Robin Goodfellow Robin Goodfellow
109
BLOG

Wizyta Polaka w Bateman's

Robin Goodfellow Robin Goodfellow Rozmaitości Obserwuj notkę 0
Oto wrażenia z wizyty w posiadłości R. Kiplinga pióra Witolda Chwalewika (1900 - 1985), znakomitego polskiego znawcy literatury angielskiej i amerykańskiej. (M.in. przełożył szkic o Kiplingu T.S. Eliota i opatrzył go znakomitymi przypisami) To tu tutaj w Bateman's, posiadłości Pana Kiplinga toczy się akcja cyklu opowieści zebranych w tomach "Puk z Pukowej Górki" (1906) oraz "Nagrody i elfy" (1910), o których mowa była w poprzednich wpisach. Ten zapomniany a właściwie nieznany dziś tekst ukazał się w jednym z przedwojennych czasopism. KR.

                                         -------------------------------------------------------------------------------------------------

Zielony autobus, prawie pusty, sunął wraz ze mną mało uczęszczaną drogą wiejską —lśniącą, asfaltową uliczką, wiodącą od pasma wzgórz nadmorskich koło Lewes przez łagodne wzniesienia terenowe hrabstwa Sussex, kompleksy domów ceglanych, łąki, bukowe aleje i laski — do celu mojej wycieczki, wioski Burwash. 

Pod Burwash, w domu zwanym Bateman's, przemieszkał ostatnich trzydzieści lat życia Rudyard Kipling. Chciałem zobaczyć własnymi oczami ten dom i ten kawałek Anglii, na który najczęściej patrzył autor „Puka". 

                                                                                                   ☀

Było wczesne chmurnawe popołudnie. Przez szyby mżyła spokojnie zieloność nieco monotonnego pejzażu. Na prowincji w autobusie podróżni, uważniej przyglądają się sobie, niż w Londynie, lecz nikt z kilkorga moich przygodnych towarzyszów nie domyślał się z pewnością, że odbywałem tę pospolitą dla nich podróż w nastroju jakby pielgrzymki. Urzeczywistniałem wreszcie zamiar wielekroć i może zbyt długo odkładany.

Oczami tedy wodziłem po sielskim krajobrazie, czekając, co mi powie, jednocześnie zaś medytowałem. „Bateman's" znałem dobrze z fotografii, reprodukowanej w „Autobiografii" Kiplinga, nie dokończonej niestety, i niedawno wydanej pośmiertnie. Nie wiele jednak powiedziało mi to szare zdjęcie. Więcej mówiło inne, o wiele dawniejsze. Przedstawiało duży dom drewniany, cokolwiek przypominający brzydkie „dacze"' przedwojenne, jakich po dziś dzień zachowało się jeszcze sporo w Świdrze czy Skolimowie. Choć trochę ze stylu podobny, nie należał jednakże do owych swoistych pamiątek po rosyjskim budownictwie w Polsce. Lecz może i w jego kształcie i zasadzie architektonicznej wyraziło się coś z ducha kraju, w którym domy klecono na nowo i naprędce. Bo była to siedziba amerykańska państwa Kipling i pierwszy własny dom poety. 

Ożeniwszy się (z Amerykanką, siostrą przyjaciela), i straciwszy oszczędności w chwili, gdy tego najmniej oczekiwał, bo w czasie podróży poślubnej, przez nagły kompletny krach banku, gdzie ulokował pieniądze —-Kipling zmuszony był przesiedlić się spod nieba Indii do ostrego klimatu Stanów Zjednoczonych, nie odświeżywszy w sobie nawet na drodze dobrze wspomnień o Anglii. Była mu jeszcze daleka, gdy poeta w ośnieżonym, wiejskim domu w stanie Vermont żegnał się wyobraźnią z Indiami, do których nigdy nie miał już wrócić cieleśnie. W ogromnej owej daczy bowiem powstały „Księgi Dżungli", zanim twórca ich dożył trzydziestki. Prawda, powstać miał po tym jeszcze „Kim", najdłuższa opowieść Kiplinga, największy wysiłek twórcy, który na ogół tchu epickiego nie miał. „Kim", to ostatnie długie marzenie o Indiach, przemarzony został też zdała od nich, i po rozstaniu z Ameryką, już w Anglii. W skromniejszej skali artystycznej „Kim" przecież równie niezaprzeczenie jest poematem wizyjnym, rewią wspomnień, oglądanych z dystansu, jak mickiewiczowski „Pan Tadeusz"...

Potem z twórczej głowy Kiplinga Anglia wyparła Indie prawie doszczętnie, i na zawsze. Anglia intymna, lokalna, jeszcze raz, jak tylekroć w historii, zdobyła swego zdobywcę. Bo Kipling —imperialista wziął ją szturmem, nim przesiedlił się do niej na stałe, nim sobie ją przypomniał dobrze, nim ją poznał. Zdobył ją, jako piewca czynu kolonizatorskiego, bard Imperium. 

Utwory jego najgłośniejsze, najbardziej „firmowe", należą właśnie do najwcześniejszej fazy. Dwudziestokilkoletni Kipling w Ameryce, szybko odrabiający straty, i na nowo dorabiający się majątku, ma już w swoim dorobku prawie wszystko, co świat z jego twórczości zapamiętał. Żyć zaś ma do siedemdziesiątki. Przed sobą ma już tylko mniejszą, ale głębszą część i celniejszą część dzieła. Pamiętałem i to, co opowiedział po tym o jasnym, słonecznym domu, w którym zamieszkał wkrótce po swoim powrocie do ojczyzny. 

Dom ten, gdzieś pod Torquay, wydawał się siedzibą wymarzoną, właśnie przez swą świetlaność. Wielkie, białe, idealnie przesłonecznione wnętrza. Lecz dziwny, nieznośny ucisk padł na ducha nowych mieszkańców w jasnym domu. Dość było próg przestąpić i wyjść choć krokiem na dwór, by się z przygnębienia otrząsnąć. Ale pod dachem domu przykre wrażenie wraca. Państwo Kipling opuścili dziwny dom po paru miesiącach. Mieszkały w nim podobno poprzednio przez długie lata trzy siostry, stare panny. 

Po jakichś trzydziestu latach państwo Kipling, bawiąc w Torquay, ponownie odwiedzili ten sam dom. Nadal wabił jasnością wnętrz i zionął pustką. I znowuż po paru minutach wróciło to samo uczucie przygnębienia, które dręczyło ich ongiś pod tymiż białymi sufitami. Niesamowite te doznania przetworzył potem Kipling w jednej ze swoich nowel („The House Surgeon").

Jakże dobrze utkwił w mojej pamięci opis ataku migreny w owym opowiadaniu! Ów mały złowróżbny ciemny płatek, zjawiający się jakby gdzieś w głębi świadomości i rozrastający się niebawem w chmurę omraczającą cały horyzont ducha ponurością beznadziejną, rozpaczliwą. Lecz od tego wspomnienia z lektury przeskoczyłem myślą ku innemu: ku dziejom nierównie tragiczniejszym, opowiedzianym w noweli ,,Mee, mee, parszywa owieczko", a potwierdzonym urzędowo przez autora, słowami autobiografii. 

W niesamowity sposób przyszły nacjonalista zawierał sztamę z ojczyzną. Skończyło się to niemal obłąkaniem. Tak strasznej degradacji doznał w ojczyźnie swojej chłopczyna dumny i mężny, gdy wstąpił po raz pierwszy na jej ziemię. 


Urodził się, jak wiadomo, w Bombaju. Kiedy miał lat pięć czy też sześć; zwykłą koleją rzeczy został oddany na wychowanie rodzinie angielskiej, jak wszystkie dzieci angielskie, w klimacie Indii urodzone. Ten wczesny zabieg zdrowotny duszę zatruł mu na całe życie, a skończyłby się z pewnością o wiele gorzej, gdyby nie wyjątkowo mocne z natury zdrowie duchowe poety. Przez lat kilka pastwili się nad malcem wszyscy: wychowawczyni, jej syn, koledzy, i szkoła. Jedni tylko ze złośliwości, inni zaś w imię zasad purytańskiego wychowania. 

Zaznał najokrutniejszych upokorzeń, najgłębszej rozpaczy, jakie przeżyć jest zdolna młodziutka, wrażliwa i dumna dusza. Pouczono go o istnieniu piekła, lecz po to, aby ukarać go wiadomością, że tam pójdzie. Czym musiał być wyrok taki dla smarkacza z wyobraźnią Kiplinga? Malec, idąc do szkoły, czuł się już żywym potępieńcem, a na plecach, zamiast tornistra, przytroczoną miał tablicę z reklamowym napisem „Kłamca", tak zwłaszcza dla Anglika obelżywym. 

Stwierdzono bowiem w szkole, że zmyśla przy odpowiedziach; nie odgadnięto natomiast, że zmyśla, bo nie widzi, co jest na tablicy. To przedwczesne osłabienie wzroku spowodowane było jedną z kar, zastosowanych w domu. Zauważono tam, że malec lubi czytać, zabroniono mu, więc tej przyjemności. Zepsuł oczy, czytając po ciemku. Ostatecznie doszedł do stadium halucynacji... Ileż to razy później dotykał jako pisarz tematów obłąkańczych! Geneza ich wszystkich niewątpliwie sięgała owego wczesnego przeżycia z lat dziecięcych.

 Nie wiadomo co stałoby się ostatecznie z młodziutkim sahibem zdegradowanym na pariasa, gdyby nie ocalił go przyjazd matki i lek, tym razem prawdziwy, atmosfery domu rodzinnego. Anglia wcześnie zaczęła znęcać się nad przyszłym swym piewcą. Ale i rewanż swój wziął poeta wcześnie. Nim dożył lat trzydziestu, stał się czołowym bardem i heroldem ojczyzny. Mając lat trzydzieści i kilka, stanął na szczycie sławy.

 Wysławiany pod niebo, ubóstwiany, czytany wszędzie na całym obszarze imperium, bardzo szybko, i to piórem jedynie, zdobył ogromny majątek. Osiągnąć mógł w Anglii wszystko, co dać może szacunek rodaków i co kupić można za pieniądze. Między innymi — wybrać sobie mógł wiejską siedzibę, jaką chciał. Za chwilę miałem przecież zobaczyć na własne oczy ów home, zamek i pałac „parszywej owieczki".

— Bateman's Lane, sir. To uprzejmy, rzeźki konduktor oznajmił mi, że jestem u celu. Za chwilę czułem już pod stopami gładką, twardą nawierzchnię uliczki. Cienki zielony autobus prychnął, minął pólka upstrzone czarnymi kurnikami, i zaszywał się cicho między czerwone domy wioski Burwash. Rozwiewała się za nim stopniowo smuga uporczywego swędu. Mogłem odetchnąć głębiej powietrzem pól Sussex, i przyjrzeć się pejzażowi nie przez szyby. Czystość barw wzmogła się nagle, mgławość pierzchła. Nie dlatego, żem wyszedł z wnętrza oszklonego, nie, była ważniejsza przyczyna. Słońce wyjrzało zza chmur. Radosny dreszcz światełek przebiegał wypukłą nawierzchnię jezdni pod liściastymi koronami. 

Trudno było stać nieruchomo, gdy świetlne centki tańczyły. „Bateman's Lane", przeczytałem na rogu wąziutkiej bocznej uliczki. Tak, trzeba było teraz schodzić na dół tą asfaltową drożyną, na której auta nie wszędzie mogłyby się wyminąć.

   Lecz przed tym przypatrzyć się jeszcze dębowi narożnemu. Z pod niego bowiem wypływała ta uliczka, łącząca dom Kiplinga ze światem. image

Pod konarami tego drzewa przemknęły niegdyś w samochodach wszystkie rękopisy, czy też maszynopisy utworów, gdy podążały do drukarni z zacisza domu, gdzie powstawały. Wszystkie, poczynając od „Puka", kończąc na „ Limits and Renewals".

— Czy tędy do domu Kiplinga? —zapytałem przechodnia po drodze.

— Tak, tędy — odpowiedział mi rozczochrany rudy młodzian, wieśniak, ale ubrany w tweedy jak Londyńczyk.

— Trzeba iść z jaki kwadrans, ale dom pan znajdzie na pewno, bo żadnego innego tam nie ma. 

Informację tę z trudem zrozumiałem. Gwara miejscowa . w Sussex mało podobna jest w dźwięku nie tylko do angielszczyzny „poprawnej", lecz także do cockneya, którym mówią masy ludności w Londynie. Kipling z pewnością poznać, ją musiał gruntownie. Lecz czy użył jej też jako materiału w którymś ze swych opowiadań? Stary Hobden w „Puku" i „Nagrodach i elfach" bez wątpienia mówić musi mową wieśniaków z Sussex. Ale z drukowanego słowa domyślić się nie podobna, jak słowo to brzmi w żywej mowie zwłaszcza dla ucha cudzoziemca.

Krajobraz tymczasem zmieniał się: stawał się coraz ciekawszy i piękniejszy, jak zwykle,' gdy zboczyć nieco dalej od gościńca. Bocznica wiodła kręto wciąż na dół, spływała na dno rozległej między wzgórzami kotliny. Sielskość pejzażu po obu stronach wydawała się coraz zupełniejsza. Nie widać było żadnych budynków. Korony wiązów, lip, i przede wszystkim dębów! zachwycały i czarowały bujnością. Po kilku zakrętach drogi pozostały świat zniknął mi z oczu. W krainie pastoralnej, co zewsząd mnie otoczyła, żaden szczegół | natrętny i obcy nie mącił doskonałości wrażenia.

Artysta i miłośnik Anglii, co w tym pejzażu się osiedlił, zaiste z dobrym smakiem zrobił wybór. Jeszcze chwila i dostrzegłem dom Kiplinga, a raczej szereg zabudowań z różowo -wiśniowej cegły w obramowaniu z łąk i drzew. Zbliżyłem się. Wszystko w kształcie i kolorze budynków, murów, słupków, głęboko i prawie uroczyście godziło się z duchem krajobrazu.image

Naprzeciwko domu, po drugiej stronie drogi, radowało wzrok coś niewymownie wspaniałego. Był to dąb, największy i najrozłożystszy chyba, jaki w życiu widziałem. Czemuż na fotografii wyszedł, jak olbrzymi kalafior?

Od łąk i pastwisk okolicznych ogród przy domu Kiplinga oddzielony był częściowo murkiem, częściowo zaś podwójnym wysokim szpalerem z ostrokrzewu. Znać było, że domowym zależało na możliwie zupełnej izolacji od świata przyjezdnych i ciekawych. Ten ideał prywatności po śmierci pisarza pielęgnuje nadal wdowa po nim, stale zamieszkująca w Bateman's. Nigdy w żadnym piśmie ilustrowanym nie ukazały się jeszcze fotografie, przedstawiające czy to wnętrze domu czy też ogród państwa Kipling. Wścibskim angielskim reporterom najmniej też było wiadomo o życiu najgłośniejszego z pisarzy.

Aczkolwiek ostrzeliwałem poprzednio krajobraz z Retiny pierwszej, teraz, znalazłszy się w ogrodzie, musiałem i ja zastosować się do życzenia pani domu i zrezygnować ze zdjęć. 

- It is private, — wyjaśniła mi tradycyjne stanowisko domu w tej sprawie uprzejma przewodniczka, sekretarka zmarłego pisarza.

Obchodziłem z miss Nicholson ogród, olśniony wrażeniem, jak przechodzień, co z dworu wejdzie nagle na lustrzaną posadzkę domu. Ogród zestrajał się z budynkiem w jedną całość idealną. Przypominał mi niektóre ogrody przy kolegiach Oxfordu, lecz był od nich jeszcze intensywniej pielęgnowany i bogatszy. Pieniądz przy utrzymaniu i założeniu tego ogrodu nie grał roli... Ważyły tylko względy piękności i szlachetności.

W pejzażu dookolnym, równie pięknym, lecz pięknością niedbałą, był oszlifowany klejnot sztuki ogrodniczej. 

— Czy Kipling wszystko pisał własnoręcznie? —zapytałem.

— Pisał też swoje utwory na maszynie, ale sam.

— I tu mieszkał do końca życia?

— Tak. Równo trzydzieści lat. Z przerwami oczywiście, gdy wyjeżdżał. 

— I cieszył się prawie do końca życia dobrym zdrowiem?

— Tak. Ta ostatnia choroba przyszła tak niespodziewanie...

— Czy lubił pracować w ogrodzie?— zapytałem, patrząc na drzewo najokazalsze i najbardziej pociągające wzrok, wielką wierzbę, zapraszającą pod cień swój z wdziękiem wprost nieodpartym.

— As the wind was blowing (zależnie od ochoty).

Z jednej tylko strony ogród nie był od świata odgrodzony. Za strumykiem, który stanowił tu naturalną granicę, rozpościerała się znów na okoliczne wzgórza kraina sielska, a jedno z nich było wzgórzem — Puka.

Kipling wykupił z tej strony okoliczne tereny, zarówno uzupełniając w ten sposób swą posiadłość, jak też zabezpieczając sobie widok rozległy i nie zeszpecony. W prywatności tego całego ustronia odczuwało się coś, co było prawie czymś więcej niż angielskim upodobaniem do nietykalności własnych kątów. Na każdym szczególe znać było, że spoczywało na nim długo w swoim czasie miłujące oko gospodarza. Nawet dachówki i cegły nowe dobrane były widać z poważnym artystycznym rozmysłem. Dom był z wieku XVII, tak samo i okrągły, kopiasty, budynek, uwieńczony u góry gołębnikiem — niegdyś suszarnia chmielu, a dziś sekretariat. Przecież, żeby do napraw zdobyć materiał odpowiedni, Kipling (jak sam opowiadał) założył w swej posiadłości własną miniaturową wypalarnię cegły!

Podziękowałem przewodniczce za jej uprzejmość dla przybysza, co zjawił się nie proszony i nie zapowiedziany. I spojrzałem na ogród raz ostatni. Jakże pięknie lśnił obok nas pod słońce, już zachodzące łan lawendy!

— Kipling jest w Polsce autorem powszechniej może kochanym, niż w Anglii,— oświadczyłem.

— A wie pan, że podobnie jest i w innych krajach, — przytwierdziła moja rozmówczyni.

Znów znalazłem się na uliczce. Ogród był tylko wspomnieniem. Godzina też zrobiła się dość późna. Z krainy wypromieniowała już prawie cała jej słoneczność.image

Pod rozłożystym dębem nieruchomo trwał jeszcze byk ciemno-czerwony

Jak liliput, wysunąłem się chyłkiem spod dębu olbrzyma. Na drodze, nie pomniejszony przez dziwnego sąsiada, odzyskałem normalną wielkość i postawę. Mierzchnął dookoła pejzaż Sussex. Pod górę raźno szedłem bocznicą, którą wiodła też przed dwoma laty ostatnia droga pisarza, gdy którego dnia w styczniu 1936 r. opuścił „very own house" na zawsze, a wrócił już jako proch nie do zakątka swojego, lecz "poets' corner" w Westminsterze.

Witold Chwalewik

----------------------------------

U góry - obecny widok dębu, który opisał wyżej Autor (wg Google Street)

Chodzi własnymi ścieżkami

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości