Wczoraj na prośbę żony obejrzałem jeden z odcinków serialu „Madame Secretary” rozpowszechnianego na platformie „Skyshowtime” (odc. „The Chaos Game, S5 02). Serial opowiada o przygodach amerykańskiej sekretarz stanu i ocieka poprawnością polityczną, promując multi-kulti, feminizm, wokeizm i inne podobne wynalazki. Ale w tym konkretnym odcinku posunięto się znacznie dalej: wzięto na celownik „rządzącą w Polsce ekstremistyczną prawicę”. Oto ma miejsce zamach na Biały Dom, a jego autorem jest terrorystyczna „Aryjska Siła Ludowa”. Okazuje się, że współdziałał z nią „polski oligarcha” niejaki Alek Starowolski, poseł rządzącej w Polsce ekstremistycznej partii prawicowej i równocześnie agent rosyjski. Pani sekretarz usiłuje nacisnąć na polskiego prezydenta dla uzyskania ekstradycji złoczyńcy Starowolskiego, ale prezydent jawi się jako bezwolna „marionetka” w rękach rządzącej prawicy, która odmawia ekstradycji i dodatkowo chce wyjść z NATO. Pani sekretarz próbuje temu zapobiec działając w porozumieniu z … Unią Europejską. Wszystko kończy się na szczęście pomyślnie dla USA: w reakcji na energiczne kroki ekstradycyjne ze strony pani sekretarz polski terrorysta zostaje zaciukany przez rosyjskie siły specjalne. A pani sekretarz ratuje stołek prezydenta Polski i uśmierza manifestacje polskich ekstremistów, odbywając wizytę w Warszawie.
Oczywiście znam odpowiedź na ewentualne wyrazy oburzenia ze strony Polaków na przedstawiony w filmie obraz ich państwa: przecież „artyście wszystko wolno”. Jednak protestować należy. Oto bowiem amerykański odbiorca wytworów kinematografii, który jest debilem nie mniejszym niż inni, wyrabia sobie na jej podstawie wiedzę o świecie. I dowiaduje się on, że w Polsce rządzą (a przynajmniej rządzili do niedawna) prawicowi nacjonalistyczni oligarchowie wspierani przez Rosjan i próbujący wyjść z NATO, czemu stara się przeciwstawić szlachetna Unia Europejska. Narrację tą uwiarygadniają autentyczne (acz tendencyjnie dobrane) migawki z manifestacji 11 listopada oraz grający polskiego prezydenta aktor Piotr Adamczyk.
W 1940 roku Trzecia Rzesza nakręciła film „Heimkehr” („Powrót”) o tragicznych losach Niemców na Śląsku pod polską okupacją w latach 1918-39. Nakręcono m. in. drastyczne sceny pacyfikacji niemieckiej wsi przez polską policję, Tyle, że rolę bestialskich polskich żołdaków zagrali niemieccy policjanci poprzebierani w polskie mundury, a bito w rzeczywistości polską ludność w jakiejś polskiej wsi. Co warte odnotowania, w filmie zgodziło się zagrać kilku polskich aktorów, co dodatkowo uwiarygadniało narrację. Wszystko zatem wskazuje na to, że obecnie kinematografia naszego najważniejszego sojusznika sięga po sprawdzone wzorce. A czyni to w poczuciu bezkarności dobrze wiedząc, że nie ma do czynienia z poważnym państwem, którego władze mogłyby zareagować na tak oszczerczy obraz. Ciekawe zatem, jak zachowywałyby się władze amerykańskie, gdyby w Polsce nakręcono film ukazujący uroczystości z okazji 4 lipca jako manifestację terorystów, a amerykańskiego prezydenta jako trwożliwego pajaca.
Roman Wesoły 20 października 2024 r.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo