Jeśli zaczynacie się Państwo zastanawiać nad odpowiedzią na to intrygujące pytanie, jeśli poszukujecie w zakątkach swojej pamięci tego nazwiska i ogarnia Was pewne zakłopotanie – pocieszę Was. Krzysztof Łoziński jest nikim. Pracuje na niszowym, fatalnie redagowanym lewackim portalu Kontrateksty.pl, a jego nazwisko wyciągnął z niebytu prorządowy portal Onet (Grupa ITI). Łoziński napisał tekst, w którym atakuje profesora Biniendę, twierdząc, ze nie jest on profesorem, a po drugie, że kłamie w sprawie słynnej smoleńskiej brzozy.
Łoziński zaczyna w taki sposób:”Od kilku dni politycy PiS (Kaczyński, Giżyński i inni) otwarcie głoszą nie popartą żadnymi dowodami (chyba, że znać za takie paranoiczne urojenia) tezę, nawet pewność, iż katastrofa prezydenckiego Tupolewa była zamachem. Najnowsza wersja tych bredni głosi, że były dwa wybuchy. Dziwne wybuchy, których nie widział i nie słyszał żaden świadek, nie zarejestrowały ich żadne przyrządy, a na wraku nie zostały żadne ślady chemiczne.”
Trzeba przyznać, ze jestem pod wrażeniem tych kilku zdań, bo trudno w tak krótkim tekście zawrzeć tyle kłamstw. Wybuchy, a konkretnie wstrząsy (zmiany przyspieszenia pionowego samolotu) zostały zarejestrowane przez systemy TU-154, a informacja o nich znajduje się zarówno w raporcie MAK, jak i raporcie Millera. O tym, że te „wstrząsy” są w rzeczywistości wybuchami mówi nam analiza Grzegorza Szuladzińskiego specjalisty od mechaniki wybuchów. Co do śladów chemicznych, to rzeczywiscie już ich chyba nie ma, bo Rosjanie wymyli wrak. Co więcej istnieją świadkowie, którzy zeznawali o dwóch wybuchach, jednak ich zeznania najwyraźniej nie zostały uwzględnione przez prokuraturę.
Dalej onetowy „ekspert” bierze się za dyskredytowanie Biniendy. Po pierwsze twierdzi, że Binienda nie jest żadnym profesorem, bo nie ma polskiej habilitacji. Rzecz w tym, że w USA taka habilitacja nie jest nikomu potrzebna, bo liczy się dorobek naukowy człowieka. Jest jasne, że „profesor” w warunkach amerykanskich nie znaczy to samo co w polskich, ale to wynika już ze zwyczajów przyjętych w świecie naukowym w każdym z krajów.
Łoziński naśmiewa się z uniwersytetu w Akron porównując go do prowincjonalnej szkoły w Radomiu czy Skierniewicach. Problem w tym, że polskie uniwersytety nie są nawet sklasyfikowane na liście najważniejszych uczelni Świata poza Uniwersytetem Warszawskim i Jagiellońskim zajmującym miejsca w czwartej setce szkół wyższych. Nawet wyśmiewane przez prezydenta Komorowskiego uczelnie z Nowej Zelandii znajdują się sto miejsc wyżej niż nasze uniwersytety. Jest to smutne i pokazuje stopień zapaści nauki w III RP, dlatego też na miejscu absolwenta krajowej uczelni, jakim jest Łozinski, raczej starałbym się unikać porównań do zagranicznych szkół wyższych. Ryzyko takich słownych wycieczek zawsze przerasta korzyści.
Antypisowy fachman peroruje dalej: ”Jakim cudem fizyk, może obliczać wytrzymałość czegoś, o czym nie wie, jak jest zbudowane i z czego? Co to za fizyk, który nie wie, że drobna różnica w kształcie profilu i w składzie stopu, z którego jest wykonany, możeradykalniezmieniać jego właściwości? Co to za fizyk, który nie wie, że w przypadku prowadzenia obliczeń, w których dane wyjściowe znane są w przybliżeniu (Binienda ani PiS nie mają dokumentacji technicznej tego samolotu), następuje zjawisko mnożenia błędu i błąd końcowy może nawet przekroczyć sto procent uzyskanego wyniku? Co to za fizyk, który nie wie, iż każda teoria jest błędna, jeśli przeczą jej fakty empiryczne (brzoza została złamana, a skrzydło odpadło, więc wszelkie teorie o tym, że nie powinno odpaść, albo, że nie uderzyło w brzozę, są do bani i już)?
Profesor Binienda właśnie uwzględnił te wszystkie zależności w swoim modelu. Po pierwsze zwiększył średnicę brzozy o 10%, po drugie zwiększył jej gęstość do takiego poziomu, że zatonęłaby w wodzie, po trzecie konstrukcję skrzydła samolotu w swoim modelu odwzorował na podstawie istniejącej dokumentacji TU-154. Łoziński po prostu kłamie i rzuca na oślep jakieś absurdalne oskarżenia. Onetowy spec od drzew wpada w swoiste zapętlenie i paranoję, bo twierdzi, ze „odpadnięcie” skrzydła na brzozie jest faktem empirycznym, podczas, gdy nikt tego nie widział i nikt takowego eksperymentu nie przeprowadził.
Łoziński – co zostało wyróżnione na portalu Onet – atakuje Biniendę za twierdzenie, że brzoza jest „miękka” i porównuje twardość brzozy z innymi rodzajami drewna. Rzecz w tym, że w tę brzozę uderzyło, bądź miało uderzyć skrzydło wykonane z metalu, a nie z dębu czy świerku, w zwiazku z czym cytowanie indeksu twardości drewna jest nonsensem. Łoziński, który jak sam przyznaje, studiował fizykę 30 lat temu, wypisuje dyrdymały, z których rzekomo ma coś wynikać. A nie wynika nic.
Profesor Binienda, lub też jak kto woli inżynier z tytułem doktora i znacznym dorobkiem w pracy naukowej na uczelniach amerykańskich, twierdził wyraźnie, że intuicyjne podejście do zdarzeń fizycznych jest błędne. Łoziński wpadł właśnie w tę pułapkę twierdząc, że brzoza jest „twarda” o czym wie „każdy wieśniak, który rąbie drzewo na opał”.
Dalej nasz fachman od wieśniaków i twardości świerku stara się w dość pokrętny sposób obalić tezę Biniendy, że oderwane skrzydło musiałoby upaść około 10 metrów od drzewa, więc skoro znaleziono je100 metrów dalej, hipoteza o pancernej brzozie nie trzyma się kupy. Łoziński pisze tak:” Pan doktor inżynier twierdzi też, że zderzenie z „miękką brzozą" było by słabe i urwane skrzydło powinno spaść 11 metrów za brzozą (spadło ok. 100 m dalej). Zaraz, zaraz. Samolot miał prędkość rzędu 280 - 300 km/h. Aby skrzydło z wysokości ok. 6 m spadło 11 m dalej, jego prędkość po zderzeniu musiałaby być znikoma. Taka prędkość człowiek bez trudu nadaje piłce, gdy nią rzuca. Oznacza to, że niemal cała energia kinetyczna skrzydła została pochłonięta przy zderzeniu, a to z kolei znaczy, że siły działające w tym momencie musiały być gigantyczne. No to jak panie inżynierze, zderzenie było słabe, czy potężne? Chyba pan zaprzecza sam sobie.”
Łoziński zarzuca Biniendzie brak dorobku naukowego i “leczenie kompleksów”, a tym jednym passusem udowodnił, że nie ma po prostu pojęcia o tym, co pisze. Dynamika lotu piłki i fragmentu skrzydła (płaskiej powierzchni) jest zupełnie inna. Na urwane skrzydło, lecące z tak dużą prędkością, działa siła oporu powietrza, która błyskawicznie spowalnia jego lot. Urwane skrzydło “nie poleci” jak piłka albo kamień, tylko błyskawicznie runię na ziemię. Łoziński przypisuje Biniendzie konkluzje, których ten nigdy nie wygłosił. Prędkość skrzydła po zderzeniu wynosiła tyle co samolotu (stwierdzenie banalne i Bienienda nigdy nie twierdził inaczej), co więcej Łoziński miesza sprawę “pochłaniania energii” z “twardością” brzozy. Jedno z drugim nie ma tu nic wspólnego. Innymi słowy, ataki onetowego “eksperta” to po prostu słowny bełkot.
Zastanawia jedynie to, że mainstreamowe media muszą odwoływać się do takich speców od fizyki, aby zdyskredytować pracę ekspertów zespołu parlamentarnego Macierewicza. Doprawdy, wyciąganie z szuflady blogera, który ukończył fizykę 30 lat temu, oznacza, ze po stronie establishmentu nie ma już nikogo, kto mógby rzucić wyzwanie Biniendzie, Nowaczykowi czy Szuladzińskiemu. Niestety oznacza to również, że najbardziej drastyczny scenariusz przebiegu Katastrofy Smoleńskiej staje się coraz bardziej prawdopodobny.
http://www.kontrateksty.pl/index.php?action=show&type=news&newsgroup=3&id=6042
http://wiadomosci.onet.pl/katastrofa-smolenska,5109940,temat.html
Jestem finansistą, który stara się nie zapominać o historii, psychologii, polityce i poezji...
"Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem, chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka