura w Waszyngtonie, Londynie i Moskwie, działy PR, strony w internecie, zatrudniają adwokatów i sekretarki. Ba, nawet emitują swoje akcje na giełdzie. Ich żołnierze jak dawniej wysyłani są w spalone słońcem i bombami piekła wojny.

 

Czarne wojny:

 

Szefem Michaela był Anthony Buckingham. Angielski lord, były komandos, kierowca rajdowy, nurek oceaniczny, który zbił miliony w latach 70. na ropie naftowej. To od jego kontraktów w Angoli zaczęła się Executive Outcomes.

 

Gdy rebelianci z UNITA zajęli tereny, gdzie Tony kopał diamenty, rozwiązanie było jedno - znaleźć sprawną ekipę najemników, kupić im broń, i ich rękami odbić kopalnie. Eeban Barlow, oficer tajnej policji RPA z czasów apartheidu został wspólnikiem Tonego. On wiedział, kto najlepiej nadaje się do wysłania do Angoli - kumple z "32".

 

Trzydziesty drugi batalion armii RPA był zbieraniną zuchwałych szaleńców i miłośników wojny. Oddziały tej jednostki składały się z białych oficerów i czarnych żołnierzy. Były wysyłane do sąsiednich krajów, by wywoływać tam chaos i zniszczenie. Plutony pieszych, uzbrojonych po zęby (standartem uzbrojenia był karabin z podwójnym magazynkiem, 12 dodatkowych magazynków na pasie i szelkach, i dwa razy tyle w plecaku) komandosów szły przez busz i sawanny, wyżynajac napotkane obozy komunistycznych rebeliantów.

 

Gdy apartheid upadł, tysiące weteranów batalionu poszło do cywila, aby w wiekszości gnić na bezrobociu. Gdy Executive Outcomes zaprosiło w swoje szeregi członków "32", nie brakło chętnych do "nietypowej roboty". Szcześliwcy polecieli do Angoli z bombami, moździerzami i karabinami szturmowymi. Akcja wyglądała jak za starych czasów w 32 batalionie. W ciągu kilku miesięcy najemnicy rozprawili się z rebelią.

 

Executive Outcomes zgarnęło miliony, sławę i ustanowiło nową jakość w historii wojsk zaciężnych. A potem... wszystko się sypnęło. EO jeszcze funkcjonowała, lecz panowie w białych kołnierzykach mieli już nowy pomysł.

 

Sandline:

 

Pomysł narodził się przy obiedzie, który jedli we włoskiej restauracji w centrum Londynu Tim Spicer (ex-oficer SAS i weteran wojny na Falklandach), Simon Mann (kolejny starannie wykształcony londyński gentelman, który dziś siedzi w więzieniu w Zimbabwe za próbę zamachu stanu), oraz Tony Buckingham. Trzej panowie doszli do wniosku, że Executive Outcomes nie czeka wielka przyszłość, bo kojarzy się z rasizmem, apartheidem i łamaniem praw wojny. EO było zbyt znane i budziło zbyt wiele negatywnych emocji. Potrzebne było coś nowego, odcięcie się od przeszłości. Tym miała być firma Sandline International. Żołnierze, dowódcy i strategie pozostały te same. Dla uniknięcia płacenia podatków przedsiębiorstwo zarejestrowano na wyspach Bahama. Biuro otworzono w Londynie, tuż koło pałacu Buckingham.

 

Jednak sukces Sandline był umiarkowany. Rząd Papui Nowej Gwinei zatrudnił komandosów Sandline, aby odbili zajętą przez rebeliantów wyspę Bouganville, gdzie stała kopalnia diamentów. Jednak gdy publika w biednym kraju dowiedziała się, że rząd zamierza zapłacić 36 milionów dolarów zagranicznej kompanii najemników, wybuchły zamieszki, pokazowo aresztowano przybyszów, a potem deportowano ich.

 

Tim Spicer spędził szereg miesięcy w więzieniu za... nielegalne posiadanie pistoletu. Umknęło jakoś uwadze sędziów, że ten sam człowiek przywiózł do ich kraju ponad 50 ton najnowocześniejszego uzbrojenia.

 

Po skandalu, jakim skończyła się ta akcja (Grunberg co prawda zmontował grupę prawników i wyciągnął od rządu Papui całość pieniędzy za zerwany kontrakt) liczba zainteresowanych klientów znacznie spadła.

 

- Przyszłość Sandline to drobne kontrakty na treningi i ekspertyzy - mówił Grunberg w rozmowie z Peltonem - Co pięć lat większa robota, na której zarobimy. To będzie jakiś dyktator małego kraju III świata... Ale on nie zadzwoni, zanim nie usłyszy ognia kałasznikowów pod swoim oknem.

 

Gdy 11 września 2001 rozpoczęła się wojna z terroryzmem, szybko stało się jasne, że firmy PMC mają swoją przyszłość nie w zleceniach dla trzeciego świata, a w kontraktach dla mocarstw toczących wojny w trzecim świecie.

 

Już wtedy dało się zauważyć ciekawe zjawisko. Łączne obroty słynnej z prasy i telewizyjnych reportaży Sandline uzyskiwane z 4 wojen wynosiły niewiele ponad 120 mln dolarów - i jeszcze były trudności, by te pieniadze w ogóle ściągnąć. W tym samym roku zysk amerykańskiego Dyncorp był 15-krotnie wyższy.

 

Tak zaczął się boom w prywatyzacji wojny.

 

Jaki jest sekret sukcesu amerykańskich firm PMC?

 

Rada jest jedna.

 

Miej znajomości w Pentagonie i inwestuj w dobre PR.

 


Irackie Eldorado:

 

W roku 2005 rynek PMC osiagnął wartość ponad 100 miliardów dolarów. To są gigantyczne pieniądze. Suma prawie 30-krotnie większa, niz budżet polskich sił zbrojnych, i blisko 40 procent budżetu armii Stanów Zjednoczonych.

 

Największe amerykańskie PMC, jak Halliburton, Blackwater, Dyncorp, Vinell czy MPRI mają biura w Waszyngtonie i obozy treningowe rozsiane po Stanach. Ładują miliony dolarów w lobbing, mają potężnych protektorów na kapitolu; Zatrudniają na wysokich stanowiskach emerytowanych generałów którzy mają duże wpływy w Pentagonie. Jedzenie obiadów z właściwymi ludźmi z rzadu, unikanie i wyciszanie skandali, dbanie o dobry wizerunek zapewniają otrzymanie kontraktów na sumy o wielu zerach.

 

Irak był pierwszym konfliktem, który przyciagnął masową liczbę PMC. Ocenia się, że w Iraku działa wciąż około 15 tys. kontraktorów. To dwa razy więcej, niż kontyngent brytyjski i 12 razy więcej, niż polski.

 

Praca dla PMC jest otwarta dla doświadczonych specjalistów wojskowych w różnych specjalizacjach. Standartem są płace 500-800 dolarów za dzień akcji. Praca tego typu to nie jest jednak zabawa, co odpowiada za dużą rotację chętnych, z których większość nie zostaje w Iraku dłużej niż pół roku. Kontraktorzy wykorzystywani są do maksimum. Codzienność to ekstremalny stres, wielogodzinne zadania i ciągłe nadstawianie głowy. Przykładowo ochrona prezydenta Afganistanu Hamida Karzaja co kilka tygodni statystycznie musi odpierać zbrojne zamachy.

 

Kontraktorzy to zazwyczaj ochroniarze. Ich zadania obejmują konwojowanie ciężarówek dowożących zaopatrzenie do amerykańskich baz wojskowych, obstawa dla VIP-ów, straż dostępu do "Strefy Międzynarodowej", lotnisk, instalacji naftowych, siedzib firm.

 


Żołnierze irackiej fortuny:

 

Zarobki w firmach kontraktorskich są 5-8 razy wyższe niż w armii, zakres obowiazków jasny, kontrakty krótkie i nie trzeba czyścić żadnych kibli. Brytyjskie siły specjalne SAS liczą około 300 komandosów. Tymczasem dwa razy tyle weteranów SAS pracuje obecnie w rozmaitych firmach PMC. Oficjalnie, są cywilami.

 

O zabitych czy rannych kontraktorach mało kto słyszy, a zazwyczaj straty te nie są nawet publicznie ogłaszane, zachowane jako tajemnica firmy. Od tysięcy lat jest ten sam plus wynajmowania do brudnej roboty najemników. Są do zastąpienia i nikt po nich nie płacze.

 

Ochrona konwojów jadących przez Irak to jeden z najgroźniejszych (jak i najlepiej płatnych) zawodów na świecie. Ogłoszenie, zachęcające do tej pracy jedna z dużych PMC opublikowała na forum strony internetowej specialoperations.com.

 

"Konwoje ochrony z Kuwejtu do Iraku, do Nasyrijah, Bagdadu, Rasafa, Hilla i Kut. Konwój jedzie 8 dni w obie strony, jazda w dzień, w nocy postoje w chronionych bazach. Siły Koalicji ochraniają tereny w Cedar i Scanii, a firma wszystko pomiędzy. Konwój to 20-30 ciężarówek plus dwa samochody ochrony (z przodu i z tyłu), oznaczenia pojazdów jak dla Sił Koalicji. W każdym samochodzie 3 ludzi ochrony. Każdy pojazd ma karabin maszynowy na platformie 360 stopni ostrzału, oraz każdy kontraktor jest uzbrojony w broń automatyczną"...

 

Eksperci z forum specialoperations.com nie zostawiają na tej ofercie suchej nitki. "Zbyt słaba ochrona, zbyt duże ryzyko" - piszą jedni. "Te firmy nie wiedzą jak robić to, co robią, ale robią wielką forsę robiąc to" - komentuje inny.

 

Nowicjusz trafia jak w ruletce. Są rozmaite zarobki, warunki, umowy i traktowanie. Niektóre PMC oszukują pracowników. Nie ma odszkodowań, po śmierci najemnika jego rzeczy prywatne giną jako "własność firmy", konto bankowe w Kuwejcie nabite zarobionymi pieniędzmi znika bez śladu...

 

Najemnicy z forum specialoperations.com ostrzegają się nawzajem: "Sprawdź, czy w twojej umowie jest oznaczone, że firma płaci compensation package (transport do strefy wojny i spowrotem, mieszkanie, jedzenie na miejscu) bo jeśli nie, to może się okazać, że od całego zarobku obetną ci na końcu 80 tys. dolarów za te rzeczy"...

 

Kontrowersje budzi zawsze fakt, że prywatyzacja wojny oznacza przekazanie odpowiedzialności w ręce korporacji, których głównym motywem nie jest honor wojskowy czy patriotyzm, a po prostu profit.

 

Firmy oszczędzają na sprzęcie. Dyncorp był oskarżony przez jednego ze swych byłych pracowników o zatrudnianie w załogach naziemnych osób nie mających żadnego doświadczenia w mechanice - byłych kelnerów, kasjerów i ochroniarzy z supermarketów. Te osoby odpowiadaly za konserwacje i przygotowanie do lotu smiglowców i samolotów uczestniczacych w misjach bojowych.

 

Firma Kellog Brown (część holdingu Halliburton, zatrudniającego 100 tys ludzi i robiącego ok. 16 mld dol rocznie) od lat jeździ z armią USA na jej wszystkie wojny, budując bazy, lotniska, dostarczając żołnierzom całości zaopatrzenia. Pierwsi w każdej nowej strefie wojny lądują nie żadni komandosi, a właśnie ludzie Kellog. To dzięki tej firmie w amerykańskiej armii nie ma już wojskowych specjalności kucharzy, dostawców, a żołnierze nie muszą sami budować sobie baz.

 

Jakość wykonywania zadań jest bardzo wysoka. Amerykański oddział przybywa na miejsce do gotowych koszar wzniesionych w ekspresowym czasie, nie zdarzają się opóźnienia w dostawach, a stołówki w bazach w Iraku budzą zachwyt wielkimi telewizorami, i różnorodnością jedzenia włącznie z 7 smakami lodów na deser. Kellog Brown jednak jest znany z zawyżania liczebności pracowników i cen produktów, bo zysk firmy jest procentem od wartości kontraktu.

 

Inne firmy, pracujące na krótkoterminowych kontraktach (często zlecanych przez wieksze firmy) oszczedzają na sprzęcie i ludziach. Tworzą się całe piramidy pod-kontraktów. Wielka PMC wygrywająca potężny kontrakt zleca jego poszczególne segmenty mniejszym firmom, a te - jeszcze mniejszym.

 

Każdy bierze swoją prowizję i nie musi nic robić a na samym końcu jest kilkunastoosobowa ekipa najemników odwalających "czarną robotę".

 

Na świecie potworzyła się niezliczona ilość korporacji PMC. Gigantów jest kilka. Reszta to niezliczona ilość rejestrowanych w rajach podatkowych "korporacji wirtualnych", nie mających ani infrastruktury, ani arsenałów, ani stałych pracowników. Mają stronę WWW, komputerową bazę potencjalnych najemników. Gdy dostają kontrakt, zatrudniają ludzi, kupują broń (w imieniu klienta), i jadą na wojnę.

 


Zawodowcy i kowboje:

 

Latem 2003 brytyjski kontraktor, były komandos SAS został zatrzymany przez 2 bandytów na drodze pod Bagdadem. Brytyjczyk wysiadł z samochodu i udał, że się poddaje. Gdy bandyci zbliżyli się, wyciagnął ukryty pistolet i zastrzelił pierwszego, drugiego postrzelił a potem dobił rannego ciosami pałki.

 

W grudniową noc 2003 w Bagdadzie 2 kontraktorzy podczas patrolu schwytali kryminalistę, który był ścigany za porywanie i sprzedawanie dzieci. Najemnicy na początku sami wymierzyli mu sprawiedliwość, katując go do nieprzytomności, i dopiero potem odstawili zalaną krwią ofiarę na posterunek irackiej policji.

 

Na wojnie często wydarzenia wymykają się spod kontroli. W sytuacji krytycznej kontraktorzy mogą liczyć tylko na siebie. Brian Bolquist został zatrudniony przez Dyncorp i wysłany do Liberii. Gdy w stolicy wybuchły walki, szefostwo firmy opuściło biura i uciekło za granicę. Drobny podwykonawca Brian został zapomniany wraz ze swoimi ludźmi. Telefony w centrali firmy w Stanach milczały. Gdy Brian ze swoimi ludźmi dotarli na lotnisko z zamiarem wydostania się z kraju, terminal był zamknięty. Kontraktorzy uzbroili się zbierając karabiny z ulic, gdzie leżeli martwi rebelianci. Zabarykadowali się w ambasadzie i bronili tam, dopuki nie przybyła amerykańska armia.

 


Koniec "psów wojny":

 

Dziś armia amerykańska bez pomocy firm PMC nie byłaby w stanie funkcjonować. PMC nie tylko zdejmują z wojska obowiązki zaopatrzenia, budowania baz czy ich ochrony, prywatne firmy zastepują też żołnierzy w kuchniach, magazynach, obsługują skomplikowane systemy broni i lotnictwa, zapewniają nawet tłumaczy i sprzątaczki. Armia może zająć się tym, do czego jest przeznaczona - do walki. Dziś nie ma miejsca na pytanie, czy prywatyzacja armii jest słuszna, czy nie. Ona jest rzeczywistością.

 

Od kiedy istnieją wojny, zawsze istnieli najemnicy. Wszelkie próby wyjęcia ich działalności spod prawa spełzły na niczym. Regularne sily zbrojne to wielka, kosztowna w utrzymaniu i ociężała w działaniu machina. Firmy prywatne są bardziej sprawne, szybkie i często bardziej profesjonalne. Przyszłością PMC jest uznanie ich przez rządy za legitymowane do wykonywania normalnych misji bojowych.

 

Historia prywatnych wojen "za garść dolarów" jest raczej skończona. Ostatnim jej rozdziałem i swoistym mementum jest katastrofa, jaką zakończyla się próba przejęcia władzy przez najemników w Gwinei Równikowej w roku 2004. Akcję tą zamówiło kilku biznesmenów z Wielkiej Brytanii i RPA. Finansując zamach stanu i usadzając u władzy prezydenta-marionetkę zamierzali położyć ręce na złożach ropy. Ich plan był niczym żywcem wyjęty z książki Fredericka Forsytha "Psy Wojny".

 

Szefem najemników został Simon Mann, jeden z założycieli Executive Outcomes oraz Sandline. Do akcji zwerbowano 80 najemników z RPA, w tym wielu weteranów niezastapionej "32". Do tego momentu wszystko wyglądało świetnie. Ale dzisiejsza Afryka nie jest już tą sprzed 20 czy 30 lat, zbiorowiskiem słabych, chaotycznych państewek w których władza co chwilę przechodzi z rąk do rąk. O planach Manna od razu dowiedział się wywiad RPA. Całą tajność i zaskoczenie diabli wzięli.

 

Umówionego dnia najemnicy wsiedli na poklad cywilnego Boeyinga 727. Najpierw mieli polecieć do Zimbabwe aby zatankować paliwa i odebrać transport broni. Kolejnym celem miała być Gwinea, zbrojne zajęcie jej stolicy, zdobycie pałacu prezydenckiego i stacji telewizyjnej.

 

Miała byc zwycieska walka, a na końcu gloria i góry pieniędzy (6 tys. dolarów na głowę dla żołnierzy i miliony dla organizatorów). Skończyło się inaczej niż na filmach. Ledwie samolot wylądował w Zimbabwe, został otoczony przez wojsko, wszyscy najemnicy aresztowani za złamanie "praw imigracyjnych i posiadanie broni", po czym zamknięci w więzieniu.

 

Nie pomogło tłumaczenie, że mężczyźni są ochroniarzami zatrudnionymi, aby strzec kopalni diamentów w Kongu. Zamiast chwały i łupów czekał ich pobyt za kratami. Zakład karny w jednym z najbiedniejszych krajów władanym przez represyjny reżim Mugabe to nie przelewki. Aresztanci byli trzymani w zatłoczonych celach w których wiekszość współwieźniów chorowala na gruźlicę, AIDS i malarię, spali na ziemi, na przesłuchania wyprowadzani byli skuci łańcuchami, często bici.

 

Wyżywienie na koszt "wujka Mugabe" składało się z kilku łyżek rozgotowanej papki dziennie. To było za wiele nawet dla dzielnych kondotierów. Po kilku miesiącach za kratami kilku z nich zachorowało na gruźlicę, jeden umarł na malarię mózgową. Większość najemników zwolniono po roku. Mannowi wlepiono 7 lat, skonfiskowano mu samolot wart kilka milionów dolarów oraz 180 tys. dolarów w gotówce, które przywiózł na "koszta operacyjne". Do końca procesu Mann nie przyznał się do winy, trzymając wersji, że jego celem było Kongo.

 

Dziś Executive Outcomes jest już przeszłością, Sandline rozwiazało się na kilka tygodni przed akcją w Gwinei. Wielu z niegdysiejszych podwładnych Barlowa i weteranów "32" pracuje dziś w Iraku za 5 czy 10 razy większe pieniądze. Być może niektórzy z nich tęsknią za czasami, gdy na polu walki wolno im było wszystko, gdy grupa dzielnych mężczyzn mogła ot tak - załadować się z bronią na samolot, wylądować w jakiejś republice i w ciągu paru godzin przejąć w niej władzę.

 

Teraz miejsce nieustraszonych poszukiwaczy przygód zajeli zimni profesjonaliści, regulaminy i korporacyjne kontrakty.

 


Łukasz Czeszumski, 2006

 
Ronin.
O mnie Ronin.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości