Wszyscy znamy opowieść o Midasie, władcy Frygii, który miał tą właściwość, iż wszystko czego się tknął zamieniało się w złoto. Stał się on w naszym kręgu cywilizacyjnym symbolem kogoś, komu los trwale sprzyja, kto rozsiewa pomyślność. Ale zdarza się również że imię owego króla jest używane w sensie prześmiewczym, dla określenia notorycznego nieudacznika, który jest w stanie zawalić wszystko, czego się tknie. Przykładem jest tu znany rysunek Andrzeja Mleczki - facet o wyglądzie ważnej figury siedzi zrezygnowany u lekarza i mówi doń „Panie doktorze, za co się wezmę to spieprzę”. Tego rodzaju, nazwijmy „antymidasów” mamy oczywiście sporo, wystarczy spojrzeć w telewizor. Niemniej, uświadamiam sobie , że w moim trochę już długim życiu poznałem także i takich ludzi, których można by przyrównać do Midasa, że tak powiem „par excellence”, nie zaś „a rebours”. I niekoniecznie mam na myśli znanych tytanów myśli i czynu, takich jak św. JP II, czy chociażby ks. Tadeusz Isakowicz- Zaleski, którzy wytknęli sobie i zrealizowali jakowyś piękny cel, ale o ludziach zupełnie zwyczajnych, którzy wykonując swoje normalne zawodowe obowiązki doszli poprzez pracowitość, dobrą wolę i zaangażowanie do rezultatów zgoła imponujących. Do ludzi takich można m. zd. zaliczyć śp Tadeusza Ferenca, wieloletniego prezydenta Rzeszowa. Pamiętam to miasto sprzed 30 lat, jako dziurę zabitą dechami. I oglądam je teraz jako wypiękniałą metropolię, która zdołała w regionie w dużej mierze zastąpić utracony Lwów, z nowym bardzo dobrym uniwersytetem, kwitnącą infrastrukturą czy znanym obecnie na cały świat lotniskiem w Jasionce.
Ale i u siebie poznałem dawno temu kogoś, kogo praca zawodowa stała się dla mojego miasta pasmem trwałych i ważnych zasług, choć zapewne pies z kulawą nogą nie wystąpi o ich uczczenie. Nie jest to bowiem – w odróżnieniu o Rzeszowa – prezydent i nie posiadał nigdy żadnego politycznego umaszczenia. Jest formalnie skromnym reżyserem teatralnym, który w pewnym momencie, ok 30 lat temu został zaangażowany do kierowania podupadającą i rugowaną z dotychczasowej siedziby regionalną rozgłośnią radiową. I wtedy się zaczęło. Ni stąd ni z owąd człowiek ten ujawnił ogromny talent organizacyjny i w ciągu paru lat zdołał wybudować nową, piękną siedzibę, zaś rozgłośnię doprowadzić do bardzo przyzwoitej prosperity. Oczywiście w normalnym kraju zyskałby przez to przynajmniej trochę czasu, by móc konsumować ten swój sukces. Ale nie u nas. Prawie natychmiast po zakończeniu budowy jego stanowisko zostało mu odjęte przez upolityczniona (jak to w mediach) radę nadzorczą, bowiem wyprowadzoną na spokojne wody rozgłośnią mógł już pokierować byle kto. Trudno – „Murzyn niepotrzebny, Murzyn może odejść”. Ale w międzyczasie rozniosło się już w mieście że ów Murzyn bardzo dobrze zbiera bawełnę, nawet tam gdzie inni nie dają rady. Krótko zatem potem powierzona mu została kolejna „mission impossible” wyprowadzenia z kłopotów lokalnej rozgłośni telewizyjnej, upadającej pod ciężarem kłopotów finansowych i inwestycyjnych. Nasz Midas jednak i tam dał radę – w krótkim czasie dokończył budowę nowego studia i rozpoczął bardzo owocną własną produkcję telewizyjną. Ale i tam osiągnięcie sukcesu szybko stało się jego wrogiem, zwłaszcza wobec upartego odżegnywania się przezeń od politycznych protekcji. Szczęściem dlań, objawił się kolejny ambaras dla miejskiej kultury w postaci katastrofy inwestycji – budowy gmachu lokalnej opery. Miasto dotychczas nie posiadało opery a jedynie skromną operetkę ulokowaną w niegdysiejszych końskich stajniach. Jednak krótko po rozpoczęciu budowy opery z prawdziwego zdarzenia stanęła ona w miejscu z przyczyn, które najlepiej zna Centralne Biuro Antykorupcyjne. Trzeba było zatem na gwałt znaleźć do dokończenia inwestycji kogoś uczciwego i energicznego, niechby i nie ustosunkowanego w kręgach władzy. Nasz bohater zatem znów się załapał i znów zaszalał. Nie tylko postawił pierwszą w dziejach miasta operę, ale i zdołał od razu nadać jej wysoką artystyczną rangę. Dodatkowo dał radę skompletować pierwszy w miejskiej historii zespół baletowy i wystawiać także znakomite balety, o czym wcześniej zgoła nikomu się nie śniło. A potem zaczął z imponującą częstotliwością prezentować operowe premiery, wszystkie bardzo dobre a niektóre wręcz olśniewające. Niestety, wciąż pozostał jedynie nieustosunkowanym politycznie Murzynem, więc po jakimś czasie po prostu nie przedłużono mu kontraktu i zapowiedziano, że nie ma co się ubiegać o kolejny, bo już znaleźli się odpowiedniejsi. Jednak nikt mu nie zabierze tego, że w niedługim czasie zdołał postawić na nogi i doprowadzić do rozkwitu trzy ważne instytucje kultury. Nie znam kogoś takiego drugiego. Nikt zatem bardziej nie zasługuje na miano Midasa. A osiągnął to wszystko z pomocą własnej pracowitości, dobrej woli i pasji.
Niestety, zaklęcie Midasa nie trwa wiecznie. Niedługo po jego odejściu wszystkie trzy wymienione instytucje popadły z powrotem w nędzną wegetację. Rozgłośnia radiowa, niegdyś ogólnokrajowa kuźnia dobrego dziennikarstwa, nie jest już praktycznie przez nikogo słuchana, a ostatnio „wsławiła się” tworzeniem programów z udziałem sztucznej inteligencji. Lokalna telewizja niemal już niczego nie produkuje, istnieje głównie jako przekaźnik sygnału. Opera, która kiedyś wyrosła ze stajni, właśnie kończy z powrotem jako stajenka, wyposażona w krótki żłób. Dzieje się to za sprawą obecnych menedżerów tych instytucji, którzy czego się nie tkną, przemieniają w ….. . Jednak nie umniejsza to osiągnięcia naszego Midasa, bowiem jego nieprzemijająca wartość polega na wyznaczeniu pewnego standardu, który okazał się możliwy do osiągnięcia i który może ktoś kiedyś zechce znów urzeczywistnić.
Roman Wesoły, 21 października 2024r.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo