Premier Jarosław Kaczyński ujawnił w wywiadzie dla tygodnika "Wprost", że prowadził latem 1990 negocjacje z gen. Czesławem Kiszczakiem. Przedmiotem negocjacji była lista 100 niezarejstrowanych przez SB najważniejszych agentów. W zamian za gwarancje bezpieczeństwa Kiszczak chciał przekazać Jarosławowi Kaczyńskiemu listę owych 100 nazwisk. Rozmowy toczyły sie przez pośredników. Także wstępny opis kilku agentów ale bez podania nazwisk, został dostarczony Kaczyńskiemu przez pośrednika. Opis tak szczegółowy, że bez trudu Kaczyński rozpoznał o kogo chodzi. Z identyczną propozycją zwrócił się do Kaczyńskiego także gen. Henryk Dankowski.
Do finalnej transakcji, jak twierdzi Kaczyński, nie doszło.
Tyle można dowiedzieć się z „Wprost”
Jest rok 1990. Lato. Bliższego sprecyzowania czasu wydarzeń brak, poza określeniem, że jest to czas prezydenckiej kampanii wyborczej.
Jarosław Kaczyński jest najprawdopodobniej jeszcze redaktorem naczelnym tygodnika „Solidarność”. W tym okresie organizuje także swoją partię „Porozumienie Centrum”. Jest senatorem I kadencji jako senator z województwa elbląskiego. Pracuje przy kampanii wyborczej Lecha Wałęsy, który zostaje 22 grudnia tego roku Prezydentem Polski a Kaczyński obejmuje funkcję ministra stanu jako szef Kancelarii Prezydenta.
Dlaczego generałowie, z których jeden, gen. dyw. Henryk Dankowski, były szef SB MSW, od 31 października 1989 do 7 lipca 1990 pełni funkcję I zastępcy ministra spraw wewnętrznych, a drugi, gen. broni Czesław Kiszczak, poprzednio szef WSW nieprzerwanie od 31 sierpnia 1981 roku do 6 lipca 1990 roku jest ministrem spraw wewnętrznych – w opisywanym czasie sprawujący swoje funkcje, podczas jeszcze trwającej prezydentury Wojciecha Jaruzelskiego – mieliby zwracać się do Jarosława Kaczyńskiego z taką propozycją? A nie do kogoś z otoczenia ówczesnego premiera Tadeusza Mazowieckiego?
W jaki sposób Jarosław Kaczyński, pełniący raczej skromne funkcje mógł wówczas zapewnić im bezpieczeństwo i na czym zapewnienie tego bezpieczeństwa miałoby polegać?
Dlaczego akurat Jarosławowi Kaczyńskiemu proponują listę 100 niezarejestrowanych najważniejszych agentów SB?
Wyjaśnienie wydaje się być tylko jedno: bliskość Kaczyńskiego z Wałęsą. A więc lista oferowana Kaczyńskiemu powinna chyba dotrzeć do przyszłego prezydenta, który rzeczywiście posiada środki i możliwości zapewnienia bezpieczeństwa, ale przede wszystkim posiada środki i możliwości wykorzystania informacji jaką ta lista jest.
Dlaczego w takim razie Kaczyński nie powiadamia Wałęsy o propozycji i dlaczego dochodzi do odrzucenia przez Kaczyńskiego transakcji? Dlaczego decyduje sam o tak istotnym dla bezpieczeństwa państwa dokumencie? Wprawdzie jak twierdzi Kaczyński, Kiszczak zapewnił go, że opuszczając stanowisko ministra spraw wewnętrznych listę pozostawił swojemu następcy Krzysztofowi Kozłowskiemu – ale to przecież było już po opisanych wydarzeniach.
Czyli Kaczyński przeprowadził z Kiszczakiem jeszcze jedną, późniejszą rozmowę na temat owej listy 100 agentów. Czy była to rozmowa bezpośrednia, czy także za pośrednictwem osoby trzeciej?
Na dodatek nigdy prawdziwości tego oświadczenia Kiszczaka o pozostawieniu listy Kozłowskiemu nie sprawdził. Czy zainteresował się rolą i działalnością owych kilku agentów, których rozpoznał po przekazanym mu opisie?
Sprawa kampanii prezydenckiej też nie wydaje się dostatecznie jasna, zważywszy, że Lech Wałęsa został wybrany w wyborach, które odbyły się: I tura 25 listopada i II tura 9 grudnia 1990 roku – a Kaczyński mówi o lecie 1990 roku.
No i najważniejsze: dlaczego przyszły szef Kancelarii Prezydenta, Jarosław Kaczyński, posiadający już wszakże szczątkową wiedzę o osobach będących na tej liście lekceważy jej los, nie stara się sprawdzić jacy ludzie się na niej znajdują, nie przekazuje informacji o istnieniu takiego dokumentu ani prezydentowi, ani następcy Kiszczaka, Kozłowskiemu, ani przede wszystkim ówczesnemu premierowi Tadeuszowi Mazowieckiemu?
Kaczyński nie ujawnia także kim byli pośrednicy w toczonych z Kiszczakiem i Dankowskim rozmowach – przecież musieli to być ludzie cieszący się wysokim zaufaniem zarówno Kiszczaka i Dankowskiego jak i Kaczyńskiego.
Nie wiemy czy był to jeden pośrednik, czy było ich więcej. Kaczyński nie mówi też o tym ile odbyło się tych rozmów i ile razy kontaktował się z owym pośrednikiem czy pośrednikami.
Dlaczego Jarosław Kaczyński milczał w tej sprawie przez siedemnaście lat?
Dlaczego dziś, jakby nie czując wagi swoich słów, mówi, że być może generałowie dogadali się w tej sprawie „z kimś innym”.
Przypominam – chodzi o 100 osób, których nie zarejestrowano w żadnych teczkach, w żadnych aktach, a które były w ocenie Kiszczaka najważniejszymi agentami SB.
Dlaczego obecnego premiera, człowieka, który stoczył tak zażarty, ocierający się o „nadużycie teczkowe” bój o swój projekt lustracji z Trybunałem Konstytucyjnym, który lustracją zamierzał objąć ludzi, którzy dla bezpieczeństwa państwa są zupełnie nieważni – dziś przyznaje się do zaniedbania możliwości poznania nazwisk100 agentów dla powstającej z komunistycznych riun Rzeczypospolitej Polskiej najbardziej niebezpiecznych?
Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/
"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi".
/Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/
&
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka