Wg obecnych (wrzesień 2024) zapowiedzi, warunkiem utrzymania się paru tysięcy sędziów w wymiarze sprawiedliwości będzie wyrażenie przez nich „czynnego żalu”. Jednak nie jest sprecyzowana ani treść ani forma owych aktów „czynnego żalu”. Sprawa formy wydaje się być prostsza bowiem niewątpliwie wolą twórców jest uwiecznienie owego aktu aby służył trwale, niczym znakowanie inwentarza gospodarskiego. Co do treści, to oczywiście nie może to być żal typu nostalgia, a typu skrucha. Trzeba więc co najmniej określić, za co się żałuje. I z tym może być problem, bowiem ciężko będzie określić rodzaj popełnionego występku. Np. „żałuję, że przyjąłem stanowisko w tej a tej izbie czy wydziale nie przewidując proroczo, że obowiązujący stan prawny będący podstawą tego mojego awansu będzie w przyszłości zakwestionowany”. Trudno tu będzie uniknąć groteski. Trzeba przyznać, że tzw. lojalki, do podpisywania których zmuszano sędziów w stanie wojennym były poręczniejsze, bowiem formuła była już jednolicie opracowana. Nawiasem mówiąc z pewnym zakłopotaniem wypada zauważyć, że w 1982 r wszyscy pozostali w wymiarze sprawiedliwości sędziowie owe lojalki podpisali, tylko ok. tysiąca odmówiło i wyleciało. Zapewne więc i tym razem żaba zostanie gładko przełknięta.
Nie sądzę jednak by tym razem można było poprzestać na ogólnej wiernopoddańczej deklaracji. Teraz musi być „żal” – i to „czynny”. Zgodnie zaś z art. 16 par. 1 kodeksu karnego skarbowego zawierającym definicję czynnego żalu należy wraz z wyrażeniem skruchy ujawnić wszystkie istotne okoliczności czynu, a także osoby współdziałające. Winien zatem ów akt mieć postać drobiazgowego donosu na siebie i innych. Tutaj za poręczny wzór może posłużyć instytucja samokrytyki wobec kolektywu, znana bardzo dobrze tym funkcjonariuszom wymiaru sprawiedliwości, którzy należeli do PZPR ( jest ich wciąż wcale niemało). Istotę tej konstrukcji oddaje też znany dowcip: „Ile wydał Bolek na nową lodówkę? Dwóch kolegów z pracy”. Na tym jednak nie koniec. Potrzebne są zachowania mogące przekonać adresatów aktu czynnego żalu, że jest on autentyczny. Trudno i darmo – żal ma być czynny, a nie bezczynny. Szczęśliwie iw tym względzie istnieją już wypracowane wzorce. Np. w czasie rewolucji kulturalnej w Ch.R.L. młodzi hunwejbini udowadniali swą partyjną lojalność aktami przemocy wobec swych „burżuazyjnych” członków rodzin takimi, jak np. rozbicie skrzypiec ojcu – skrzypkowi w orkiestrze, czy zanurzenie głowy matki – nauczycielki angielskiego w kotle z wrzątkiem. Przy okazji w ten sposób wychowano nowego człowieka: ludzie ci, obecnie sześćdziesięciolatkowie, przewodzą teraz społeczeństwu chińskiemu i nic mnie zakłóca im spokojnego snu.
Prócz wyrażenia czynnego żalu, dla zachowania posady w sądach trzeba też będzie przejść pozytywnie procedurę weryfikacyjną przed „kolegialnym rzecznikiem”. Nie jest przy tym jasne, czy ów rzecznik będzie weryfikował rozmiar zbrodni polegającej na uczestniczeniu w strukturach wymiaru sprawiedliwości po 2018 roku, czy też całokształt aktywności orzeczniczej. Innymi słowy nie wiadomo jaki będzie los sędziego wprawdzie awansowanego po 2018 roku, ale orzekającego bez zarzutu. Nie wiadomo też nic o sankcjach. Pewne światło rzuca tu lektura I tomu „Ogniem i mieczem”, gdzie negatywnie przez Chmielnickiego ocenieni atamani zostają rzuceni ukraińskiej czerni i rozszarpani żywcem na sztuki. Może stąd wynikać pewna inspiracja i fascynacja dla konkretnie obecnego ministra sprawiedliwości. Przypominam tu też hipotezę, że słowo „kasta” może pochodzić od słowa „kastet”. Ciekawe też, czemu obecny minister angażuje się w tworzenie tak rozbudowanego systemu selekcji grupy zawodowej sędziów, która wszak podobno po okresie komunizmu „oczyściła się sama”. Czyżby obecnie utraciła ona przymiot samooczyszczania się?
Inną niejasnością jest formułowanie, iż najsurowiej będą traktowani ci sędziowie, którzy za poprzedniego ministra wykazywali „nieprzepartą wolę awansowania”. Kabaretowość tego sformułowania jest wieloraka. Po pierwsze, gdyby czynić z niego zarzut np. wobec posłów, to sejm musiałby opustoszeć. Po drugie, wydaje się zeń wynikać, że zatem jedynie awansowanie wbrew woli awansowanego jest godne pochwały. A po trzecie, nie wiadomo zaiste, czym różni się wola „nieprzeparta” od innej. Co bardzo ciekawe, minister sprawiedliwości zdołał już teraz oszacować (i to dość ściśle) liczebność tej grupy sędziów, bez jakichkolwiek indywidualnych badań istnienia przesłanki owej „nieprzepartości” woli. Chyba geniusz.
Minister dostrzega, że wdrożenie jego planu może pogłębić zapaść wymiaru sprawiedliwości. Dlatego proponuje remedium w postaci czasowego posiłkowania się w orzekaniu sędziami w stanie spoczynku. Tylko że to nie zadziała, z równym skutkiem można by zaangażować sędziów piłkarskich. Zmiany procedur sądowych i ich skomplikowanie postępują tak szybko, że spensjonowani od paru czy kilku lat sędziowie nie będą już mogli udźwignąć orzekania. A w dodatku i ich trzeba by przeselekcjonować, czy nie kryją się wśród nich złoczyńcy awansowani za poprzedniej władzy. Więc musieli by to być weterani raczej sprzed 2018, a jeszcze lepiej sprzed 2015 roku. Przypomina się tu dowcip o tym, jak to w latach 80-tych w ZSRR postanowiono wzorem zachodnim uatrakcyjnić gastronomię poprzez zaangażowanie w lokalach striptizerek. Tyle że w pierwszej kolejności zatrudniono uczestniczki rewolucji październikowej.
Warto na koniec dostrzec pewne szanse, mogące wyniknąć z wdrożenia tych obłąkanych projektów. Załóżmy że za rok prezydentem zostaje p. R. Trzaskowski i rewolucja rusza. Polacy zyskują „wolne sądy” tym sensie, że sprawy sądowe trwają jeszcze wolniej niż dotąd a w dodatku nikt nie jest pewny wyroków z lat 2018-25 jako wydawanych w znacznym odsetku przez neosędziów. Wymiar sprawiedliwości rozprzęga się do reszty, co bardzo prawdopodobnie może doprowadzić do klęski wyborczej obecnej koalicji w 2027 roku, bo jednak polscy obywatele są bardziej przywiązani do praworządności niż polscy politycy. A wtedy przeprowadzona w latach 2025-2027 rewolucja sama pożre własne dzieci. Co daj Boże amen.
Roman Wesoły
Inne tematy w dziale Społeczeństwo