Jeżeli przyznajemy, iż nie służy nam prawo odwiedzania cudzych salonów od samego rana, kiedy pokojówka sprząta i ociera kurz z mebli, musimy także się zgodzić, że ludzie cywilizowani, którzy jadają na porcelanie i posługują się biletami wizytowymi, nie mają prawa sądzie kraju niecywilizowanego według swoich pojęć o złem i dobrem. Co innego kiedy kraj już jest przygotowany na ich przyjęcie, przez tych, których przeznaczono do tej roboty. Wtedy mogą sobie zjechać i przywieść w tłumokach swoją warstwę społeczną, dekalog i cały kram. Lecz tam dokąd nie sięga Prawo Królowej, trudno wymagać, aby przestrzegano innych mniej ważnych przepisów. Ludzi, którzy bieżą w pierwszych szeregach na rydwanach Przyzwoitości i Dobrego Tonu, aby prostować ścieżki dżungli, nie można mierzyć tą samą miarą co piecuchów, którzy całe życie spędzili w rodzinnym kącie
*******
Nie tak dawno temu Prawo Królowej ustawało kilka mil na północ od Thayetmyo nad rzeką Irrawadi. W takiej odległości Opinja Publiczna bardzo traciła na wadze; chociaż zachowała się w dostatecznej dozie, żeby ludzi utrzymać w karbach obowiązku. Kiedy naraz rząd oznajmił, że trzeba, aby Prawo Królowej sięgało aż do Bhamo [rejon w półn-wsch. Birmie] i granicy chińskiej i wydał odpowiednie rozkazy, ludzie którym zależało, aby przybyć trochę wcześniej niż Przyzwoitość, pośpieszyli naprzód z wojskiem. Ta straż przednia składała się z ludzi, którzy nie mogli zdać żadnego egzaminu i których podejrzewano o zbyt niezależne poglądy dla administracji prowincji, któremi rządzi szlafmyca biurowa. Najwyższy rząd wdał się odrazu w tę sprawę, wprowadził różne ustawy, ordynacje, regulaminy i wszystko uczynił możliwe, aby czemprędzej sprowadzić Nową Birmę do banalnego poziomu Indji. Ale bądź co bądź chociaż nie na długo potrzeba było przez pewien okres czasu ludzi tęgich, którzy nawiasem mówiąc, skorzystali z chwili, i wyciągnęli dla siebie cały pożytek z wyjątkowej sytuacji.
"Wśród pionierów cywilizacji znalazł się także Georgie Porgie uważany przez wszystkich, którzy z nim weszli w styczność, za człowieka żelaznej ręki. Kiedy się udawał do Birmy, drwił sobie potrosze z całej służby, ale umiał wzbudzać dla siebie uszanowanie i wcale się dobrze wywiązywał z różnych czynności tak wojskowych jak administracyjnych, które w owych czasach były zazwyczaj udziałem tych innych jednostek. Spełniał biurowe czynności a równocześnie kwaterował u siebie drobne oddziały żołnierzy, wycieńczone febrą, które w pogoni za dakoitami [uzbrojeni rabusie] zapędziły się aż w tamte strony. Zdarzało mu się nawet czasem, że tam wyruszał w pyle i na własny rachunek rozprawiał się z dakoitami, gdyż 'ogień żarzył się jeszcze pod popiołem i kraj był ciągle gotów do pożaru w chwili, gdy się tego najmniej spodziewano. Georgie Porgie bardzo lubił te wycieczki, ale sprawiały one o wiele mniejszą przyjemność dakoitom. Na osobistości, z któremi miał do czynienia wywierał Georgie Porgie wrażenie dzielnego człowieka, który umie dawać sobie radę i dzięki tej reputacji pozostawiono mu zupełną swobodę działania.
Po piętnastu miesiącach takiego życia, znudziła mu się samotność i począł tęsknić za towarzystwem i wygodami. Skutki Prawa Królowej zaledwie dawały sio odczuwać w nowym kraju, a Opinja Publiczna, która większą ma wagę od prawa, dopiero miała się pojawić. — Istniał przy tom w Birmie od dawna obyczaj, ze biały człowiek mógł wybrać sobie towarzyszkę wśród cór Heth'a za złożeniem rodzicom pewnej kwoty. Związek taki nie pociągał za sobą takich samych następstw, co nikkah u muzułmanów, lecz za to żona była zwykle bardzo miła i urodziwa. Skoro angielskie wojska wrócą z Birmy, rozpowszechnią z pewnością przysłowie „oszczędna jak żona Birmanka“ i piękne ladies nie zrozumieją co to znaczy.
Naczelnik sąsiedniej wsi, posterunku, w którym przebywał Georgie Porgie, posiadał ładną córkę, która zauważyła młodego Anglika i podkochiwała się w nim z daleka. — Kiedy się rozeszła nowina, że biały człowiek o żelaznej pięści, mieszkający za palisadą, szuka towarzyszki, zjawił się sam naczelnik i oświadczył, że za pięóset rupji płatnych odrazu gotówką, powierzy mu córkę pod warunkiem, że się z nią będzie dobrze obchodził, zapewni jej należne względy i że jej nie pożałuje pięknych strojów, jak tego wymaga miejscowy zwyczaj. Sprawa została załatwiona na poczekaniu, a Georgie Porgie nigdy nie pożałował tego kroku.
Kawalerskie mieszkanie Georgiego, w którem panował nieład nie do opisania, zamieniło się niebawem na miłe home, urządzone wygodnie i wykwintnie, wydatki domowe spadły do połowy, a on sam, stał się przedmiotem nieustannej pieczy swojej towarzyszki, która siadała na pier wszem miejscu przy stole, śpiewała mu jego ulubione piosenki, trzymała w karbach służbę, którą przywiózł z Madras i okazała się pod każdym względem, najweselszą i najuczciwszą małżonką, jaką tylko mógł wy marzy ó najbardziej wymagający mężczyzna. — Żadna rasa według zdań kompetentnych ludzi nie wydaje tak dobrych żon i tak równocześnie dobrych gospodyń co birmańska. Kiedy przechodził tamtędy pierwszy oddział na teren wojny, porucznik komenderujący nim, spotkał u stołu swojego kolegi Georgiego prawdziwą panią domu, której nie można byłe inaczej traktować, tylko jak osobę wyższego towarzystwa. Prowadząc nazajutrz swój oddziałek ku dżunglom, tęsknie rozpamiętywał miłe chwile, spędzone obok uroczej Birmanki. A jednak był on już zaręczony z młodą Angielką... ale tacy są już niektórzy mężczyźni.
Imię pięknej Birmanki nie tak łatwo dało się wymówić, ale ponieważ Georgie Porgie ułatwił sobie zadanie, nazywając ją po prostu Georginą, jedyna jej wada nie dokuczała mu zbyt dotkliwie. — Georgie ogromnie się radował z komfortu i tkliwości jaką go otaczała Georgina i zaklinał się, że nigdy w życiu wydatek pięciuset rupji tak mu się nie opłacił.
Po trzech miesiącach takiego pożycia przyszła mu na raz genjalna myśl do głowy. Ożenek — poczciwy angielski ożenek musi mieó swoje dobre strony. Jeżeli teraz na krańcach świata z tą małą Birmanką, która pali cygara, czuje się tak niewymownie szczęśliwym, o ileż będzie szczęśliwszym w towarzystwie młodej Angielki, któraby nie paliła cygar i grała na fortepianie, zamiast na bandżo? A przytem odczuł nostalgię za ludźmi własnej rasy, za orkiestrą w kasynie i za frakiem. Stanowczo małżeństwo musi mieć swoje dobre strony. Przepędził wieczór, żując w myślach swoje plany, podczas gdy Georgina śpiewała, pytając od czasu do czasu, dlaczego do niej nie mówi i czy go czasem czem nie uraziła. Rozważając swoje zamysły paliła, paląc, przypatrywał się Georginii, którą w wyobrazi przemieniał na ładną Angielkę, oszczędną, zabawną i wesołą, o złotych splotach nad czołem i może z papierosem w ustach. W każdym nie razie z wielkim czeroot birmańskim, kalibru jaki paliła Georgina. Ożeni się z dziewczyną, która będzie miała takie same oczy jak Georgina i większą cześć jej rysów, ale nie wszystko można znaleźć ładniejsze. Taki wydawszy sąd, wypuścił gęste kłęby dymu i przeciągnął się. Tak! musi się ożenić — to będzie najlepiej. Dzięki Georginie oszczędził trochę grosza, a należy mu się teraz sześciomiesięczny urlop.
— Słuchajno dziecko — odezwał się w końcu — musimy odkładać pieniądze jeszcze przez trzy miesiące, — bardzo mi ich potrzeba. Była to całkiem niesłuszna krytyka domowych rządów Georginy, tern bardziej, że nawet się szczyciła ze swojej oszczędności, ale ponieważ jej bóstwo potrzebowało pieniędzy, obiecała oszczędzać jeszcze bardziej.
— Potrzeba ci pieniędzy? — odpowiedziała z uśmiechem, uzbierałam więc trochę — zaraz zobaczysz.
Pobiegła do siebie i przyniosła woreczek pełen rupji,
— Z tego co mi dajesz na wydatki, odkładam co dzień kilka annas. Patrz! uzbierało się już sto siedm rupji. Przecie ci więcej teraz nie potrzeba? Weź! Bardzo się cieszę, że ci się te pieniądze przydały.
Wysypała białe ciężkie sztuki na stół i podniosła mu je zgrabnymi cienkimi paluszkami, blado-złotego koloru. Georgie Porgie od tej chwili nie poruszył już więcej sprawy oszczędności w zarządzie domem.
W trzy miesiące po tem zdarzeniu, w ciągu których wysłał i otrzymał sporo tajemniczych listów, z wielką przykrością dla Georginy, gdyż ani słowa z nich nie mogła zrozumieć, oznajmił jej, że wyjeżdża i że trzeba, aby wróciła do ojca. Georgina rozpłakała się. Pójdzie za swoim bogiem aż na koniec świata. Dlaczego by go miała opuścić? Kocha go przecie i nigdy się z nim nie rozstanie.
— Jadę tylko do Rangunu — tłumaczył jej Georgie Porgie. —
Wrócę za miesiąc, ale lepiej żebyś przez ten czas mieszkała u ojca. Zostawię ci dwieście rupji.
— Jeżeli wyjeżdżasz na miesiąc, co mi po dwustu rupiach?
Pięćdziesiąt aż nadto wystarczy. Nie odjeżdżaj, albo weź mnie z sobą.
Georgie Porgie dziś jeszcze nierad wspomina sobie tę scenę. —- Uwolnił się w końcu od nalegań Georginy i stanęło na tern, że jej zostawi siedmdziesiąt pięć rupji. ’— Nie chciała w żaden sposób przyjąć więcej. Zaraz potem wyjechał do Rangunu.
Tajemnicze listy udzieliły mu urlopu. Z początku sam fakt ucieczki przed kochającą go istotą i myśl, że ją sromotnie oszukał, sprawiały mu przykrość, ale kiedy znalazł się na wielkim, z komfortem urządzonym parowcu, wśród lazurów morza i nieba, świat począł mu się weselej przedstawiać. — Twarz Georginy, mały domek otoczony palisadą, nocne napady dakoitów, krzyk przerażenia i śmiertelne podrygi pierwszego człowieka, którego zabił własną ręką, wszystko to zacierało się powoli w jego umyśle, w miarę jak widmo zbliżającej się i pożądanej Anglji stawało się coraz uporczywsze.
Na parowcu pełno było urzędników, jadących na urlop, którzy tak jak on przepędzili parę lat w dzikich lasach górnej Birmy i teraz upojeni radością powrotu, dokazywali, jak studenci na wakacjach. — Dzięki ich wesołości, mógł Georgie Porgie tem łatwiej zapomnieć o niedawnych troskach.
Potem przyszła kolej na Anglję; angielski komfort, cant, kluby i wszystkie rozkosze cywilizacji. Georgie biegał z lubością po gładkich chodnikach, których odgłosu prawie zapomniał i pytał się siebie, jak ludzie rozumni mogą mieszkać po za stolicą. —
Lecz Opatrzność gotowała mu jeszcze inną radość — spokojne, pełne wdzięku zaręczyny angielskie, tak różne od bezwstydnych targów małżeńskich w Indjach, gdzie jedna część kolonji przypatruje się narzeczonym, robiąc zakłady czy ślub przyjdzie do skutku, druga zastanawia się, co taka to a taka lady o tern powie. Panna młoda była ładna i miła. Ślub odbył się na wsi i zupełnie prawidłowo. Nie brakło ani plączącej teściowej, ani zażywnego teścia, ani portjera w purpurze, a sześć biało ubranych dziewczynek o zadartych noskach, rzucało róże przed nowożeńcami. Miejscowy dziennik podał obszerne sprawozdanie z uroczystości, przytoczył nawet wierszowane powinszowanie, jakie składano państwu młodym, in extenso.
Przeszły miodowe miesiące w Arundel i nastała chwila odjazdu do Indii. — Teściowa wylała całe potoki łez w chwili, gdy jej jedynaczka wsiadała na statek i dostała się tem samem pod wyłączną opiekę swego małżonka.
Georgie istotnie zakochał się w swojej żonie, a ona uważała go za najlepszego i największego człowieka na świecie. Skoro przybył do Bombayu, czuł się w prawie wymagać dobrego stanowiska z powodu, że się ożenił, a ponieważ odznaczył się w Birmie i zaczynano go cenić, otrzymał prawie wszystko czego żądał.
Wysłano go do miejscowości, którą nazwiemy Sutrain. Posterunek ten zajmował parę pagórków i nosił oficjalną nazwę „sanatorjum“, zapewne dlatego, że dookoła ciągnęły się bagna. — Tam to osiadł wraz z małżonką Georgie Porgie i wkrótce przyszedł do przekonania, że został stworzony do rodzinnego życia. — Nie bredził wprawdzie jak wielu młodych mężów o rozkoszy i nadzwyczajności zjawiska, kiedy ubóstwiana żonka siada naprzeciwko niego przy rannem śniadaniu „jak gdyby nic“ — bo już się do tego przyzwyczaił w Birmie, — Porównywał teraz swoją ukochaną Maud do Georginy i coraz więcej utwierdzał się w mniemaniu, że dobrze postąpił, żeniąc się według wszystkich form i zawczasu.
Lecz z tamtej strony zatoki bengalskiej spokój i szczęście dawno wygasły — tam pod wysokimi tekami [tek — gatunek drzewa], gdzie mieszka Georgina z ojcem i gdzie tak długo czeka na Georgiego. — Stary naczelnik pamiętał jeszcze wojnę 1851 i znał zwyczaje „Kullahów" — Wieczorami siedząc na przyzbie chaty, uczył córkę oschłych zasad rezygnacji; które ją wcale nie pocieszyły. Pewnego dnia zniknęła ze wsi, unosząc z sobą wszystkie rupie, które jej dał Georgie Porgie i bardzo skromny zapas angielszczyzny, który również jemu zawdzięczała. Stary naczelnik bardzo się z początku gniewał, ale w końcu zapalił cygaro i bąknął jakiś niezbyt pochlebny wyraz o słabszej płci w ogóle. Georgina wybrała się na poszukiwanie Georgiego, który mógł jeszcze bawić w Rangunie, albo z tamtej strony Czarnej Wody, ale mógł także umrzeć... Najpewniej umarł — inaczej z pewnością już by się zgłosił. — Szczęście jej sprzyjało. Jakiś stary policjant z plemienia Sikh powiedział jej w Rangunie, że Georgie przepłynął Czarną Wodę. Wsiadła na okręt, zajmując miejsce na pokładzie i pojechała do Kalkuty, nic nie mówiąc nikomu o celu podróży.
W Indjach nie pozostało śladu z jej sześciotygodniowej podróży i nikt nie może nam opisać katuszy moralnych, jakie przeszła. Ukazała się znowu czterysta mil za Kalkutą. Szła ciągle ku północy wycieńczona trudem i niepokojem, ale z niezłomnem po stanowieniem odszukania Georgiego. Nie rozumiała języka krajowców, lecz Indje są bardzo miłosierne i kobiety wzdłuż całej Wielkiej Drogi wynosiły jej pożywienie. Jakieś nieokreślone przeczucie mówiło jej, że Georgie znajduje się na samym końcu tej okrutnej Wielkiej Drogi. Być może spotkała jakiegoś sipaja, który znał Georgiego. W końcu natknęła się na pułk, w którym służył obecnie jeden z oficerów, bywający częstym gościem u Georgiego za czasów jego walk z dakoitami.
Zabrzmiało od śmiechów w namiotach, kiedy Georgina padła mu do nóg i zaczęła płakać. Lecz skoro opowiedziała swoje dzieje, żarty ustały i zrobiono składkę, co więcej odpowiadało nastrojowi chwili. — Jeden z oficerów wiedział, gdzie przebywa Georgie, ale nie słyszał o jego małżeństwie, dał więc jej adres wiarołomnego kochanka, a Georgina ucieszona pospieszyła w drogę, ale teraz już w całkiem innych warunkach, bo w wagonie. Spoczęły poranione nogi i ochłodła jej twarz spalona słońcem. — Gdy się kolej skończyła, znowu nastała uciążliwa pielgrzymka przez góry, lecz Georgina miała obecnie pieniądze i mogła się czasem przy-siąść do rodzin podróżujących wozami zaprzężonymi w woły. Ten etap wydał jej się prawie cudownym i święcie wierzyła, że czuwają nad nią dobre duchy Birmy. Ostatni kawałek drogi do Sutrain wypadł jej w czas prawie mroźny, a ponieważ była lekko odzianą, nabawiła się mocnego kataru. Lecz to drobnostka, wkrótce skończą się wszystkie przykrości podróży... czeka ją Georgie...weźmie ją w ramiona... będzie ją tulił i pieścił, jak to nieraz czynił za dawnych czasów, kiedy zamknięto bramę palisady, a obiad mu smakował. — Georgina przyspieszała kroku, a duchy Birmy zesłały jej jeszcze jedną — ostatnią łaskę.
O zmierzchu na samym zakręcie drogi wiodącej do Sutrain zatrzymał ją jakiś Anglik, którego nie odrazu poznała i zawołał zdziwiony:
— Wielki Boże! co ty tu robisz?
Był to Gillis, dawny adjutant Georgiego z górnej Birmy. Georgie Porgie, który go lubił i cenił, prosił, żeby go mógł nadal zatrzymać przy sobie w Sutrain.
— Przyszłam — odpowiedziała z prostotą Georgina. Jak tu daleko! już kilka miesięcy idę i nie mogę dojść. Gdzie jego dom?
Gillis oszołomiony otworzył usta szeroko. Dostatecznie poznał Georginę, więc nie próbował jej tłumaczyć co się wydarzyło i co jej wypada czynić. Z istotą wschodniej rasy na nic się nie zdadzą wszelkie objaśnienia i perswazje — musi sama zobaczyć i przekonać się. Poprowadził ją wazką ścieżką, która pięła się zboczem skały i dochodziła do terasy, na tyłach domu zbudowanego nad samem urwiskiem.
— Teraz patrz — rzekł Gillis, wskazując na okna salonu.
W oknach świeciły się już lampy, ale storów jeszcze nie zapuszczono. Georgina podniosła oczy i ujrzała młodą kobietę, wspartą na ramieniu Georgiego. Przyłożyła rękę do czoła, odgarniając machinalnie włosy, które jej się rozplotły i na twarz spadały. — Próbowała poprawić podartą suknię, ale bezskutecznie. Porwał ją gwałtowny, dziwny kaszel. Istotnie bardzo się przeziębiła. Gillis także uporczywie wpatrywał się w okno, tylko, że podczas gdy Georgina zaledwie raz spojrzała na młodą mężatkę, mając ciągle zwrócone oczy na Georgiego, on nie spuszczał z niej wzroku.
— Co teraz myślisz począć? — pytał Gillis Georginę, przytrzymując ją za rękę, w obawie, żeby nie wpadła do domu Georgiego i nie wywołała gwałtownej sceny. — Czy chcesz wejść i powiedzieć tej pani, żeś żyła z jej mężem?
— Nie — odpowiedziała Georgina słabym głosem. — Puść mnie. Idę sobie... przysięgam, że sobie pójdę. Wyrwała się nagłym ruchem z rąk Gillisa i znikła w ciemności.
— Biedaczka! — pomyślał Gillis, schodząc tą samą ścieżką, która przed chwilą prowadził Georginę. — Trzeba jej dać na powrót do Birmy. Chwała Bogu uniknęło się skandalu... Ten anioł nigdy by nie przebaczył.,.
Te ostatnie słowa dowodzą, że poświęcenie Gillisa dla Georgiego miało źródło nie tylko w przywiązaniu do Jego osoby.
Państwo młodzi wyszli po obiedzie na werandę, ażeby dym cygar Georgiego nie przejął nowych firanek salonu.
— Co to za dziwny szelest, słyszysz ? — spytała młoda kobieta.
Nadsłuchiwali czas jakiś oboje.
— Oh! to nic. Pewnie jakiś góral wybił swoją żonę — to straszne bydlęta — zauważył Georgie.
— Wy-bił źo-nę! Okropność! Wystaw sobie, żebyś ty mnie uderzył, mnie!
Objęła męża za szyję i opierając głowę na jego ramieniu patrzyła ku dolinie, nad którą przeciągały gęste chmury — szczęśliwa z życia i pełna ufności w przyszłość.
A Georgina ciągle jeszcze płakała, skulona wśród głazów, nad brzegiem potoku, w miejscu gdzie okoliczne praczki pierały zwykle bieliznę.
Rudyard Kipling.
Z tomu "Life's Handicap", 1891
********
Opracował na podstawie tłumaczenia F. Chwaliboga z 1909 r.
K. Rafalski
Inne tematy w dziale Rozmaitości