Ronald Lasecki Ronald Lasecki
312
BLOG

Ronald Lasecki: Nieudany manifest mieszczański. O „Humoreskach z teki Worszyłły” Henryka S

Ronald Lasecki Ronald Lasecki Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

„Humoreski z teki Worszyłły” Henryka Sienkiewicza (1846-1916) nie należą do najbardziej popularnych ani cenionych utworów późniejszego autora „Trylogii”. Była to jedna z jego pierwszych prób literackich i sam pisarz wstydził się tych opowiadań w późniejszych latach życia i był przeciwny włączaniu ich do zbiorowej edycji swoich „Pism”. Do dziś trudno natknąć się na niezbyt częste wznowienia tego tomiku.

„Humoreski...” jako literatura tendencyjna

Na „Humoreski...” składają się dwa opowiadania: „Nikt nie jest prorokiem między swymi” i „Dwie drogi”, pierwotnie opublikowane na łamach literackiego dodatku do „Przeglądu Tygodniowego” w latach 1872-1873. Był to okres wzmożonej publicystycznej aktywności Sienkiewicza na łamach takich pism jak „Niwa” czy „Gazeta Polska”, oraz wspomnianego już „Przeglądu Tygodniowego”. Publicystyka ta stała pod znakiem pozytywizmu; pochwały pracy organicznej, oświaty, postępu gospodarczego, entuzjazmu dla nauki i techniki, prowadzonej w imię liberalnego egalitaryzmu walki z reliktami społeczeństwa stanowego. Sienkiewiczowi sekundowali w niej młody Świętochowski, Orzeszkowa, Chmielowski i inni koryfeusze ducha nowych czasów.

W takiej atmosferze zaistniała koncepcja powieści tendencyjnej jako zaprzęgającej formę literacką dla potrzeb dydaktyki społecznej. W powszechnym przekonaniu eksperyment ten skończył się artystyczną klęską, której źródłem był charakteryzujący utwory powstałe w tym nurcie schematyzm. Dotyczył on przedstawianych postaci, których rys ulegał skrajnemu uproszczeniu na rzecz ilustrowania przez nie popieranych przez autora postaw, fabuły jaskrawo kontrastującej pochwalane i potępiane przez autora postawy oraz strukturalnie podporządkowanej finalnemu morałowi o wymowie dydaktycznej, a także narracji przepełnionej nieustannymi odautorskimi pouczeniami1.

„Humoreski...” są utrzymane w podobnej poetyce, acz – moim zdaniem – w kilku punktach ją kombinują i urozmaicają. Oto bowiem działalność głównego bohatera „Nikt nie jest prorokiem...” - Wilka Garbowieckiego relacjonowana jest czytelnikowi przez tytułowego dla zbiorku Worszyłłę, który prezentuje dokładnie przeciwne stanowisku bohatera poglądy konserwatywno-szlacheckie. Jego krytyka Garbowieckiego jest jednak tego rodzaju, że w oczach czytelnika utworu staje się w rzeczywistości pochwałą. Pewna toporność wykonania tego konceptu literackiego nie zmienia faktu, że samo jego użycie było ze strony Sienkiewicza zabiegiem mającym zdynamizować utwór i całą konwencję literatury tendencyjnej.

Podobnie w drugim z opowiadań: „Dwie drogi”, działalność przemysłową inżyniera Macieja Iwaszkiewicza poznajemy z opowiadań nieprzychylnych mu, zgnuśniałych i zarazem wykorzenionych potomków dawnej szlachty. W żadnym z dwóch opowiadań rozkład cech głównych bohaterów nie pokrywa się też całkowicie z podziałem na dobro i zło. Garbowiecki ponosi ostatecznie klęskę, gdyż „W życiu brakło mu nieraz wyrozumiałości. (…) nie umiał wychodzić z ludźmi – nie dość miał umiarkowania i miłości. Wilk przedstawiał szowinizm postępu”2. Na socjopatyczne cechy bohatera Sienkiewicz składa więc winę za niepowodzenie jego wysiłków dla podniesienia gospodarki i cywilizacji na wsi.

Więcej osiągnął na polu przemysłu bohater kolejnego z opowiadań, inżynier Iwaszkiewicz. Temu jednak przyszło się zmierzyć z przeciwnikiem nie całkiem pozbawionym przymiotów charakteru, bo też jak się okazuje, rywalizujący z nim o rękę Fanny Bujnickiej Jaś Złotopolski jest człowiekiem odważnym, w którego żyłach żywo gra krew wojowniczych i okrutnych przodków. Nie są zatem postaci Sienkiewicza zupełnie papierowe i pozbawione wymiaru personalnego – nie tylko służą ilustracji omawianych postaw i stanowisk, ale są figurami niepozbawionymi pewnych cech osobowych.

Mimo tego, trudno nie zauważyć w obydwu tych utworach psychologicznych i fabularnych płycizn; końcowa przemiana Jasia jest tak gruntowna i zarazem zachodzi tak szybko, że oczywiste dla każdego musi być, że nic podobnego nie mogłoby się zdarzyć w rzeczywistości. Zakończenie „Dwóch dróg” okazuje się literacko zwyczajnie nieudolne. To samo w gruncie rzeczy można powiedzieć o podobnej przemianie pana Ludwika w ostatnich partiach „Nikt nie jest prorokiem...”. Wreszcie narrator tego ostatniego utworu – jak wspomniano, reprezentujący szlachecki konserwatyzm – pisarz Worszyłło w miarę rozwoju wydarzeń niejako traci nie tylko drapieżność swego krytycyzmu, ale wręcz osobową odrębność. Zakończenie utworu jest już niemal  pochwałą bohatera przez autora, który niepostrzeżenie zdaje się zastępować Worszyłłę w roli prowadzącego opowieść.

Wszystkie te usterki świadczą tyleż o wykraczaniu (a w zasadzie „wychylaniu się”) Sienkiewicza poza siermiężną formułę prozy tendencyjnej, co o jego jeszcze na początku lat 1870. niewyrobionym jeszcze talencie literackim. Na karb ówczesnego ogólnego niewyrobienia intelektualnego późniejszego mistrza nowelistyki należy też chyba złożyć braki decydujące, że również dziś „Humoreskom z teki Worszyłły” nie da się wrócić świeżości.

Szlachetność etosu mieszczańskiego

Pozytywistyczny program pracy organicznej i chęć pozytywistów zaszczepienia w Polsce zachodniego kapitalizmu miała bowiem również pewien rys wzniosły. Chodzi mianowicie o wskazanie na znaczenie cech typowo mieszczańskich jak metodyczność, organizacja, racjonalność w gospodarowaniu zasobami i realizm w wyznaczaniu celów, zaradność, energia, przedsiębiorczość. Do tego moglibyśmy dodać takie jeszcze cnoty mieszczańskie jak skromność w obejściu, obowiązkowość, terminowość, rzetelność, uczciwość.

Cechy te widzimy w literaturze już u angielskiego Robinsona Crusoe (1719), później zaś w etosie amerykańskim uosabianym przez Benjamina Franklina (1706-1790). W czasach nam bliższych z protestantyzmem połączył je niemiecki socjolog Max Weber (1864-1920), polskiej socjologii i etyce przyswoiła zaś dopiero w połowie XX w. Maria Ossowska (1896-1974), choć też widzimy je wyraźnie w utworach Francuzów jak np. Juliusz Verne (1828-1905), czy Honoré de Balzac (1799-1850), a nawet wcześniejszy od nich o pokolenie Victor Hugo (1802-1885).

Etos mieszczański na gruncie literackim próbowano opisywać, dowartościować i propagować również w literaturze polskiego pozytywizmu. Jego rysy widzimy na przykład u Wokulskiego prowadzącego badania naukowe na Syberii i dorabiającego się na dostawach dla wojska podczas wojny bałkańskiej 1877 r. Na doskonały niemal jego obraz, na dodatek działający „ku pokrzepieniu serc” i do pewnego stopnia wskazujący wzorzec osobowy, Polacy czekać jednak musieli do końca XIX wieku, gdy ukazała się „Ziemia obiecana” (1899) Władysława Reymonta (1867-1925). Takim udanym manifestem nowej ideologii mieszczańskiej nie stały się natomiast, pomimo wyraźnego zamiaru autora, sienkiewiczowskie „Humoreski...”. W tym sensie ówczesny felietonista „Niwy”, „Gazety Polskiej” i „Przeglądu Tygodniowego” poniósł porażkę.

Migawki etosu mieszczańskiego u Sienkiewicza

Bohater „Nikt nie jest prorokiem...” stara się zgodnie z zasadami kapitalistycznej racjonalności gospodarować na wsi. Kapitalistyczna racjonalność ma jednak zgodnie z ideałami pozytywizmu służyć celom społecznym. Wilk Garbowiecki stawia sobie ideał cywilizacyjnego podniesienia wsi i zaczyna z powodzeniem pracę od własnego majątku. Jego przedsięwzięcia zostają jednak zrelacjonowane zdawkowo, fragmentarycznie, bez polotu. Nie porywają ani nie przekonują. Nasz bohater stawia co prawda zrujnowany majątek na nogi i czyni go majątkiem wzorcowym, więcej jednak miejsca autor poświęca na przedstawienie jego towarzyskich perypetii z miejscową szlachtą i opartej na urojeniach miłości do pustej panny.

Również działalność Macieja Iwaszkiewicza zaczyna się w pewnym momencie obracać wokół starań o równie pustą i banalną (oraz równie bezpodstawnie idealizowaną przez bohatera) nudną szlachciankę. Inżynier Iwaszkiewicz, w odróżnieniu od Garbowieckiego, nie działa w środowisku prowincjonalnym, lecz w dziedzinie przemysłu. Sienkiewicz obszerniej też i bardziej przekonująco opisuje jego dokonania na tym polu. Dla sprawiedliwości trzeba przy tym zaznaczyć, że działalność „cywilizacyjna” jest zarówno dla Garbowieckiego, jak i dla Iwaszkiewicza celem samym w sobie. Porażki i sukcesy na polu matrymonialnym nie mają wpływu na aktywność bohaterów na polu gospodarczym i społecznym. Nie zmienia to faktu, że zamiast całkowicie poświęcić się celom wzniosłym i szlachetnym, obydwaj dają się zamotać w absurdalne awantury miłosne. Kobieta staje się dla nich równie ważnym co zaprowadzanie wokół siebie ładu celem. Tymczasem w tradycyjnym światopoglądzie kobieta była czymś niejako zewnętrznym – nagrodą za stanie się mężczyzną, tak więc za poprzedzające jej zdobycie uporządkowanie tyleż swej własnej osoby i życia, co również swego otoczenia.

„Humoreski...” są więc zmarnowaną szansą. W osobach bohaterów składających się na nie noweli mogliśmy otrzymać swoistych polskich „Robinsonów Crusoe” - ludzi swą energią życiową, silą swego intelektu i swej woli zaprowadzających ład i podnoszących cywilizację na zapuszczonych i porzuconych gospodarczych i umysłowych nieużytkach i ugorach kraju. Wszak „W innych stronach kwitnie wszystko rozumem, ładem, dostatkiem, wznosi się rolnictwo, wznosi się przemysł, budują fabryki, ludzie pracują, czytają, myślą; wszyscy dążą do tego, co rozumne i dobre – błogosławią naukę i pracę, a u nas co?”3  To dążenie do zagospodarowania, uporządkowania, ucywilizowania środowiska człowieka stanowi najwznioślejszy i najbardziej twórczy rys etosu mieszczańskiego, obecny też we wczesnym kapitalizmie, a jego wartość w odniesieniu do ludzi stanu trzeciego jest ponadczasowa i uniwersalna.

W „Dwóch drogach” Sienkiewicz daje nam kilka migawek tego ideału; jego inżynier Iwaszkiewicz to energiczny inteligent o nadzwyczajnej woli mocy i silnym poczuciu polskim; jest wynalazcą, przedsiębiorcą, zarządcą, filantropem, kupcem, fabrykantem, inwestorem – we wszystkim tym jest zaś gospodarzem i strategiem. Usuwa z fabryki obcych robotników, opierając się w ich miejsce na Polakach. W ten sposób zyskuje dla polskości przemysł i przeciera drogę innym. Przyszła siła polskości ma tkwić w przemyśle; „Fabryka była w pełnym biegu. Ogromne koła zębata i niezębate poruszały się z piekielnym rozmachem i piekielną szybkością; olbrzymie tłoki podnosiły się i spadały ruchem, mającym coś potwornego, warczenie kół, łoskot, zgrzyt, przeraźliwy świt i bolesne wycie piłowanego żelaza, huk młotów ściskały duszę jakimś nieokreślonym a lękliwym poczuciem owej niepojętej siły, która nadawała ruch wszystkiemu. Każda cegiełka budynku trzęsła się jak w febrze; słowa ginęły dla ucha; samo powietrze zdawało się drżeć przelękłe. - A co panie? - krzyknął inżynier do ucha Złotopolskiemu – Potęga! potęga!”4 

I jeszcze nieco dalej: „W powietrzu zabrzmiała pieśń, przy której wstrząsły się szyby budynku, zagłuchły wszystkie inne odgłosy – pieśń prawdziwie żelazna, rzekłbyś, nie ludzkie dźwięczały nią płuca – pieśń na nutę stu młotów, bijącym w takt jej słowom. - Co to jest? - spytał Złotopolski (…) - To kowale nasi śpiewają przy młotach. Posłuchaj pan (…) - W innej fabryce nie usłyszysz pan takiej pieśni – Dlaczego? - Czyś pan nie słyszał po jakiemu śpiewają? W innych fabrykach pracują cudzoziemcy.”5 Są to jednak wyjątki na tle miałkiej i dość nieudolnie poprowadzonej narracji, w nazbyt dużym stopniu napełnionej motywami zbędnymi lub trzeciorzędnymi.

Winne takiemu rozłożeniu akcentów i brakom były zapewne niedostatki rozwijającego się wówczas dopiero talentu literackiego autora, również zapewne niedostatki jego wiedzy, wreszcie zaś niedostatki materiału empirycznego na którym mógłby się oprzeć. Piszący w końcu XIX w. Reymont był w położeniu pod każdym z tych względów bardziej dogodnym. Był już bowiem pisarzem dojrzałym i uformowanym, a „Ziemię obiecaną” pisał w epoce rozwiniętego kapitalizmu. Sienkiewicz był tymczasem w okresie pisania „Humoresek...” felietonistą, w kraju gdzie przemysł znajdował się jeszcze w zasadzie w całości w rękach niemieckich, w rolnictwie nikt zaś nie słyszał o nowinkach takich jak hodowla pszczół bądź jedwabników. Dlatego zapewne „Humoreski...” nie miały szansy obrać formy tak dojrzałej, jaką widzimy w „Ziemi obiecanej”.

Sienkiewiczowska krytyka szlachetczyzny

Na koniec rozważmy jeszcze jeden – problematyczny z punktu widzenia tradycjonalizmu – motyw opowiadań Sienkiewicza. Chodzi mianowicie o krytykę szlachty. Odrzucenie „przeżytków” ustroju stanowego należało do esencji programu pozytywistycznego. Zaprowadzeniu kapitalizmu miała towarzyszyć laicyzacja i odejście od stanowej struktury społeczeństwa na rzecz liberalnego egalitaryzmu prawnego. Takie też poglądy wyrażają bohaterowie omawianych opowiadań Sienkiewicza -  w tym, mający szlacheckie pochodzenie Wilk Garbowiecki z „Nikt nie jest prorokiem...”. Zgodnie z narracją Worszyłły, „nie ceni on w sobie pochodzenia” i określa swoją postawę społecznego demokraty słowami „homo sum”. Nawet on potrafi jednak w chwili złośliwości „pokazać w uśmiechu staroszlacheckie zęby”, Podobnie w twarzy i charakterze Jasia Złotopolskiego z „Dwóch dróg” migają czasem groźne i ponure  rysy ze ściennych portretów jego wojowniczych przodków.

Krytyka „przeżytków” stanowych zatem w „Humoreskach...” jest, ale znać też uznanie dla szlacheckiego poczucia honoru i rodowej dumy, które jeszcze lepiej Sienkiewicz wyeksponuje w „Trylogii”. Sienkiewicz z początku lat 1870. jest niewątpliwie demokratą i postępowcem, jednak nie jest człowiekiem na tyle przez demokrację i postęp zideologizowanym, by nie dostrzegać rysu szlachetności również  przeciwników swoich ówczesnych poglądów. Szlachtę, w zasadzie zaś współczesnych sobie potomków dawnej szlachty, krytykuje w utworach ostro: za kosmopolityzm, konsumpcjonizm, modniarstwo, nieruchawość, bezwład życiowy i intelektualny. Jest to krytyka w pełni słuszna, bo w taką degenerację rzeczywiście popadła po Powstaniu Styczniowym większość potomków dawnych polskich rodów szlacheckich.

Stan ten pogłębił się zresztą do dziś w sposób wręcz groteskowy, bo współcześni nam potomkowie dawnej arystokracji to zwykli zdemoralizowani celebryci – znani wyłącznie z tego, że są znani, stosujący się do zasady „wszystko na sprzedaż”, byle by tylko nadal być rozpoznawalnym w świecie plotkarskiej prasy i popkultury. Rysy dzisiejszych potomków Tyszkiewiczów, Czartoryskich itp. znajdujemy już jednak w figurach sienkiewiczowskich Chłodnów, Rossowskich, Złotopolskich etc.

Kwestia szlachecka w Polsce i w ujęciu ogólnym

Krytykę tę trudno jednak w zasadzie uznawać za krytykę arystokracji i w ogóle „stanu drugiego”, bo też szlachta polska zaczęła tracić cechy stanu drugiego już w XVI wieku, degenerując się powoli w stan trzeci związany z gospodarowaniem – od innych jego przedstawicieli różniąc się jedynie większą zamożnością i uprzywilejowaniem prawnym. Tymczasem, jak zauważył Julius Evola, „powołaniem arystokracji nie jest bogactwo, lecz panowanie nad bogactwem”. Funkcją stanu drugiego jest ochrona ideowego i metafizycznego rdzenia wspólnoty politycznej przed zbrukaniem go materią i związaną ze sferą materialną subiektywizmem i interesownością. Rycerze pilnować mają, by chaos bezkształtnej materii nie wlał się do świata obiektywnych idei. Mają więc chronić duchowe centrum wspólnoty politycznej przed barbarzyńcami spoza wspólnoty i pilnować by stan trzeci oddzielony był od władzy politycznej.

Stan drugi nazywany był przez Platona „strażnikami” i taka jest też jego funkcja społeczno-polityczna. Stan drugi ma stać na straży ładu politycznego. Musi być w związku z tym wolny od trosk materialnych. Oznacza to zabezpieczenie mu materialnych podstaw funkcjonowania, ale też wyłączenie go z aktywności gospodarczej. To stan trzeci ma pracować na utrzymanie stanu drugiego (i stanu pierwszego), oddając na ten cel część swoich dochodów. W średniowiecznej Europie stanowi drugiemu zabezpieczano wolność od trosk materialnych przez nadania ziemskie i prawa stanowe zabraniające zajmowania się handlem i rzemiosłem oraz zwyczaje zabraniające osobistej pracy w polu.

W warunkach rozwoju gospodarczego i powstawania nowożytnych państw, arystokracje rożnych krajów zaadoptowały się w różny sposób do zmieniającego się przez to kontekstu ich dalszego istnienia. W Anglii na przykład, szlachta poszła na kompromis z mieszczaństwem i zachowała znaczące wpływy w państwie w coraz większym stopniu rządzonym przez stan trzeci i w duchu ideologii mieszczańskiej. W podobnym kierunku rozwinęła się sytuacja w Polsce. Odmiennie, w krajach takich jak Prusy, Austria, Rosja, Japonia, które to państwa nie stały się państwami stanu trzeciego, lecz zaadoptowały się do warunków nowoczesności tak, by zachować swój monarchiczny i arystokratyczny charakter. Szlachta stworzyła tam kadrowy rdzeń służby państwowej w dyplomacji, armii, służbie cywilnej i innych sektorach niekomercyjnych, zachowując przy tym w większości swój stanowy etos, funkcje i powołanie.

W Polsce szlachta przeszła do sektora komercyjnego w zasadzie już w XVI wieku, zaś instynkt państwowy i religijny osłabł u niej bardzo wcześnie. Do czasów kontrreformacyjnej ofensywy jezuitów, wierność polskiej szlachty wobec katolicyzmu była nader wątpliwa, a protestantyzm i humanizm szerzyły się na ziemiach polskich żywiołowo. Wśród szlachty polskiej nie wykształcił się też etos służby państwowej i służby dynastii panującej w której personifikowałaby się idea wspólnoty politycznej. Etosem polskiej szlachty w czasach nowożytnych stała się odmowa służby państwowej, rokoszanizm, buntarstwo i stanowy egoizm ekonomiczny oraz wyzysk stanu trzeciego, zamiast zabezpieczenia mu warunków uczciwego życia, gospodarowania i rzetelnej pracy. Szlachta polska bardzo szybko wymówiła monarchom swe szlacheckie powinności, uniemożliwiła ustabilizowanie się w Polsce dynastii panującej i sparaliżowała politycznie lub wręcz ubezwłasnowolniła kolejnych panujących i kolejne rządy, przejmując równocześnie niegodne szlachty zajęcia ekonomiczne, które wkrótce zmonopolizowała, wypierając z nich spychany z nędzę stan trzeci.

W XIX w. potomkowie dawnych polskich rodów szlacheckich nie byli już więc prawdziwą szlachtą. W każdym razie, na pewno nie byli już szlachtą po upadku Powstania Styczniowego. Wielu potomków dawnych rodów szlacheckich zasiliło wtedy inteligencję, mieszczaństwo, lub gospodarzyło nadal na majątkach ziemskich, zamieniając się powoli w wiejskich kapitalistów, od innych przedstawicieli stanu trzeciego różniących się już jedynie bogatszą tradycją rodzinną. Ekonomiczne i społeczne uprzywilejowanie tej niespełniającej już żadnej społecznej funkcji grupy stało się patologią społecznego ustroju Polski, ona sama zaś – chorobliwą naroślą na ciele społeczeństwa. W tym sensie pozytywistyczny program krytyki tej grupy w wymiarze doraźnym był słuszny.

Dlaczego potrzebujemy dziś szlachty?

Nie był jednak słuszny w sensie ogólnohistorycznym, bo każda zdrowa wspólnota polityczna musi być wspólnotą uwarstwioną – w której centrum znajdowało by się jej duchowe jądro, chronione przed materialnym środowiskiem zewnętrznym przez warstwę „strażników” ze stanu drugiego. Strażnicy ci – czyli szlachta – powinni być spojeni stanowym etosem wyrażającym się w pojęciu honoru szlacheckiego. Wbrew postulatom pozytywistów i innych zwolenników urządzenia całej wspólnoty politycznej na zasadach i wartościach stanu trzeciego, co znajdowało i znajduje po dziś dzień wyraz z programach wolnorynkowych, utylitarystycznych, komunistycznych itp., stan drugi wolny powinien być od trosk materialnych zarówno w sensie zapewnienia mu materialnych środków swobodnego spełniania właściwych mu powinności, jak i odizolowania go od działalności gospodarczej by ta go nie upadlała.

Znaczenie „Humoresek...” w perspektywie tradycjonalizmu mogłoby zatem polegać na zarysowaniu pozytywnego wzorca dla samego stanu trzeciego. Mogłoby, gdyby Sienkiewicz wykazał się większym talentem, bardziej pogłębioną wiedzą i odmiennie rozłożył akcenty w obydwu składających się na tomik opowiadaniach. Tak się jednak nie stało i dlatego dziś w poszukiwaniu polskiego wzorca etosu mieszczańskiego sięgamy raczej po Reymonta, czy po Dmowskiego. Do wszystkich nich jednak tradycjonalista musi podchodzić z dystansem, ponieważ negują oni społeczeństwo stanowe i zasadność oraz potrzebę istnienia zbudowanych na odrębnych wartościach i zasadach niż stan trzeci stanu drugiego (strażników) i stanu pierwszego (kapłanów-uczonych) – Karol Borowiecki z „Ziemi obiecanej” to przecież potomek szlacheckiego rodu, który zachowując zaledwie pewien rodzaj specyficznej dla swej grupy społecznej wrażliwości duchowej, dokonuje z sukcesem przeistoczenia się w typowego przedstawiciela stanu trzeciego.

Tak naprawdę, na opisanie i rehabilitację stanowego etosu szlachty musieliśmy czekać do roku 1973, gdy Maria Ossowska opublikowała swą fundamentalną dla rozważań o tym przedmiocie pracę „Ethos rycerski i jego odmiany”. Autor „Humoresek...” - „pierwszorzędny polski pisarz drugorzędny” - nie wniósł do tych zagadnień wiele również w kolejnych latach swojej kariery - gdy przeszedł na pozycje bardziej konserwatywne: jego „Trylogia”, pomimo niewątpliwej sugestywności scen religijnej egzaltacji, jest dziełem w głównej mierze rozrywkowym i podporządkowanym sentymentalnej wrażliwości i oczekiwaniom czytelnika mieszczańskiego. Kmicicowi i Wołodyjowskiemu daleko jest jednak do ideału opisanego przez Juliusa Evolę.

Ronald Lasecki      

Przypisy:


1. Por. J. Bachórz, Pozytywizm, Warszawa 1997, s. 43.

2. H. Sienkiewicz, Nikt nie jest prorokiem między swymi, w: Tenże, Humoreski z teki Worszyłły, Wrocław 1952, s.74.

3. Tamże, s. 72.

4. H. Sienkiewicz, Dwie drogi, w: Tenże, Humoreski z teki Worszyłły, Wrocław 1952, s. 150.

5. Tamże, s. 152-153.





 

 

      

Publicysta obecny w niszowych publikatorach internetowych i papierowych, zwolennik tradycjonalizmu integralnego i propagator idei tożsamościowej. Zainteresowany filozofią polityczną i geopolityką.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura