Nie można odpowiadać za błędy, działania lub zaniechania swoich krewnych. Można oczywiście tworzyć teorie, że wychowanie w tym samym domu przesądza o tym jak kolejne pokolenie będzie podchodzić do pewnych wartości, czy będzie żyło zgodnie z etosem pracy czy też w duchu oportunizmu, opartego o gumowy kręgosłup. Życie jednak dostarcza zbyt wielu przykładów przeczących tej teorii by móc nad nią przejść do porządku dziennego.
Z jednej strony mówi się o tym, że nie wolno generalizować – wrzucać wszystkich do jednego worka ze względu na wiek, przynależność klasową, płeć, wykształcenie czy zawód. Lub poglądy polityczne. Z jednej strony nie ma więc „prawicowego umysłu”. Z drugiej nie wszyscy sędziowie to złodzieje 50 zł. Z jednej strony Prezydent twierdzi, że całe sądownictwo jest skażone genetycznie a z drugiej woła się, że Sąd Najwyższy „nie może generalnie (a nie indywidualnie) stwierdzać przesłanki zawisłości pewnej grupy sędziów”. Jeżeli można się „zakazić” byciem sędzią komunistycznym to równie dobrze można się „zakazić” przez wybór przez obecną upolitycznioną KRS.
Tak czy inaczej trzeba się zdecydować – czy każdy odpowiada za siebie, czy przyjmujemy odpowiedzialność zbiorową. Czy mamy do czynienia z czarnymi owcami (złodziejami, sutenerami, oszustami, kłamcami) czy to atmosfera milczącego przyzwolenia czyni ze wszystkich współwinnych. Tak w sprawie Jakiego jak i innych – od sędziów po polityków partii rządzącej.
Czy Pan Jaki powinien odpowiadać za okazany przez brata brak szacunku dla prawa? Uważam, że nie – nic nie może przecież poradzić, że brat trafił do rządu.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo