Gdyż obserwując rządy Platformy i ich medialną otoczkę odnosi się wrażenie, że nasze krajowe media są jedną zbiorową wielką redakcją „PO Text”.
„Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji” – tak zatytułował swój naukowy artykuł amerykański fizyk i matematyk Alan Sokal i opublikował go w poważnym amerykańskim piśmie „Social Text” – a jakże, wybitnie naukowym, poświęconym studiom kulturowym. W swojej pracy przedstawił związki pomiędzy koncepcjami rozwoju społecznego, emancypacji i feminizmu, a grawitacją kwantową.
Jeżeli powyższego akapitu nie przebiegliśmy wzrokiem, to bez wątpienia odkrywanie przez autora związku pomiędzy feminizmem, a grawitacją możemy uznać za nader frapujące i natychmiast może pojawić się w nas chęć zgłębienia tematu, a może … błyskawicznie uznamy związek emancypacji z grawitacją za bzdurę i złapiemy się za głowę.
Z dziesięcioletnim opóźnieniem tekst Sokala ukazał się w Polsce w książce zatytułowanej „Modne bzdury”. Dodam, pozostając na chwilę przy feminizmie, że jeden z jej rozdziałów poświęcony jest francuskiej myślicielce Luce Irigaray, postmodernistycznej autorce krytyki „maskulinistycznej” fizyki. W swojej rozprawie dowodziła, że „mechanika płynów” zajmuje się kobiecymi aspektami i dlatego jest mało zbadana, natomiast "męska" mechanika ciała stałego jest popularną gałęzią fizyki.
Nie odmówię sobie w tym miejscu zacytowania krótkich fragmentów jej rozważań:
„Czy E=mc2 to seksistowskie równanie? Zapewne tak. Przyjmijmy hipotezę, że tak jest istotnie, w takiej mierze, w jakiej przyznaje uprzywilejowany status prędkości światła, kosztem innych prędkości, które są nam konieczne do życia. Moim zdaniem, na seksistowski charakter tego równania wskazuje nie tyle jego znaczenie dla budowy broni jądrowej, ale raczej uprzywilejowanie tego, co najszybsze...” i w innym miejscu czytamy: „To, czego się nie zinterpretuje w ekonomii płynów, na przykład opór stawiany ciałom sztywnym, bywa w końcu pozostawione Bogu. Nieuznanie rzeczywistych własności płynów, takich jak wewnętrzne tarcia, naciski, ruchy, itd., czyli specyficzna dynamika cieczy…” – właśnie tak sobie bełkoczą – nazywając rzecz po imieniu – autorzy amerykańskiego pisma naukowego.
Zastanawiają się, czy topologia matematyczna objaśnia psychikę człowieka, czy pola semantyczne podlegają prawom geometrii nieeuklidesowej, i czy seksizm fizyków skutkuje zainteresowaniem wyłącznie mechaniką ciała sztywnego, a pozostawia niezbadaną (wręcz dziewiczą) mechanikę płynów.
Amerykańska tłumaczka trywializuje teorię francuskiej uczonej - surowego krytyka fizyki i fizyków - streszczając ją słowami: „Wprawdzie mężczyźni czasami również wydzielają płyny - na przykład podczas wytrysku nasienia - ale ten aspekt ich seksualności nie jest podkreślany. Liczy się sztywność męskiego organu, a nie współudział w przepływie płynów. Te idealizacje są wpisane w matematykę, która opisuje płyny jako laminarne płaszczyzny i inne zmodyfikowane formy sztywne. Tak jak kobiety, które są wykreślone z maskulinistycznych teorii i języka, gdzie istnieją tylko jako nie-mężczyźni, płyny zostały wyeliminowane z nauki i istnieją tylko jako nie-ciała stałe. Z tej perspektywy nie budzi zdziwienia fakt, że nauka nie była w stanie opisać turbulencji”.
Rozliczni autorzy publikujący w „Social Text” - niektórzy bardzo popularni (medialni jak nie przymierzając Senyszyn), koczujący w studiach TV - dowodzili, że dotychczasowe teorie w naukach przyrodniczych miały charakter prawicowy, co więcej, uznawali, że są one praktycznie tylko i wyłącznie konstruktami społecznymi.
Alan Sokal zakpił sobie z redakcji pisma, gdyż - jego poważny artykuł, napisany żargonem naukowym, od pierwszego zdania do ostatniego był mistyfikacją, prowokacją i parodią. Redakcja go wydrukowała, a naukowcy przedyskutowali ten piramidalny bełkot, podparty zresztą obszerną bibliografią (cytowanych prac ponad 200 pozycji, gdy tekst liczył 25 stron). Alan Sokal uważając, iż kult Wielkich Intelektualistów może stanowić początek jakiejś nowej religii, nie padając przed Wielkimi Myślicielami na twarz zawołał: KRÓL JEST NAGI.
Podtytuł polskiego wydania „Modnych bzdur” brzmi: „O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów”.
Dlaczego przywołałem to wydarzenie – znane jako Sokal's Hoax?
Gdyż obserwując rządy Platformy i ich medialną otoczkę odnosi się wrażenie, że nasze krajowe media są jedną zbiorową wielką redakcją „PO Text”.
Gdy słyszę rozmowę wziętej dziennikarki z ministrem Rostowskim, którego tezy są sprzeczne z ze zdaniem większości ekonomistów – taki czas w końcu nadszedł, że ekonomiści otwarcie mówią o księżycowej ekonomii Rostowskiego, to myślę o prowokacji Sokala i czekam na kompetentnego, odważnego dziennikarza, który przebije ten nadęty gargamelowy balon.
Gdy słyszę ministra Boniego, redaktora naukowego opracowania „Raport Polska 2030”, to czekam na Sokala, który zapyta o rok 2011, 2012 i lata nastepne, albo na komentatora, który zarysuje raport „Polska 2011”, 2012 i kolejne.
Gdy w telewizorze najnowsza twarz PO, buzia Joanny Muchy, uśmiechem przekonuje do swoich argumentów, a o reformowania służby zdrowia nie ma zielonego pojęcia, to myślę, czy w Polsce nie znajdzie się chociaż jeden profesjonalny dziennikarz i jej po prostu „nie wkręci” – nie obnaży jej ignorancji ukrytej za perfekcyjnym makijażem.
Tomasz Włodek w tekście o pracy Sokala „Idioktualiści” (do odszukania w sieci) pisał: „Gdy sobie uświadomimy, że wysoko postawieni ludzie w rozmaitych ministerstwach edukacji traktują omawianych postmodernistycznych filozofów najzupełniej poważnie, to postmodernizm przestaje być śmieszny, a zaczyna być przerażający”.
I przerażenie ogarnia gdy się słyszy reżysera Kutza, który już widzi Palikota w rządzie na stołku wicepremiera. Gdy dopuści się myśl, że Palikot może mieć pod sobą edukację, kulturę, można po herberterowsku wyskoczyć z krzykiem po przez okno.
Platforma Obywatelska de facto zlikwidowała nauczanie najnowszej historii Polski w liceach. Alarmował i obszernie opisywał to profesor Andrzej Nowak.
Kilka dni temu przeczytałem artykuł w Giewu „Ludzie, literatura, polityka - gęba urazów” i piszę bez najmniejszej przesady, należy bić na alarm, gdyż biłgorajskiemu popmyślicielowi, wylągł się w głowie plan zmiany kanonu lektur. Gdy widzę i słyszę tego oberignoranta, przypominam sobie te naciągane teorie postmodernistyczne, absurdalne analogie, pomieszanie znaczenia słów, manipulowanie faktami.
Jak pisał Witkiewicz – „myśl podrywana systematycznie balonem dowcipu lub złośliwego żartu czuje się lekka, lekka, coraz lżejsza, aż w końcu ginie nieznacznie dla samego jej wytwórcy (…) i potem dowcip sam w sobie włóczy pustą już głową dowcipnisia po ugorach intelektu aż do zupełnej zatraty”. I w takim punkcie znajduje się biłgorajski poseł.
Dlaczego zacytowałem Witkacego? Wyborcza, nie tak dawno doniosła, że poseł PO „wrócił do Leśmiana” i pisze o nim książkę. Siada do niego codziennie między 7 a 8 rano, kiedy wszyscy śpią. Czyta wiersz za wierszem od ponad roku, już jest pod koniec trzeciego tomu, ma „przerobione notatki, komentarze i dodatkowe lektury”. Jak widać, zmierzywszy się z Leśmianem, Palikot postanowił dać wytyczne do kanonu lektur.
Nie zatrzymując się dłużej nad stekiem palikotowych pólprawd z artykułu (jak ta, że IV RP likwidowała Gombrowicza, gdy tak naprawdę, Jarosław Kaczyński zmienił decyzję dzisiejszego pupilka mediów ministra Romana Giertycha), nie odnotowując bzdur wplecionych w tekst, no może oprócz jednej, że brak wielkich reform Tuska bierze się według Palikota stąd, „bo niosą cierpienia, i konserwatyzm w sprawach symbolicznych jak Wawel, krzyż, pomnik czy tablica dla Kaczyńskiego” (cóż robił wcześniej przez lat dwa) i nie obśmieję stwierdzenia, że „Historia dba o nas jak nigdy i sypie złoto pod kopyta, używając do tego Unii Europejskiej”.
Zatrzymam się na istocie zamierzeń biłgorajskiego filozofa, który pisze w Wyborczej: „Państwo polskie wobec pojedynczego człowieka jest twarde, a wobec literatury słabe. Nie chce zadzierać z językiem dominującej literatury” – ten pojedynczy człowiek nad którym pochylił się Palikot, to artystka, którą ścigano, gdyż „powiesiła genitalia na krzyżu” (chodzi o instalatorkę Nieznalską).
I w zakończeniu artykułu czytamy: „Trzymając się więc tej Gombrowiczowskiej reguły, wyjaśniam: taka będzie polityka, jaki jest i będzie naród, a to w niemałym stopniu zależy od tego, jakiej będziemy uczyć literatury. Moją rolą popychać to w tę Gombrowiczowską stronę za pomocą tej mojej poppolityki. Ja nie z Wami walczę, a z Mickiewiczem”.
Groźnie brzmią słowa: „I jak zawsze rozwiązanie dla naszych problemów może przyjść tylko ze strony literatury i języka”, a także: „Rozluźnić związanie Polaka w Polsce - oto cel tej literatury. I dla PiS to będzie oczywiście zadanie antypolskie”.
Mniej niebezpieczny jest biłgorajski myśliciel chadzający do studia TV z penisem w ręku i świńskim ryjem pod pachą, niż gmerający przy kanonie lektur. Czy dziwi, że organ Michnika tak ochoczo mu się oddał? Czerska z Palikotem ułoży listę właściwych „literatów” i wybiórczy kanon lektur.
A o Witkiewiczu i Miłoszu, i o Gombrowiczu, o stalinizmie i rewolucji bolszewickiej, którymi podpiera się Palikot, o jego oberignorancji i „rządzie dusz” niestety innym razem.
Zalecenie dla posła z Biłgoraja - mniej Gombrowicza „Trans-Atlantyku”, a więcej jego „Dzienników” („Sporą część inteligencji polskiej zastał bolszewizm w stanie pijanym – głowa narodu była zamroczona”), mniej „Traktatu poetyckiego” (geniuszowi Leśmianowi Miłosz poświęcił dwie linijki, a Przybosiowi dwadzieścia), a więcej „Rodzinnej Europy” („Moje pokolenie literatury chodziło zgięte w pól przez lęk i czczość”).
Nawiązując do postmodernizmu redakcji „Social Text” można zaproponować poppolitykowi Palikotowi, walczącemu z Mickiewiczem sięgnięcie po numer paryskiej Kultury (1985, nr 1-2) i wzięcie sobie do któregoś ze swocih organów słów: „Z czystością moralną intelektualistów jest trochę bowiem tak jak z dziewictwem: utrata jest czasem drogą do największego posłannictwa kobiety – macierzyństwa (a u twórcy – twórczości), czasem natomiast prowadzi wprost do skurwienia”.
Dlaczego, któregoś z organów? Gdyż Alan Sokal wraz ze współautorem, fizykiem i filozofem Jeanem Bricmontem obśmiewa tekst jednego z najsłynniejszych i najbardziej wpływowych w XX wieku psychoanalityków Jacquesa Lacana, twierdzącego, że „organ erekcyjny zaczyna symbolizować miejsce rozkoszy, nie jako on sam, ani nawet jego obraz, lecz jako brakująca część pożądanego obrazu: dlatego można przyrównywać go do pierwiastka z minus jeden (moje wtrącenie – liczba urojona „i”) znaczenia uzyskanego powyżej, do rozkoszy, którą mnożnik wygłoszenia przywraca funkcji braku signifant, wynoszącego (-1)”.
Autorzy komentują ten bełkot słowami Woody Allena, który w filmie „Sleeper” sprzeciwia się przeprogramowaniu swojego mózgu: „zostaw w spokoju mój mózg, to drugi z moich najbardziej ulubionych organów”. Oby mózgów uczniów tych roczników, którzy 1 września udadzą się do szkół nie objęła palikotyzacja.
Tekst ukazał się w Warszawskiej Gazecie nr 34.
Inne tematy w dziale Polityka