Decyzja o skasowaniu programu korwety wielozadaniowej typu 621 symbolicznie przypieczętowuje wyrzucenie w błoto kilkuset milionów złotych. Nie może więc wywoływać wesołych refleksji. Praktycznym efektem tej decyzji, w połączeniu z konsekwencjami anulowania modernizacji dwóch ex-amerykańskich starych fregat typu Olivier Hazard Perry, jest to, że za kilka lat polska Marynarka Wojenna nie będzie w ogóle dysponowała większymi okrętami wielozadaniowymi. Trudno jest jednak jednoznacznie obydwie decyzje skrytykować i zarzucić im brak słuszności. Już samo przejęcie zaprojektowanych do ochrony lotniskowców, ex-amerykańskich fregat, było krytykowane przez wielu trzeźwych komentatorów. Zarzucano tej decyzji megalomanię, oderwanie od rzeczywistych potrzeb Marynarki Wojennej, a także nieuwzględnienie roli polskiego przemysłu okrętowego. Nie dziwi więc, że nie znalazło się wielu obrońców planów modernizacji i przedłużenia służby tych okrętów. Nawet jeśli bezpośrednim przyczynkiem do napisania tego komentarza jest bardziej kontrowersyjna i aktualna decyzja dotycząca korwety, to wiele aspektów poniższej analizy dotyczy także problemu fregat. Chcę wykazać, że z punktu widzenia potrzeb obronnych, jak i priorytetów zbrojeniowych w relacji kosztu do efektu, błędem była także decyzja o ustanowieniu programu. Jeszcze gorzej należy oceniać jego cały, postawiony na głowie, etap realizacyjny. Cały „case” Gawrona świadczy także o płytkości i jałowości procesu formułowania polskiej strategii obronnej oraz zachwianych, nieprzemyślanych relacji z zapleczem przemysłowym.
Zacznijmy od podstaw: wymiar morski ma oczywiście duże znaczenie dla działań wojennych. Nie jest to jednak czynnik kluczowy, ale czynnik umożliwiający („enabling factor” – wg prof. Colina S. Gray) zwycięstwo w kluczowym środowisku strategicznym, czyli na lądzie („land matters most”). Tę tezę potwierdza dobitnie fakt, że Napoleon Bonaparte czy Adolf Hitler, mogli dominować na kontynencie europejskim pomimo swej słabości na morzu. Aby pokonać Bonapartego czy Hitlera, trzeba było ostatecznie zwyciężyć na lądzie. Przewaga aliantów na morzach była jedynie tym „umożliwiającym” czynnikiem. Podobnie w okresie Zimnej Wojny znaczenie sił morskich w wojnie NATO z Układem Warszawskim miało być jedynie drugorzędne.
Warto zauważyć, że źródłem roli aspektu morskiego w strategii są trzy czynniki. Pierwszym z nich jest insularny charakter większości obszaru lądowego wobec oblewających go mórz i oceanów. Drugim jest fakt, że zdecydowana większość obszarów ludzkiej aktywności położona jest w promieniu 200 km od wybrzeża morskiego bądź żeglownych rzek. Trzecim czynnikiem jest znaczenie dróg morskich jako autostrad światowego handlu oraz konieczność ich ochrony. Ten aspekt był i jest istotny wobec potęg opierających swe znacznie na kontroli handlu (w przeszłości Fenicjanie, Królestwo Niderlandów, także obecnie Zjednoczone Królestwo). Już w zeszłym stuleciu Halford John Mackinder wskazywał, iż rola potęg morskich będzie jednak malała wraz z rozwojem alternatywnych lądowych i powietrznych środków transportu. Powrót części państw zachodnioeuropejskich do „strategii błękitnych mórz”, czyli działań oceanicznych, wynikał z przywrócenia pewnej równowagi po zakończeniu wybitnie lądowo-powietrznego zagrożenia czasów Zimnej Wojny. Nie ma on jednak charakteru ogólnego trendu dla działań wojennych.
Znaczenie tych trzech czynników jest ograniczone w naszym otoczeniu geograficznym. Morze Bałtyckie jest wręcz wyjątkiem od tych trzech zasad. Wobec rozwoju technicznego środków ogniowych i rozpoznawczych jest ono w zasadzie jeziorem wewnętrznym. Wpływa to na zmniejszenie znaczenia marynarki wojennej na tym akwenie w związku ze zwiększoną możliwością oddziaływania z lądu na morze. W przypadku Polski istnieją dość zróżnicowane lądowe i powietrzne alternatywy wobec morskich szlaków zaopatrzenia. Jednocześnie charakter geograficzny wejścia do Bałtyku (cieśniny duńskie) powoduje, iż nawet w przypadku posiadania dużych środków nie jest możliwe ich całkowite kontrolowanie z morza. Podnoszona przez marynistów kwestia zabezpieczenia dostaw gazu skroplonego jest moim zdaniem mrzonką. Tego typu zadanie będzie praktycznie niemożliwe do wykonania własnymi siłami w przypadku otwartej wojny. Bezpieczeństwo energetyczne w przypadku wojny będzie raczej kwestią zmagazynowanych rezerw. Do zabezpieczenia dostaw przed działaniami terrorystycznymi nie są zaś potrzebne wielozadaniowe, wyposażone w zaawansowane uzbrojenie i niewidoczne dla radarów okręty.
Innym zagadnieniem, które należy wziąć pod uwagę z punktu widzenia strategii dla MW RP, jest operacyjny charakter wojny morskiej i jego dwie zasadnicze różnice w stosunku do działań na lądzie. Po pierwsze – w odróżnieniu od środowiska lądowego, gdzie według słynnej zasady sformułowanej przez Carla von Clausewitza obrona jest efektywniejszą metodą prowadzenia działań – wg czołowego teoretyka wojny morskiej Alfreda T. Mahana środowisko morskie sprzyja stronie ofensywnej kosztem broniącego się. Po drugie – w przeciwieństwie do lądu – morze nie wybacza słabości. Za wyjątkiem głębin podwodnych nie oferuje ono żadnego schronienia słabszemu przeciwnikowi, który na lądzie mógłby zniwelować swoją słabość wykorzystując ukształtowanie i złożoność terenu. Dlatego m.in. wg wspomnianego już prof. Colina S. Gray’a i wykładowcy z King’s College London prof. Sir Lawrence’a Freedmana na morzu znacznie większe znaczenie ma czysta i matematyczna przewaga, zarówno w wielości siły jak i w parametrach technicznych.
Tę lekcję Polska przerabiała w 1939 r. Pomimo znacznych nakładów na naszą dzielną, stosunkowo nowoczesną, lecz małą Marynarkę Wojenną, nie miała ona praktycznie większego znaczenia w działaniach Wojny Obronnej. Dzięki przytomnej decyzji wiceadmirała Józefa Unruga większość jej sił nawodnych uratowała się odchodząc w przededniu wojny do Wielkiej Brytanii. W przeciwnym razie zostałaby dość szybko zniszczona w boju ze znacznie większą Kriegsmarine. Polskie wybrzeże (zwłaszcza Hel) mogło się jednak długo bronić dzięki dogodnym warunkom do obrony lądowej (wąski półwysep), a zwłaszcza dzięki wzbudzającym złość i lęk niemieckich marynarzy zamaskowanym czterem ciężkim działom słynnej baterii cyplowej. Warto dodać, że równowartość nakładów na trzon naszej marynarki równał się wydatkom na nowoczesne, niezwykle potrzebne armaty przeciwpancerne i przeciwlotnicze budowane na licencji Boforsa. Podwojenie wydatków na ten sprzęt miałoby dużo większe znaczenie dla przebiegu kampanii wrześniowej niż symboliczna obecność naszej bandery na Zachodzie.
Kluczem dla określenia sensowności nabycia dużych okrętów wielozadaniowych w relacji nakład-efekt jest więc określenie celów dla polskiej Marynarki Wojennej. Jeśli uznamy, że jej priorytetowym zadaniem powinna być ochrona naszego wybrzeża i tras przybrzeżnych, wówczas okaże się, że poza okrętami podwodnymi duże, wielozadaniowe okręty mogą być mało potrzebne. To zadanie bardziej efektywnie w stosunku do kosztu może na siebie wziąć znacznie bardziej wszechstronne wielozadaniowe lotnictwo i nadbrzeżne wyrzutnie rakietowe. W tym miejscu wypada cieszyć się ze zrealizowania wieloletnich planów utworzenia Nadmorskiego Dywizjonu Rakietowego uzbrojonego w supernowoczesne norweskie pociski rakietowe oraz świetny sprzęt rozpoznania i dowodzenia z Bumar Elektronika. W ramach tego rodzaju strategii priorytetem sprzętowym dla Marynarki Wojennej powinien być za to zakup kilku nowoczesnych okrętów podwodnych (mających możliwości współdziałania z siłami specjalnymi, a także wystrzeliwania taktycznych pocisków rakietowych). Tego typu zakupy są w dalszych planach MON (ok. 2018 r.). Powinny być jednak przyspieszone, dzięki zaoszczędzeniu wydatków na program korwet.
Chęć inwestowania dużych środków w siły nawodne jest wynikiem dorozumianego założenia, że większe, klasyczne zagrożenie militarne nam nie grozi. Byłoby to stwierdzenie dość optymistyczne, biorąc pod uwagę rosnące zdolności i gotowość bojową Rosji, a także postrzeganie tego stanu rzeczy przez inne kraje w podobnej sytuacji geostrategicznej (np. Finlandia).
Argumentem, który wzmacnia tę optykę jest ostatni, wiążący się z reorientacją w stronę Pacyfiku, zwrot w polityce obronnej Stanów Zjednoczonych. Oznacza on oczywiście zmniejszenie permanentnej obecności amerykańskiej w Europie. Wycofaniu części jednostek towarzyszą gesty mające zapewnić, w szczególności państwa wschodniej flanki NATO, o trwałości sojuszniczych gwarancji. Takim gestem jest na przykład decyzja o przedłużeniu na stałe misji ochrony przestrzeni powietrznej państw bałtyckich czy rotacyjnej obecności w Krzesinach eskadry F-16 wraz ze stałym elementem obsługi technicznej. Wycofanie dwóch brygadowych grup bojowych niesie jednak ze sobą podważenie realności dotychczasowych amerykańskich deklaracji dotyczących wkładu w obronę terytoriów państw członkowskich NATO. Nawet jeśli Amerykanie nie zamierzają całkowicie opuścić swoich sojuszników w przypadku wrogiej agresji, nie będą w stanie wziąć na siebie głównego ciężaru takiej operacji, zwłaszcza na lądzie. Dla Polski jest to jeszcze jeden sygnał, aby zrezygnować z mrzonek o rozwoju sił ekspedycyjnych i postawić na odtworzenie własnych zdolności do obrony terytorium kraju. Taka decyzja powinna być uszanowana przez innych członków NATO, zwłaszcza przez Stany Zjednoczone, jako budująca bezpieczeństwo jego wschodniej flanki w obliczu absencji części amerykańskich jednostek.
W tym miejscu chciałbym dać odpór komentatorom, którzy wskazują, iż decyzja o skasowaniu projektu Gawron spowoduje niemożność wypełnienia postawionych dla Marynarki Wojennej celów, wynikających zarówno z oficjalnych celów MON (Strategia Obronności RP z 2009 r.), jak i z naszych zobowiązań wobec NATO. Pierwszy argument – wobec typowego dla naszych dokumentów strategicznych pustosłowia, fasadowości i nieprzystawalności do realiów – uważam za zupełnie nietrafiony. Argument drugi jest za to nie tylko niesłuszny z punktu widzenia hierarchii interesów, ale i nieaktualny. Co do zasady, w ramach NATO powinniśmy kierując się własnym interesem bardzo rozważnie dokonywać deklaracji dotyczącej charakteru naszej kontrybucji. Takiej optyce sprzyja zresztą fakt, że Sojusz, w obliczu kryzysu finansowego, zmierza w stronę specjalizacji i synergizacji zdolności. Czasy gdy „wszyscy” mieli robić „wszystko” dawno minęły. Symbolizujące ten trend hasło „Smart Defence” jest priorytetem Sekretarza Generalnego NATO Andersa Fogh Rasmussena. Wziąwszy pod uwagę fakt, że nie stać nas na dwa rodzaje sił zbrojnych, do wsparcia sojuszników powinniśmy deklarować przede wszystkim takie zdolności, dzięki którym będziemy mogli zarówno skutecznie i szybko przyjść z pomocą sojusznikom, ale mające także możliwie największą przydatność w działaniach obronnych. Myślę tu zwłaszcza o siłach powietrznych i siłach specjalnych.
Podsumowując zagadnienia strategiczne, uważam, że duże nawodne wielozadaniowe okręty nie są priorytetowym wydatkiem z punktu widzenia potrzeb obrony Polski. Również członkostwo w NATO nie powinno na nas wymuszać konieczności budowy tego typu okrętu.
Osobnym argumentem wskazującym na bezsen przeciwnej wobec podjętej przez Ministra Obrony Narodowej Tomasza Siemoniaka decyzji jest skala planowanego zakupu. Posiadanie mniej niż trzech jednostek danego typu nie zapewnia ani ciągłości działań operacyjnych ani nigdy nie zapewni pożądanego kosztu jednostkowego. Kadłub Gawrona być może da się zaadaptować do roli okrętu patrolowego. Wg przytomnego pomysłu kmdra Maksymiliana Dury klasa tego typu okrętów może pełnić rolę taniego ersatzu naszej obecności w misjach kryzysowych na wodach oceanicznych. Do budowy nie tylko korwet czy fregat, ale i może nawet okrętów projekcji siły, będę zachęcał jak tylko będziemy się mogli poczuć zupełnie bezpiecznie nad Wisłą.
Należy uznać smutną konstatację, że zamknięcie programu Gawrona przypieczętowuje przyszłość Stoczni Marynarki Wojennej. Gdyby w przyszłości miały się z tego powodu nigdy nie odrodzić krajowe zdolności do produkcji i serwisu okrętów, byłaby to niepowetowana strata. Militarny przemysł stoczniowy jest obszarem, w którym – w obliczu restrykcji wspólnego rynku UE – stosunkowo łatwo można stymulować reindustrializację także i cywilnego otoczenia. Mechanizmem, wykorzystywanym przez państwa zachodnioeuropejskie jest wykorzystanie wyłączenia zasady wspólnego rynku dla produktów mających znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego (art. 346 TEU). Szanse na to nie kończą się jednak wraz z zamknięciem projektu 621 ani upadkiem SMW. Już dziś przeniesienie przynajmniej znaczącej części produkcji do Polski w przypadku wybrania okrętów podwodnych Scorpene deklaruje francuska DCNS. Koniecznością jest jednak posiadanie spójnej wizji zarówno pożądanych zdolności morskich, jak i odpowiadającego im zaplecza przemysłowego. Budując właściwą relację tych potrzeb warto pamiętać, że wg analityków McKinsey z punktu widzenia samego budżetu obronnego znacznie tańszy od budowania własnych programów jest zakup importowanego uzbrojenia. Z drugiej jednak strony fundusze wydane na własne, uzasadnione skalą, programy zbrojeniowe zwracają się gospodarce trzykrotnie.
Megalomania nie może kierować jednym z najważniejszych zadań państwa, jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa jego żywotny interesom. Minister Obrony Narodowej Tomasz Siemoniak podjął od momentu objęcia tej funkcji w sierpniu zeszłego roku parę spektakularnych decyzji. Część z nich, jak te dotyczące MW, oceniam jako racjonalne. Inne, jak np. rozwiązanie 36 SPLT, oceniam jako działanie nieuzasadnione. Doceniam fakt, że w przeciwieństwie do swego poprzednika sprawia wrażenie człowieka potrafiącego podejmować decyzje odważne. Nawet jeśli bronię części ostatnich decyzji, to wciąż jednak minister Tomasz Siemoniak nie przekonał mnie, że wynikają one z długofalowej, realistycznej i przystającej do realnych wyzwań wizji rozwoju zarówno MW jak i całych Sił Zbrojnych. Takiej wizji oraz racjonalnego uwzględnienia w niej naszego przemysłu zbrojeniowego oczekuję od niego przede wszystkim.
Tomasz Szatkowski, ekspert Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej
Idea
Państwo polskie nie spełnia swojej roli. Jest słabe, nierządne, skorumpowane. Dlaczego? Ponieważ brakuje w Polsce narzędzi niezbędnych do skutecznego rządzenia, a życie publiczne jest skolonizowane przez osoby i grupy działające przede wszystkim we własnym - a nie wspólnym - interesie.
Aby zmienić ten stan rzeczy, potrzebne jest, z jednej strony, odbudowanie etosu służby publicznej. Z drugiej strony, należy dostarczyć politykom wiedzy o tym, jak skutecznie rządzić. Jesteśmy przekonani, że republikanizm, jednocześnie nawiązujący do najlepszej polskiej tradycji i wykraczający poza partyjne interesy i ideologiczne spory, jest odpowiedzią na oba te wyzwania.
Republika (rzeczpospolita) to wspólne dobro, o które dbają razem wszyscy obywatele jednoczeni uznaniem dla praw i pożytków z życia we wspólnocie.
Przeczytaj manifest ideowy Jesteśmy republikanami
Fundacja Republikańska
Fundacja Republikańska jest pierwszą z tworzonych przez nas instytucji obywatelskich. Zostala powołana w październiku 2009 roku, a oficjalna inauguracja działalności Fundacji miała miejsce na I Kongresie Republikańskim w Warszawie, 14 listopada 2009 roku.
Prowadzi pracę formacyjną wśród młodzieży szkół średnich i studentów w celu dynamicznej rozbudowy potencjału ludzkiego - wychowywania obywateli. Ponadto zajmuje się działalnością typu "think tank". W końcu, Fundacja Republikańska stanowi zaplecze intelektualne dla działalności społecznej w formie instytutu naukowo-badawczego, zajmującego się monitorowaniem działań władzy publicznej i przygotowywaniem propozycji zmian instytucjonalnych.
Fundacja Republikańska dysponować będzie zapleczem instytucjonalnym, logistycznym i finansowym dla wielu projektów realizowanych przez ogólnopolskie środowisko republikańskie. Wraz ze Stowarzyszeniem Republikanie.org stanowić będzie bazę dla integracji i współpracy różnych instytucji obywatelskich, które działają zgodnie z zasadami określonymi w manifeście republikańskim i realizują cele statutowe Fundacji i Stowarzyszenia.
Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej
Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej (CAFR) to niezależny ośrodek badawczy, legislacyjny i edukacyjny powołany przez Fundację Republikańską. Działa na rzecz poprawy jakości polityk publicznych realizowanych w Polsce i Unii Europejskiej poprzez prowadzenie badań naukowych, monitoring działań władz i przybliżanie polskim uczestnikom życia publicznego informacji na temat rozwiązań i przebiegu debat prowadzonych w innych państwach. Celem CAFR jest oddziaływanie na decyzje dotyczące życia publicznego, dla poprawy ich jakości i zapewnienia dobra wspólnego wszystkich obywateli.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka