27 grudnia 2006 roku 56-letni Zbigniew M. zmarł po szarpaninie z ówczesnym posłem
PiS, dziś europosłem Dawidem Jackiewiczem. Wg wersji wydarzeń przedstawionych przez posła i jego żonę Jackiewicz uderzył pijanego Zbigniewa M., bo ten zaczepiał żonę posła i próbować odebrać jej pięcioletniego syna.
Po ciosie posła Jackiewicza mężczyzna upadł i uderzył się w głowę. Zmarł po kilku dniach w szpitalu.
Komentarz po umorzeniu
Prowadząca śledztwo prokuratura umorzyła sprawę, a w uzasadnieniu tłumaczyła zachowanie posła. Uznała, że Jackiewicz tylko bronił się, nie atakował, do tego nie uderzył mocno, a Zbigniew M. upadł, bo był pijany.
23 września 2010 r., w trakcie trwającej kampanii wyborczej przed wyborami samorządowymi, w których Jackiewicz kandydował na prezydenta Wrocławia ówczesny redaktor naczelny "Wyborczej" we
Wrocławiu Jerzy Sawka, we wstępniaku zatytułowanym "Trup w szafie Jackiewicza" napisał: "Dawid Jackiewicz z PiS chce być pierwszym obywatelem naszego miasta. Jako taki powinien być bez skazy. Ale ma, nomen omen, trupa w szafie (...)Zbigniew M. zginął w wyniku spotkania z Dawidem Jackiewiczem. Przebieg zdarzeń owego feralnego dnia znamy jedynie z zeznań Jackiewicza i jego żony, bo nieliczni świadkowie nic nie widzieli".
Sawka zaznaczył też, że sprawa tragicznych wydarzeń nie została do końca wyjaśniona. Bo umorzono ją na etapie prokuratorskiego śledztwa, a powinien zająć się tym sąd.
Jackiewicz poczuł się tekstem dotknięty. Pozwał Sawkę i wydający "Wyborczą" koncern "Agora". Domagał się przeprosin i wpłaty 100 tys. zł. na cel społeczny.
Pierwszy wyrok kuriozalny
"Tak wtedy, jak i teraz nie zakładałem, że Jackiewicz ścigał Zbigniewa M. po to, by go zabić" - wyjaśniał sądowi Sawka. "Ponieważ chodzi o posła Rzeczypospolitej, dowodziłem, że trzeba wyjaśnić wszystkie okoliczności tego, co się stało, ze szczególną starannością, bo inaczej będzie to sygnał dla ludzi, że władza może więcej. Argumentowałem, że dla dobra posła Jackiewicza i społecznego poczucia sprawiedliwości sprawa powinna trafić do sądu".
25 listopada 2013 r. sąd pierwszej instancji wydał kuriozalny wyrok. Bo z jednej strony uznał, że Sawka nie musi posła za treść artykułu przepraszać, ale nakazał mu wpłatę 15 tys. zł. na cel społeczny. Koszty procesu rozdzielił między obu potykających się.
Wyrok prawomocny
Od tego wyroku apelację do sądu wyższej instancji złożyli zarówno reprezentujący Jerzego Sawkę mec. Piotr Rogowski, jak i pełnomocnik Dawida Jackiewicza. Rozpatrujący je Sąd Apelacyjny w
Warszawie wydał właśnie jednoznaczny wyrok - apelację Jackiewicza w całości oddalił, unieważnił zasądzone 15 tys. zł. na cel społeczny i zobowiązał dzisiejszego eurodeputowanego do zwrotu Sawce blisko 7 tys. zł. kosztów procesowych. Wyrok jest już prawomocny.
Jerzy Sawka od kilku lat nie pracuje już w "Wyborczej". Wyrok przyjął ze spokojem, bo od początku nie czuł się winny obrazy posła. - Ten wyrok nadaje sens pracy dziennikarza. W moim przypadku dodatkowo pięknie ją pointuje, bo od dwóch lat zajmuję się czymś innym. Polecam jego lekturę Radzie Etyki Mediów, która w tamtym czasie wydała na mnie wyrok w sądzie kapturowym - skwitował.