W ramach cyklu „Dom jutra. Rozmowy na trudne czasy” w oświęcimskim MDSM-ie gościł 18 lutego Konstanty Gebert przedstawiony przez organizatorów „jako polski psycholog żydowskiego pochodzenia, tłumacz, dziennikarz i nauczyciel akademicki, … publicysta Gazety Wyborczej , … felietonista Kultury Liberalnej." Zapraszam do zapoznania się z dość swobodnymi refleksjami na temat tego wydarzenia.
Spotkanie rozpoczęło się od uczczenia minutą ciszy pamięci zmarłego Mariana Turskiego. Nic dziwnego, że odpowiadając na pierwsze pytanie o to, czy doświadczamy końca cywilizacji zachodu, gość nawiązał do odchodzących Ocalałych z Zagłady i wskazał na wagę pamięci, która po nich pozostanie dla świata, w którym ważne pojęcia takie jak ludobójstwo, agresja czy antysemityzm były jasno zdefiniowane i oczywiste dla wszystkich. Niestety, pamięć o Zagładzie nie została zdaniem Pana Geberta, „przepracowana”, a hasło „nigdy więcej” okazało się pustym frazesem – historia świata po roku 1945 to także dzieje wojen i towarzyszących im zbrodni, w tym ludobójstwa. W tym fragmencie, niejako rytualnie, pojawiła się sprawa wzrostu antysemityzmu – tak jakby eliminacja tego zjawiska miała sprowadzić na ziemię powszechny pokój. Konsekwencją takiego rozumowania jest jednak absurdalne przypuszczenie, że źródłem wszystkich światowych konfliktów jest kwestia żydowska.
Odwołanie się do pamięci w kontekście śmierci Mariana Turskiego skłaniać musi do pewnej refleksji na temat dość swobodnego sięgania przez niektóre środowiska do obfitującego w różnorodne źródła zapisu przeszłości. Sam sposób nie/pamiętania postaci Zmarłego jest tutaj doskonałym przykładem. Innym, o wiele bardziej znaczącym, jest coraz bardziej popularne w gronie „badaczy Holokaustu” oskarżanie o Zagładę Żydów nie Niemców, ale „nazistów” i ich kolaborantów, w tym w pierwszym szeregu Polaków. Wręcz modelowym przykładem takiego w istocie instrumentalizowania tej pamięci jest książka Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”.
Histeria widoczna w pierwszym pytaniu zadanym przez prowadzącego (nie sposób dociec skąd u niego jeszcze ta wiara w przysłowiowy „koniec historii”) wywołana została chyba wystąpieniem Wiceprezydenta USA w Monachium. Zdają się o tym świadczyć pełne niepokoju i zadumy słowa będące czymś w rodzaju rozwinięcia pytania: co z tym Trumpem?
Źle, bardzo źle. Trump okazuje się gotów rozwiązywać światowe konflikty, ale chce to robić bez pytania o zdanie zainteresowanych i metodami uwłaczającymi elementarnym prawom człowieka. Projekt wysiedlenia ze Strefy Gazy Palestyńczyków (o dziwo Egipt i Jordania nie chcą ubogacić się uchodźcami) i uczynienia z niej Riwiery Bliskiego Wschodu nie przypadł Konstantemu Gebertowi do gustu. Powstaje pytanie o alternatywę. Ta zarysowana została w zrelacjonowanej przez Pana Geberta czyjejś wypowiedzi o wzajemnej niemożności porozumienia się Izraelczyków z Palestyńczykami. Ci pierwsi (jeśli będą w stanie) wypędzą tych drugich na pustynię, ci drudzy (jeśli będą w stanie) zepchną tych pierwszych do morza. Sprawą otwartą pozostaje pytanie, który scenariusz i kiedy zostanie zrealizowany.
Niemniej bolesnym zburzeniem ustalonego jak się wydawało (trudno dociec na jakiej podstawie) porządku jest, zdaniem rozmówców, działanie Prezydenta Donalda Trumpa na rzecz zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej. Rokowania z Putinem, z pominięciem władz Ukrainy, budzą najgorsze możliwe historyczne skojarzenia. Pewnie i tu, zamiast biadolić nad tym, że dzieje się coś, co wydawało się już na zawsze niemożliwe, rozmówcy mogli pokusić się o jakąś refleksję – co w zamian? Kontynuacja wojny i oczekiwanie na pomoc odsądzanej od czci i wiary Ameryki? W imię czego? Europejskiego poczucia wyższości wobec Jankesów? A może próba dokooptowania do rozmów Ukrainy otwarcie stawiającej na Niemcy, w świetle faktów z ostatnich dwóch dziesięcioleci najlepszego sojusznika Rosji. Chyba zrozumiałe, że Trump woli negocjować z jednym przeciwnikiem.
Zgodnie z zapowiedzią tematyką rozmów miały być stosunki izraelsko-palestyńskie, w tym rzecz jasna atak Hamasu na Izrael z 7 października 2023 roku i izraelska reakcja, atak na Strefę Gazy i jego konsekwencje. Izraelską reakcję wytłumaczył Pan Gebert w oparciu o klarowne rozumowanie. Brak reakcji motywowany świadomością, że w razie ataku zginą palestyńscy cywile, oznaczał mimowolną zgodę na śmierć izraelskich cywili, którzy mogli paść ofiarą kolejnych ataków Hamasu. Dylemat, czy Izrael powinien bardziej troszczyć się o swoich obywateli, czy o Palestyńczyków, rozstrzygnięto – co zrozumiałe – na korzyść tych pierwszych. Nastąpił atak z pełną świadomością, że jego ofiarami będą także cywile. Uczciwie trzeba przyznać, że rozmówca zaznaczył, iż w sytuacji, gdy bomby spadają na dzieci, jest po stronie tych, którzy bronią dzieci, a nie zrzucających bomby. Ale w toku całej rozmowy raczej bronił żołnierzy izraelskich, stosując zresztą dość ciekawą strategię sprowadzającą się do stwierdzenia, że wojna to wojna, a na wojnie giną ludzie i zdarzają się zbrodnie wojenne. Giną miliony, setki tysięcy, a w Strefie Gazy zginęło – wedle podawanych w wątpliwość danych Hamasu – ok. 50 tysięcy osób. Aż chciało się zadać za pewnym sędzią pytanie – a ile by Pana usatysfakcjonowało? Ta wojenna narracja była tak natarczywa, że przypominała mimowolnie wiersz Marii Konopnickiej:
A na wojnie świszczą kule,
Lud się wali jako snopy,
A najdzielniej biją króle,
A najgęściej giną chłopy.
Tymi „chłopami” okazali się być w pewnym momencie rozmowy ... mieszkańcy Drezna. Pytający przywołał bowiem, chyba w temacie definiowania ludobójstwa i zbrodni wojennych (później wyjaśnię skąd ta niepewność), kwestię alianckich nalotów dywanowych na Drezno. I tu Pan Gebert przypomniał o polskich pilotach biorących udział w bombardowaniach. I nie był to jedyny przypadek odwołania się przez niego do „polskich zbrodni wojennych”. Niemało czasu poświęcił bowiem wydarzeniom z Nangar Khel postrzeganym przez niego w taki właśnie sposób.
Wywołało to we mnie dość istotny sprzeciw – zwłaszcza zarzut sformułowany wobec polskich pilotów. Pominę już, że wobec ich działania można zastosować to samo rozumowanie, którym Pan Gebert posłużył się, tłumacząc odwetowy atak Izraela na Gazę po 7 października 2023 roku. Ale jeszcze bardziej uderzające było pominięcie prostego faktu – nie byłoby nalotów na Drezno, gdyby nie wcześniejsze niemieckie naloty na Wieluń i Warszawę. I to całkowite abstrahowanie od problemu moralnej oceny stron konfliktu (kwestia wojny sprawiedliwej) i sprowadzenie wojny do wzajemnego zabijania się stron konfliktu, było chyba najsilniej wybrzmiewającym lejtmotywem wątku poświęconego działaniom IDF. Plus wspomniane wyżej, swoista „wisienka na torcie”, przypomnienie o polskich „zbrodniach wojennych”. Żebyśmy sobie nie myśleli, że zarzuty o współudział narodu polskiego w Holokauście wyczerpują możliwości umniejszania pozytywnej roli Polski i Polaków w II WW.
Skąd owo zastrzeżenie „chyba w temacie”? Nie ukrywam, że w mojej ocenie i tym razem najsłabszym punktem spotkania był … prowadzący rozmowę. Skutek coraz bardziej nudnego dialogu to (przyznaję się) brak koncentracji i rozkojarzenie. Chyba podobnie oceniając rozwój wypadków, jeden z uczestników spotkania otwarcie zaproponował zakończenie rozmowy i przejście do pytań ze strony publiczności. Był on tak skuteczny, że w pewnym momencie nieomal przejął prowadzenie spotkania. Pytania znacząco ożywiły wydarzenie.
Dla mnie najciekawsze było wystąpienie osoby przedstawiającej się jako Palestyńczyk. W uprzejmych i precyzyjnych słowach przedstawił on sytuację Palestyńczyków znajdujących się w istocie pod okupacją Izraela. Niby człowiek ma świadomość, że śmiało można mówić o apartheidzie w Izraelu, ale wysłuchanie osoby czerpiącej wiedzę jeśli nie z bezpośredniego doświadczenia (tu pewności nie mam), to przynajmniej z relacji świadków, zawsze jest cennym doświadczeniem.
Z drugiej strony nie sposób odmówić Panu Gebertowi zdolności polemicznych. Na pytania odpowiadał spokojnie, racjonalnie i z pełnym przekonaniem o swojej racji. Był do tego stopnia przekonywający, że prawie uwierzyłem, iż wezwanie do bojkotu izraelskich towarów to przejaw antysemityzmu. Skrzętnie omijał niebezpieczne wątki (np. kwestia osadnictwa żydowskiego na ziemiach okupowanych) i nie wikłał się w niepotrzebne emocjonalne polemiki.
Pomimo tego dało się wyczuć objawy zaniepokojenia wśród organizatorów tym raczej nieoczekiwanym rozwojem zdarzeń – zaproszony Autorytet zamiast w świetle reflektorów uprzejmie dziękować za wyrazy uznania musiał zmierzyć się niewygodnymi pytaniami zmieniającymi klimat z proizraelskiego na propalestyński. Pojawiły się pierwsze głosy by zakończyć serię pytań i całe spotkanie. Z delikatnej opresji wybawiła swoimi pytaniami tak organizatorów jak i Pana Geberta „niezależna dziennikarka”. Po rozsądnym początku dotyczącym sytuacji Palestyńczyków we współczesnym Izraelu, zaplątała się w rozważania o tym komu i dlaczego przysługuje prawo własności do ziem zamieszkałych przez skonfliktowane strony – była to woda na młyn dla jej rozmówcy i ostateczny argument za zamknięciem spotkania.
Na koniec powrócę do początku i lamentu wyrażonego frazą „co z tym Trumpem?” W trakcie rozmowy padło pytanie o motywy bardzo silnej i zróżnicowanej krytyki Izraela po ataku na Strefę Gazy. Pan Konstanty Gebert wskazał dwa. Pierwszy to – tu bez zaskoczeń – antysemityzm. Życzę powodzenia każdemu, kto (przypominam – wojna to wojna, a na wojnie giną ludzie) krytykę rosyjskiej agresji na Ukrainę uzasadni rusofobią. Drugi wymieniony motyw to odruch moralny. Tu jednak Pan Gebert zaznaczył, że nie należy poprzestawać na tej naturalnej i zrozumiałej reakcji. Czym ją uzupełnić? Rozumem? A jeśli tak, to może należało odwołać się do niego na początku rozmowy zamiast w naturalnym (dla zwolenników utopijnej idei postępu i końca historii) odruchu moralnym rozważać „co z tym Trumpem?” I może wtedy rozmówcy próbowaliby odpowiedzieć na najważniejsze pytanie spotkania "Co z tym Izraelem"?
Inne tematy w dziale Polityka