O Wacławie Alfredzie Zbyszewskim (1903-1985)
Przywołajmy na początek dwa cytaty: „Nasze stronnictwa [...] ulegają wpływom podstawowego prawa naszego życia politycznego, tj. ruchom odśrodkowym; zamiast łączyć się i współpracować przeżywają rozłamy, kłócą się coraz zawzięciej nawet wówczas, gdy nikt nie może przedmiotu sporu dostrzec, przeistaczają się coraz bardziej w niepodległe kapliczki, pozostające w wojnie ze wszystkimi ”. Wynika z tego, że „W tej sytuacji będziemy zapewne świadkami w Polsce rządów słabych, w znacznej mierze urzędniczych, przy akompaniamencie nieokiełznanej demagogii partyjnej. Kombinacja: słaby, trwożliwy rząd, złożony z ludzi przypadkowych i bladych, niepewny nigdy jutra (choć właśnie siłą bezwładu niektórzy ministrowie mogą urzędować latami) i przeżarty demagogią parlament jest oczywiście najgorszą ewentualnością, i możność radykalnych reform z góry wyklucza”. Czy powyższe stwierdzenia odnoszą się tylko do stanu polityki i tzw. klasy politycznej w Polsce w roku 2020 i kilkunastu lat poprzednich? I tak, i nie. Tak – bo opis ten wydaje się nadzwyczaj aktualny i trafiający w sedno rzeczy, nie – ponieważ słowa te zostały napisane... ponad sześćdziesiąt lat temu. Bywają oczywiście takie teksty publicystyczne, których fragmenty czy też wyrwane z kontekstu zwroty lub zdania zaczynają samodzielne życie, nie zawsze zgodne z intencjami autora, a publika używa ich tym chętniej, im mniej zna autora lub co gorsza – wcale tych stwierdzeń nie rozumie. Ale taka jest już dola publicysty, szczególnie publicysty politycznego.
Cytowane słowa wyszły spod pióra Wacława Alfreda Zbyszewskiego wybitnego przedwojennego i emigracyjnego dziennikarza i publicysty, niestety obecnie w Polsce nieznanego i właściwie zapomnianego. W.A. Zbyszewski urodził się 2 maja 1903 roku (pytaniem retorycznym pozostaje to, jak „głośnym” echem odbiła się setna rocznica jego urodzin...) we Frantówce na dzisiejszej Ukrainie, w polskiej rodzinie ziemiańskiej. Podobnie jak jego młodszy brat Karol, również pisarz i ceniony publicysta, autor m.in. „Niemcewicza od przodu i od tyłu”, dzieciństwo spędził w rodzinnym majątku, a w 1915 roku gdy rodzice przenieśli się do Kijowa rozpoczął naukę szkolną, by w 1919 roku w obliczu nadciągającej rewolucyjnej zarazy schronić się w Warszawie. Po uzyskaniu matury w warszawskim gimnazjum im. Stanisława Staszica Zbyszewski podjął studia w Krakowie w Uniwersytecie Jagiellońskim na prawie i ekonomii. I to właśnie w Krakowie rozpoczęła się niezwykła kariera Wacława Zbyszewskiego. Wszechstronnie utalentowany, znający języki obce, czarujący młodzieniec, bywalec arystokratycznych salonów zadebiutował jako publicysta mając niewiele ponad 20 lat w uznanym stańczykowskim „Czasie”. W tych krakowskich latach nawiązał również przyjaźnie i znajomości, którym pozostał wierny do końca życia, i była to wierność przyjaźni tym bardziej wymagająca, że przeżył wielu spośród swoich mistrzów i rówieśników. Po uzyskaniu dyplomu uniwersyteckiego Zbyszewski zajął się dziennikarstwem, a wkrótce trafił do budowanej przez niepodległe państwo dyplomacji. Rozpoczął pracę w warszawskiej centrali Ministerstwa Spraw Zagranicznych, po kilku latach wysłano go także na placówki dyplomatyczne do Paryża, Nowego Jorku i Tokio. Jednak z końcem 1933 roku został zwolniony z MSZ-tu w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach; Jerzy Giedroyc w swoich wspomnieniach sugeruje, że przyczyną odejścia Zbyszewskiego z dyplomacji był jego niewyparzony język i jakoby obraza żony ambasadora brytyjskiego w stolicy Japonii . Przez pewien czas Zbyszewski pracował w warszawskim Banku Polskim, by wreszcie całkowicie poświęcić się dziennikarstwu. Przed 1939 rokiem Wacław Zbyszewski zamieszczał swoje teksty w konserwatywnym „Czasie” (w Krakowie i później po przeniesieniu redakcji w Warszawie), „Przeglądzie Współczesnym”, wileńskim „Słowie” oraz w dwóch kierowanych przez Jerzego Giedroycia pismach - „Buncie Młodych” i „Polityce”. Zbyszewski był indywidualistą, nie uznawał (z małymi wyjątkami) przełożonych, a szczególnie nadętych, sztucznie kreowanych autorytetów, co też wielokrotnie wcale nie ułatwiało mu tzw. „kariery”. Za swoich dziennikarskich mistrzów uznawał tylko Stanisława Cat-Mackiewicza i Ignacego Matuszewskiego, dużym szacunkiem darzył też środowisko krakowskiego „Czasu”, w którym terminował i w którym odebrał bardzo dobrą szkołę pisania.
We wszystkich wspomnieniach o Zbyszewskim jego znajomi, przyjaciele czy współpracownicy - m.in. Stefania Kossowska, Jerzy Giedroyc, Zygmunt Jabłoński, Juliusz Sakowski czy Edward Mariusz Sokopp podkreślali niebywałą łatwość z jaką przychodziło Zbyszewskiemu pisanie, choć połączone jednocześnie z pewnym lekceważeniem faktów, danych i odwoływaniem się do zakamarków przepastnej pamięci stale powiększanej o najprzeróżniejsze lektury, co niejednokrotnie powodowało sytuacje tyleż dramatyczne, co humorystyczne. Jerzy Giedroyc wspominając współpracę ze Zbyszewskim jeszcze w przedwojennej Warszawie napisał, że „wyduszenie” ze Zbyszewskiego obiecanego przez niego artykułu wymagało zwabienia go do redakcji, zamknięcie mimo głośnych protestów samego zainteresowanego na klucz w którymś z pomieszczeń redakcyjnych i oczekiwanie na napisany artykuł. Metoda okazywała się zazwyczaj skuteczna, bowiem po pewnym czasie rzeczywiście otrzymywano gotowy tekst.
Wiosną 1939 roku W.A. Zbyszewski został wysłany przez swego przyjaciela Stanisława Cat-Mackiewicza będącego redaktorem naczelnym „Słowa” (w tym czasie redakcję przeniesiono już z Wilna do Warszawy) do Londynu jako korespondent tej gazety. Wyjeżdżając z nowym dziennikarskim zadaniem Zbyszewski nie przeczuwał chyba, że do Polski już nigdy nie wróci. Gdy wybuchła II wojna światowa Wacław Zbyszewski rozpoczął pracę w polskiej sekcji BBC, a po przybyciu do stolicy Wielkiej Brytanii polskich władz emigracyjnych został pracownikiem kierowanego przez prof. Stanisława Strońskiego Ministerstwa Informacji i Dokumentacji. Zbyszewski mający nawiązane pewne znajomości, posługujący się biegle kilkoma językami, i co najważniejsze wtedy – także angielskim, piszący praktycznie na każdy temat okazał się niezastąpiony. W wojennym i „polskim” Londynie Zbyszewski był tłumaczem, przez swoje angielskie kontakty zabiegał o propagandowe nagłaśnianie spraw polskich wśród sojuszników, przygotowywał różnego rodzaju teksty i wystąpienia, nagrywał przemówienia Naczelnego Wodza i premiera Rządu RP gen. Władysława Sikorskiego, obracał się wśród tuzów polskiej emigracji, publikował także w polskiej prasie na Wyspach Brytyjskich . Koniec wojny zastał go w Londynie, wobec ruiny dotychczasowego życia, widząc zdradzoną i ponownie okupowaną Polskę oraz mając konsekwentnie antykomunistyczne poglądy zdecydował się jak wielu Polaków na emigrację. Ale pozostawało otwartym pytanie kim na obczyźnie będzie, z czego będzie się utrzymywał, gdzie będzie pracował.
Powołaniem Zbyszewskiego było dziennikarstwo i publicystyka, nie złamał więc pióra, choć rozpoczęły się chude lata i przemieszczanie się z miejsca na miejsce – na kontynent do Monachium, Paryża i z powrotem do Londynu. Wacław Zbyszewski nawiązał współpracę z polskimi redakcjami, zamieszczano jego teksty w paryskiej „Kulturze”, londyńskim „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza”, „Wiadomościach”, pracował także w „Głosie Ameryki” (do czasu likwidacji redakcji w Monachium), współpracował wreszcie z Radiem Wolna Europa. Mimo wielu możliwości i zachęt znajomych nie zdecydował się na współpracę z wydawnictwami i czasopismami obcojęzycznymi. I był w tym, co zgodnie podkreślają prawie wszyscy o nim piszący, postacią tragiczną. Zbyszewski chciał pisać tylko po polsku i przede wszystkim dla Polaków; jego publicystyczny dorobek to kilka tysięcy artykułów, polemik, esejów, korespondencji z podróży, audycji i pogadanek radiowych. Daleki był od jakiegokolwiek nacjonalistycznego zacietrzewienia, ale nie ukrywał, że Polska i sprawy polskie (oglądane nawet i z emigracyjnej perspektywy) są dla niego najbliższe; poza tym zastrzegał, że interesują go tylko zagadnienia związane z ekonomią i polityką międzynarodową. Ale było w tym zarazem i coś z kokieterii publicysty, bo w rzeczywistości znał kuchnię walki o władzę, „czuł” i rozumiał politykę jako dziedzinę rywalizacji, a nie tylko królestwo frazesu o dobru państwa, narodu et cetera. Z tym, że uczciwość pióra nie pozwalała mu idealizować rodaków, nie miał żadnych oporów aby otwarcie mówić czy pisać o sprawach miałkich, nieudanych czy po prostu małych: „Polacy w ogóle przypisują zbyt wielkie znaczenie otoczeniu, doradcom, radcom, sekretarzom itd. Ludzie wybitni nie są podatni na wpływy; ludzie drugorzędni nigdy nie będą w stanie dobrze rządzić lub choćby serio urzędować, nawet gdyby mieli najlepszych doradców na świecie. Świat miał wielu monarchów, prezydentów, premierów, ministrów bez znaczenia; tym bardziej więc zajmowanie się małymi figurkami jest zupełnie bezcelowe”. Nie ukrywał swojej niechęci do Rosji i wszystkiego, co rosyjskie – wynikała ta postawa zapewne w takim samym stopniu i z młodzieńczych doświadczeń, i z bagażu rozmów, lektur i przemyśleń, i z emigracyjnej codzienności. W.A.Zbyszewski był zasadniczo programowym pesymistą – zakładał, że mimo licznych mniej czy bardziej mądrych ostrzeżeń (także, a może zwłaszcza i jego…) sprawy potoczą się i tak swoim biegiem, czyli źle. Poza tym ludzkość i tak się niczego nie nauczy, niczego nie zrozumie. Korzystał więc bez ograniczeń z przywileju nazywania rzeczy po imieniu , a licznych bliźnich, w tym i znajomych, uważał zwyczajnie za pospolitych idiotów.
Pozostawił też po sobie ogromną ilość listów, wiele z nich zapewne bezpowrotnie już zaginionych, choć część – ponad 700 – znalazło się na początku lat 90-tych w Polsce po przeniesieniu do Biblioteki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu kompletnego archiwum redakcji londyńskich „Wiadomości”. Miejmy zatem nadzieję, że może kiedyś ta korespondencja, lub przynajmniej jej część, zostanie ogłoszona drukiem.
Zbyszewski dzień bez pisania, bez wygłoszonego do kogoś znajomego monologu, bez rozmowy o sprawach ważnych i błahych uważał za dzień stracony. Wszechstronność zainteresowań, niebywała i doprowadzona do mistrzostwa łatwość pisania nie przyniosła jednak za jego życia owoców w postaci książek czy wyborów eseistyki i publicystyki. Dlaczego tak się stało? Jedną z możliwych odpowiedzi na to pytanie próbowała udzielić zmarła w 2003 r. wybitna emigracyjna redaktorka i publicystka Stefania Kossowska. „Wojna przecięła kariery wielu ludzi – pisała już po śmierci Zbyszewskiego w poświęconym mu wspomnieniu – którzy już czymś zdążyli być, lecz Wacio do nich nie należał. Chociaż zbliżał się już do czterdziestki, wciąż był dopiero na progu, wciąż stał przed ostateczną decyzją, co zrobić ze swoim życiem. I coraz bardziej stawało się jasne, że już za późno, by posunąć się naprzód, by spełnić dawne nadzieje. Katastrofa wojny, która przewróciła świat, była wygodnym kamuflażem dla własnej przegranej, której był świadomy. Jej przyczyna tkwiła głębiej, nie w wojnie, lecz w charakterze, w braku koncepcji odpowiedzialnego życia. Może zawiniło tu też zbyt wczesne, zbyt wielkie powodzenie, które zatrzymało go przed dojściem do świadomej dojrzałości. Uciekał przed wszystkim, co wymagałoby decyzji i pociągało obowiązki – bał się zdecydować o tym, czym miał być, bał się ożenić, osiąść, mieć dom, wydać książkę, bał się żyć i umrzeć. Tak jak uciekał przed londyńskimi bombami, z nieodłączną maską gazową, do najgłębszych schronów lub poza Londyn, tak samo później, po wojnie, uciekał przed jakimkolwiek ustaleniem się,jakimkolwiek zobowiązaniem ”. Tylko pozornie wydawać się może, że opinia S.Kossowskiej jest pełna złośliwości czy uprzedzeń, bowiem ci, którzy znali Zbyszewskiego w poświęconych mu tekstach potwierdzają, że choć był człowiekiem samotnym z wyboru – typem odludka i mizantropa, ukrywającym uczucia, apodyktycznym w wypowiadanych sądach, nieustępliwym, mającym swoje słabostki, czasem plotkarskim, to jednocześnie zainteresowanym ludźmi i podtrzymywaniem z nimi znajomości, a zarazem odważnym w głoszonych poglądach, walczącym z chamstwem i ludzką głupotą, wreszcie niepokornym i nieuznającym zwierzchników czy przełożonych. Co zresztą, jak łatwo zrozumieć, nie przysparzało mu sympatii krytykowanych osób. Wacław Alfred Zbyszewski zmarł 2 lipca 1985 roku w Londynie i tam też został pochowany.
Szkoda bezsprzecznie, że Zbyszewski nie odważył się zebrać chociaż części swoich co celniejszych tekstów publicystycznych czy też wystąpień radiowych w postaci książkowej; ale może rzeczywiście była to pisarska obawa przed konfrontacją rzeczy z natury ulotnych jakimi są artykuły z nieuchronnością czasu i oczekiwaniami czytelników?
Dopiero po śmierci Zbyszewskiego staraniem jego przyjaciół ukazał się w 1992 roku w bibliotece paryskiej „Kultury” równocześnie z wydaniem krajowym wybór esejów i artykułów „Zagubieni romantycy i inni” (książkę tę wznowił w 2015 roku warszawski Instytut Książki w serii 'W kręgu paryskiej Kultury'), natomiast w 2000 roku warszawski „Czytelnik” opublikował radiowe audycje Zbyszewskiego – „Gawędy o ludziach i czasach przedwojennych” poświęcone w zdecydowanej większości ważnym postaciom II Rzeczypospolitej. Książki te dają znakomitą próbkę stylu i możliwości Zbyszewskiego, ciągle prowokują do polemik i przemyśleń, ale zadziwiają też miejscami profetycznością przewidywań autora. Zbyszewski pisał – jak to określono – dużymi, barwnymi plamami uznając niektóre szczegóły za mało istotne (takie czy inne państwo, postać, dane i cyfry etc.), co może oczywiście dziwić u tak rasowego publicysty; choć mimo i takich niedokładności czy potknięć czyta się te teksty wyśmienicie. Humor, zwada, szarże, galop myśli i zdań, epitety, tajemnice i szczególiki życia prywatnego tworzą niezwykły obraz czasów minionych, przywołują ludzi, którzy odeszli. Warto jeszcze podkreślić i to, że był Zbyszewski wybornym nekrologistą i jego teksty poświęcone zmarłym nie były suche i bez żaru, nie były zwyczajnie nudne.
Dobrze się więc stało, że wreszcie jego teksty nie kurzą się w gazetowych zszywkach na bibliotecznych półkach, ale w wyborze – przyznajmy, że jak na czytelniczy apetyt skromnym – dostępne są wszystkim zainteresowanym; dodajmy też, że są to teksty, po które obowiązkowo powinni sięgać młodzi adepci dziennikarstwa i publicystyki by podpatrywać tajemnice zawodowego warsztatu.
Paradoksalnie Zbyszewski stawiając zarzuty swoim współczesnym nadal jest aktualny. Nieszczęsne to państwo, zła taka polityka i beznadziejni tacy przywódcy, którym można stawiać przed oczy wciąż te same przewiny. Żal zatem nie dlatego, że Zbyszewski w swoich przewidywaniach (a był obserwatorem bardzo uważnym) ocierał się o proroczość, ale właśnie z tego względu, iż ciągle musimy się zmagać z tymi samymi przywarami. Ku pamięci niektórym przywołajmy jeszcze raz jego słowa: „Nasza historia dziwnie się powtarza: mamy (mimo rozrodczości) bezpłodność polityczną narodu mułów [...]” bo jest „[...] to stałe złudzenie wszystkich bankrutów, że propaganda może zastąpić politykę i dyplomację”. Czy nam to czegoś przypadkiem nie przypomina, czy ma jeszcze kto i czy chce słuchać tych gorzkich słów ? Panowie politycy...
Inne tematy w dziale Kultura