„Zachować wstrzemięźliwość. Pamiętać o „faktach prasowych”, o zmyśleniach podawanych, jako cytaty, oraz o poprawnym logicznym wnioskowaniu. Pranie mózgu to trzy „d”. Debilitation, czyli ...”
Po stokroć zalecam wstrzemięźliwość i jeszcze raz wstrzemięźliwość. Z każdym mainstreamem ograniczyć obcowanie - do granic możliwości.
Jestem świeżo po lekturze „Kordiana” Juliusza Słowackiego. Oto bezpośrednia i jedyna korzyść z dwukrotnego obejrzenia Drugiego Śniadania Mistrzów, w którym to programie mistrz Olbrychski wypowiedział swoje słynne już zdanie, o rozterkach Jaruzelskiego wprowadzającego stan wojenny: „„no no, ale to jest no tak jak można mówić, Prezes, prawda, w Kordianie Słowackiego”.
Stwierdzam kategorycznie. Olbrychski poznał „Kordiana” z niechlujnej inscenizacji albo też, zaimprowizował sobie od rzeczy. Jednym tchem dodaję: miał i ma do tego prawo. Ale z drugiej strony, czy śniadanie to teleturniej? Czy nie można zachować się wstrzemięźliwie i powiedzieć: nie wiem, mam zbyt małą wiedzę na ten temat, a osobista sympatia do Jaruzelskiego mąci mój osąd?
Zastanawiającym natomiast jest, że pozostali mistrzowie, aktorzy młodzieżowcy Wojciech Pszoniak oraz Andrzej Grabowski, którzy zapewne nie jeden raz mieli do czynienia z „Kordianem” nawet nie zmarszczyli jednej brwi, nie zadumali się nad olbrychską bzdurką, mądrymi minami wydymajac usta, nie wyrazili odmiennego zdania, nie zająknęli się nawet półsłowem - Danielu, czy aby na pewno o "Kordiana" "ci się rozchodzi"? Nie powiedzieli też: Litości Danielu, nie osłabiaj nas. Dwójka dziennikarzy, była rónież rozumem nieobecna, w tym Marcin Meller - kształcony historyk.
Olbrychski ma trochę racji mówiąc: „można grać Prezesa jako rzecz negatywną, ale można grać Prezesa jako postać …”, ale co ma piernik do wiatraka? Co ma wspólnego dylemat z „Kordiana” z dylematem Jaruzelskiego? A Prezes Słowackiego miał jakikolwiek dylemat?
Kilkadziesiąt lat temu, już w liceum uczono logiki z doskonałego podręcznika Kazimierza Ajdukiewicza. Dzisiaj logiki – zresztą jak wielu innych rzeczy też - się nie uczy, dzisiaj się przygotowuje do zdania egzaminu z logiki i to dopiero na studiach. Dzisiaj uczniowie i studenci przygotowują się do zaliczeń i egzaminów, na naukę zwyczajnie nie mają już czasu.
I weźmy taki „dylemat”. Dwa zdania warunkowe i przesłanka w postaci alternatywy. Alternatywa: dziennikarz mówi to, z czym się zgadza, albo to, z czym się nie zgadza. Albo też: omija prawdę świadomie lub czyni to nieświadomie. Przesłanki w formie implikacji - jeżeli mówi ….
Można się zabawić we wnioskowanie. Jeżeli jest to dylemat konstrukcyjny prosty, to wnioskujemy - nie oglądać telewizji, iść na spacer. Po prostu wstrzemięźliwość.
I rzucam Monikę Olejnik, z końcem roku to czynię. W ogóle, jeżeli chodzi o jej osobę, to zalecam maksymalną wstrzemięźliwość. Rzucić okiem jak się obuła, a drugim spojrzeniem odnotować - uśmiecha się, czy też niekontrolowany grymas zniekształcaił jej uśmiech.
Olejnik śniadającej w niedzielę nie słucham od ponad pól roku, a teraz definitywnie rzucam jej „kropką nad i”. Dlaczego? Oprócz notorycznych (wkurzających) objawów stronniczości, a także stanu chronicznego - braku „kropek” w „kropce”, dochodzi przyczyna zasadnicza: redaktorka nie zadaje narzucających się pytań.
Ile można czekać na najważniejsze pytanie, które w końcu nie padnie?
W grudniu widziałem ją zaledwie kilka razy. I natknąłem się na nią w ostatnie kolejne dwa dni – wkładała do głów widzów narrację katastrofy smoleńskiej. Przedwczoraj gościła (gościła – właściwe słowo) szefa komisji wypadków lotniczych Edmunda Klicha, a wczoraj nader uprzejmie rozmawiała z pułkownikiem Piotrem Łukaszewiczem. Zasłuchana Olejnik wchłaniała wszystko jak leci.
Klich przyznał, że w raporcie nie ma prawie mowy o odpowiedzialności strony rosyjskiej – a przecież już wszyscy wiedzą, że według Rosjan rządowy samolot był „na kursie i na ścieżce”.
Redaktor Olejnik wypadła bardzo blado, wręcz bladziutko.
Dzisiaj przeczytałem o zdumiewających słowach Klicha, że nie zajmuje się wyjaśnianiem katastrofy, a jest tylko akredytowanym przy MAK (SIC). Narzucające się pytanie: to, co robił przez minione osiem miesięcy pułkownik Klich? Pytanie nie padło.
Co z jego medialną aktywnością? I kolejne pytanie: „ilu pan udzielił wywiadów od kwietnia do końca roku” - z dokładnością do dziesięciu? Jako kto?
Aż się prosiło poinformować widzów ile też razy ekspert Klich gościł w studiu „kropki nad i”.
Chciałoby się zapytać eksperta, ile sprzecznych ze sobą tez wygłosił przez te prawie dziewięć miesięcy? W kwietniu obowiązywała jego teza A, w maju tezy B oraz C, w sierpniu wygłaszał tezę K oraz zaprzeczał swojej tezie majowej B, a w lipcu nie C i kategoryczne D, a w grudniu … informuje, że nie zajmuję się wyjaśnianiem przyczyn katastrofy. Olejnik – przynajmniej w telewizorze - sprzeczności nie zauważyła.
Z kolei jaką dodatkową wiedzą dysponuje pułkownik Łukaszewicz konsekwentnie obciążający winą pilotów? To jest ten dyżurny ekspert „kropki nad i” który podczas październikowej wizyty u Olejnik twierdził, ze „kabina zamieniła się w salę konferencyjną”.
Podstawowa kwestia: Co ze stenogramami? I gdzie podziali się słynni lądujący „debeściacy” – słowa ponoć wydobyte z taśmy. Dlaczego Olejnik w czasie rozmowy posługiwała się drugo i trzeciorzędnymi informacjami – a nie pytała o sprawy zasadnicze? Czy Łukaszewicz rozwija swoje teorie w oparciu o wiedzę z niedawno wydanych książek, czy mając dostęp do dokumentów?
Przez dłuższy czas śledziłem bardzo uważnie to, co się mówi i co się dzieje. Czytałem prawie wszystko, a na swoim blogu dokonałem kilkudziesięciu wpisów, lecz od kilku miesięcy tylko czekam. Czekam na fakty, czekam na odczyty urządzeń pokładowych, czekam chociażby na drugą „krakowską” wersję stenogramu.
Czy ktoś pamięta, że w lipcu informowano o odczytaniu kilkunastu nowych słów? W sierpniu media donosiły, że zapis rozmów z kokpitu Tu-154 jest niemal gotowy. Oficjalnie (usta prokuratorów są jak najbardziej oficjalne) informowano opinię publiczną, że prace ukończone zostaną na „przestrzeni września i października”. Październik miał być pewniejszą datą – mówił Andrzej Seremet. I co? Eksperci z krakowskiego Instytutu mieli wydać opinię, czy taśma, którą badają nie była montowana. Mamy koniec grudnia.
Chciałbym wiedzieć, czy stwierdzono – a rozważam czysto hipotetycznie - że w dwudziestej minucie nagrania taśma nie zacięła się na kilka sekund? I jeszcze raz? I może kolejny – na sekundę? Największa tragedia od czasu wojny, tragedia narodowa, a społeczeństwo odcięte jest od podstawowych informacji.
Tymczasem, w eter poszły nie tylko słowa o „debeściakach” i „oczywistej” presji – która zawładnęła kokpitem. Media przez dłuższy wnikliwie rozkładały na czynniki słowa: "Jak nie wyląduję (wylądujemy), to mnie zabiją (zabije)", a według Wyborczej słowa dowódcy tupolewa brzmiały: „Jeśli nie wyląduję, będę miał przechlapane (przewalone)". I co? Nawet nie wiemy, w której minucie takie słowa padły i czy w ogóle zostały zarejestrowane.
Za to już wiemy, że prezydent się na samolot nie spóźnił. Współorganizujący lot Tomasz Szczegielniak z Kancelarii Prezydenta powiedział, że nie było opóźnienia w wylocie rządowego samolotu Tu-154. Logiczny wniosek? Upadają wszystkie konstrukcje (w Wyborczej były to wielopiętrowe konstrukcje) oparte na przesłance – pośpiech i spóźnienie. Już w kwietniu spekulowano i insynuowano, dlaczego samolot wyleciał opóźniony. A w październiku Jarosław Kurski w tekście „Trzynaście kostek domina” pisał „Ustawiamy jedne za drugą - trzynaście kostek domina, które przewracają się jedna na drugą”. Jeżeli wyjmiemy pośpiech i spóźnienie, to co się stanie z kostkami Kurskiego? Dlaczego Olejnik nie zająknęła się nawet półgębkiem?
A więc moje życzenia noworoczne na rok 2011. Zachować wstrzemięźliwość. Pamiętać o „faktach prasowych”, o zmyśleniach podawanych, jako cytaty, oraz o poprawnym logicznym wnioskowaniu (nie ukrywam, że piję do Krzysztofa Leskiego).
Pranie mózgu to trzy „d”. Debilitation, czyli ogłupienie – poprzez izolowanie od rzeczywistości, podsuwanie rzeczywistości medialnej i przede wszystkim izolowanie od informacji. Drugie „d” to dread - utrzymanie w strachu i poczuciu beznadziei i trzecie „d” to depedency - poczucie uzależnienia, co ma skutkować uległością i posłuszeństwem. Medialne pranie mózgu – czyli medialna narracja. Antidotum?
Wstrzemięźliwość.
Niech Salon 24, Niezaleznapl, Blogmedia24, Niepoprawnipl oraz POLIS MPC będą odtrutką, inspiracją dla myślenia na własny rachunek.
Blogerem życzę odważnego stawiania pytań i formułowania tez na własną odpowiedzialność.
A rok 2011. niech będzie rokiem wstrzemięźliwości.
Czytelnikom życzę, co tydzień lektury Warszawskiej Gazety, Gazety Polskiej, Naszego Dziennika, i gdzie prawda stoi na nogach, i gdzie wartości są Wartościami.
Gdzie narracja nie jest postawiona na głowie jak u sekciarzy z Czerskiej, gdzie nie przyjmuje kształtu „legendy” (od legendowania), i gdzie prawda nie leży (nie jest wyłożona) jak … w mainstreamie.
Tekst opublikowany w Nr. 52 Warszawskiej Gazety
Inne tematy w dziale Polityka