Renata Rudecka-Kalinowska Renata Rudecka-Kalinowska
3128
BLOG

Memento mori

Renata Rudecka-Kalinowska Renata Rudecka-Kalinowska Polityka Obserwuj notkę 76

Nie odżywiaj się nienawiścią,  nie pielęgnuj w sobie „cnoty” walki nieczystej, kłamstwem, pomówieniem, insynuacją, nie służ propagandzie partyjnej z zamkniętymi na prawdę oczami, nie wkupuj się w łaski możnych lizusostwem, nie bądź karierowiczem, nie łam przykazania „nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”
Nie warto, bo przeminiesz i nawet zła pamięć po Tobie nie przetrwa.


Bogdan Rymanowski w ramach nadzwyczajnego sezonu ogórkowego, jakim stał się długi majowy weekend, musiał wypełnić swój program po linii i na bazie propisowskiej czyli waląc w rząd premiera Donalda Tuska.
Zaprosił więc był sobie do programu trzech brzmiących unisono tenorów: Jana Rokitę, Ludwika Dorna i Leszka Millera.
„Anatomia przypadku”, Anatomia siły” i „Anatomia władzy” – to wywiady Roberta Krasowskiego z bohaterami programu Rymanowskiego, które stały się pretekstem rozmowy, podczas której trzej przegrani politycy, aktywnie wspierani czujną gorliwością Rymanowskiego mówili o Donaldzie Tusku, jakby sytuacja była odwrotna - jakby to oni z sukcesami pełnili nieprzerwanie przez wiele lat władzę w Polsce  i z tej pozycji opisywali polityka przegranego – Tuska.

Niezamierzony komizm tej sytuacji robił wrażenie dość przygnębiające.
Oto szef rozlatującej się SLD, partii, której celem jest jedynie załapanie się na jedynki list wyborczych jej czołowych działaczy chcących jeszcze jedną, jeszcze dwie, kadencje pożyć sobie wygodnie za lukratywne wynagrodzenia, a potem choćby i potop. Leszek Miller i jego kawiorowa lewica, jako rzecznicy interesów nieistniejącej klasy robotniczej, z tym całym anturażem lewicowych i socjalnych hasełek, w śmiesznej zarazem opozycji do równie komicznego związku zawodowego „Solidarność” – to obraz człowieka, który przez minione lata nabrał ogłady, rozwinął się, nauczył się mówił ładnym językiem i dobrze ubierać – tyle, że to wszystko za późno, by odegrać jeszcze znaczącą rolę w polskiej polityce.

Oto wice-szef praktycznie nieistniejącej partii, narcyz zakochany we własnych bon-motach, nadpobudliwy, chodzący nerwowo w te i wefte na sejmowej jaskółce, bo usiedzieć w ławach nie jest w stanie. Gna go jego własne wnętrze, niespójne i przepełnione goryczą klęski. Świadomość, że szanse na przyszłość polityczną są bardziej niż marne, dyktuje mu słowa oskarżycielskie pod adresem każdego, kto tej przyszłości go pozbawia. Ludwik Dorn już nawet na cud nie liczy. Nie ma nic do zaoferowania poza miotaniem się między prymitywnym rozżaleniem a próbami tworzenia rzeczowej analizy .Doświadczenie polityczne inteligentnego niegdyś polityka rozmienia na drobne, maskując swój wstyd, że poszedł na służbę do cynika i kłamcy Jacka Kurskiego i uzależnił swój los od pajaca politycznego, jednego z najmarniejszych ludzi w polskiej polityce Zbigniewa Ziobro.

Oto wice-szef innej partii – kiedyś, kiedyś, postać z nich wszystkich najbardziej rozumna inteligentna, z potężnym zasobem wiedzy. Polityk bardzo mi bliski, charyzmatyczny, którego albo nienawidzono albo uwielbiano. Charyzmę szlag trafił, zginęła w pokracznym pisku „ludzie Niemcy mnie biją”. Pozostało pięknoduchostwo i trawiąca od środka nienawiść. Człowiek, który potrafi dobierać słowa , zna ich sens i znaczenie niuansów – nie umie dzisiaj zapanować na spalającą go nienawiścią. Nawet strój, przypominający tandetnego amerykańskiego przedstawiciela dolnego poziomu klasy średniej, ta marynarka w kratkę – to nie czarny golf, świetnej jakości marynarki, płaszcze i doskonale noszony kapelusz. Jan Rokita – z  guru całego pokolenia młodych kandydatów do polityki - przemieniony w „komiwojażera”, nadmierną gestykulacją dodający wagi wypowiadanym frazesom, on, katolik, rzuca, niby od niechcenia, ciężkie oskarżenia i słowa pogardy.

Gdy tak patrzyłam na ten spektakl Rymanowskiego – czułam głębokie zażenowanie,  żal mi było, tak zwyczajnie po ludzku, że ludzie z potencjałem, którzy mogli odegrać znaczącą w Polsce rolę, zwłaszcza Rokita,  łapią się nadziei, okazji, by prezentując własne kompleksy, własną klęskę, dawać zarabiać punkty byle propagandziście, Rymanowskiemu. Że za tę chwilkę, która pozwala im żyć złudzeniem, ze wciąż coś mogą, że nadal są kimś, że się liczą i z nimi się liczą – sprzedają resztki swojego kiedyś wyrazistego i interesującego wizerunku.
Przecież kimkolwiek są, z kimkolwiek pracują, jakiejkolwiek służą idei – w tym programie wszyscy oni: Rokita, Dorn i Miller – opowiadając dyrdymały, musieli wiedzieć, że pracują nie tylko przeciwko Donaldowi Tuskowi, ile na rzecz innego przegranego polityka, z tej samej co lewica Millera, „magdalenkowej” koncesji Kiszczaka, szefa koncesjonowanej prawicy Jarosława Kaczyńskiego. To jego „duch” unosił się na czterema mężczyznami w studio, tworząc atmosferę ponurej farsy.

I tak sobie DZISIAJ pomyślałam: po co wam to, panowie? No po co? Czyż życie nie jest za krótkie na marnotrawienie go w złej służbie?
 

Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska   Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/     "Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi". /Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/   &amp

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (76)

Inne tematy w dziale Polityka